Terry Pratchett - Łups!

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Łups!» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2009, ISBN: 2009, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Łups!: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Łups!»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dolina Koom to właśnie tam trolle złapały w zasadzkę krasnoludów, a krasnoludy złapały w zasadzkę trolle. To było daleko stąd. To było dawno temu.Sam Vimes ze Straży Miejskiej Ankh-Morpork znowu zobaczy wojnę, tym razem przed własnym biurem, jeśli nie rozwiąże zagadki morderstwa przynajmniej jednego krasnoluda. Kiedy jego ukochana Straż się rozsypuje, kiedy grzmią werble bojowe, musi odsłonić każdy ślad, przechytrzyć każdego skrytobójcę, pokonać każdą ciemność, by znaleźć rozwiązanie. Aha codziennie o szóstej, niezawodnie, bez żadnych wykrętów, musi wrócić do domu i poczytać synkowi Gdzie jest moja krówka ze wszystkimi odpowiednimi odgłosami podwórka. Są pewne rzeczy, które zwyczajnie trzeba załatwić.Pomysłowe, dowcipne, logiczne…
Wszystko, czym powinna być kolejna powieść w cyklu fantasy, a nawet więcej.

Łups! — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Łups!», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Znieruchomiał, patrząc na podłogę, gdzie wąż ogrodowy i rzucona cebula utworzyły coś, co dla przypadkowego widza mogło wyglądać jak duże oko z ogonem.

* * *

Deszcz chłodził Vimesa. Chłodził też ulice. Trzeba być prawdziwym entuzjastą, by w deszczu wszczynać zamieszki. Poza tym wieści o wczorajszej nocy już się rozeszły. Oczywiście nikt nie był pewny, a Puszek i Wielki Młot podziałały tak, że wielka, choć raczej podstawowa szkoła myślenia nie potrafiła odgadnąć, co zaszło. Obudzili się z marnym samopoczuciem, tak? Czyli coś musiało się wydarzyć. A ponieważ dzisiaj od rana lało, lepiej nie wychodzić z barów.

Vimes szedł przez wilgotną, szepczącą ciemność. Umysł mu płonął.

Jak szybko mogą podróżować krasnoludy? Niektóre chyba były stare — chociaż pewnie stare i czerstwe. Ale drogi w tamtym kierunku wyglądały dość marnie. Ileż potrząsania może ktoś wytrzymać?

No a Sybil chciała zabrać Młodego Sama. To głupie, tylko że… wcale niegłupie, nie po tym ataku krasnoludów na ich dom. Dom to miejsce, gdzie człowiek czuje się bezpiecznie. Jeśli jest inaczej, to budynek przestaje być domem. Wbrew zdrowemu rozsądkowi Vimes zgadzał się z żoną. Dom to coś, gdzie są razem. Wysłała już priorytetowego sekara do jakiejś dawnej koleżanki, która mieszkała niedaleko doliny. W ogóle zachowywała się, jakby chodziło o rodzinną wycieczkę.

Na rogu ulicy stała grupa uzbrojonych po zęby krasnoludów. Może w barach brakowało już miejsc, a może też musiały się trochę ochłodzić. Żadne prawo nie zakazuje stania na rogu, prawda?

Nieprawda, mruknął do siebie Vimes, podchodząc bliżej. No już, chłopaki. Powiedzcie coś nie tak. Sięgnijcie po broń. Ruszcie się trochę. Odetchnijcie głośniej. Dajcie mi coś, co można naciągnąć do „w obronie własnej”. Będzie moje słowo przeciwko waszemu, a wierzcie mi, chłopaki, mała szansa, żebyście zdołali jeszcze coś wykrztusić.

Krasnoludom wystarczyło jedno spojrzenie na wizję zbliżającą się w aureoli mgły i blasku pochodni. Wzięli nogi za pas.

Słusznie!

* * *

Istota znana jako Przyzywająca Ciemność mknęła po ulicach wiecznej nocy, mijając zamglone, falujące od jej przejścia budowle pamięci. Już docierała, naprawdę, przebijała się… Musiała zmienić tysiącletnie przyzwyczajenia, ale znajdowała już drogi wejścia, nawet jeśli nie były większe niż dziurki od klucza. Nigdy jeszcze nie musiała pracować tak ciężko, przemieszczać się tak prędko. To było… ekscytujące.

Ale przez cały czas, gdy tylko zatrzymała się przy jakiejś kratce lub niepilnowanym kominie, słyszała za sobą pogoń. Powolną, lecz ciągłą. Wcześniej czy później ją dopadną.

* * *

Grag Nieśmialsson mieszkał w podzielonej piwnicy przy Taniej. Czynsz nie był wysoki, ale — musiał to przyznać — odpowiedni do kwatery. Kiedy leżał na swojej bardzo wąskiej pryczy, mógł dotknąć wszystkich czterech ścian, a raczej trzech ścian i ciężkiej kotary, która oddzielała jego niewielką przestrzeń osobistą od dziewiętnastoosobowej rodziny krasnoludów zajmującej pozostałą część pomieszczenia. Za to posiłki były wliczone, a sąsiedzi szanowali jego prywatność. To jednak było coś — mieć graga za lokatora, nawet jeśli był dość młody i pokazywał twarz.

Po drugiej stronie kotary kłóciły się dzieci, płakało niemowlę, unosił się zapach zapiekanki ze szczura i kapusty. Ktoś ostrzył topór. A ktoś inny chrapał. Dla krasnoluda w Ankh-Morpork samotność była czymś, co należało praktykować wewnątrz siebie.

Książki i papiery zalegały przestrzeń, która nie była łóżkiem. Za biurko służyła Nieśmialssonowi leżąca na kolanach deska. Czytał podniszczony tom w popękanej, pachnącej stęchlizną okładce, a runy, po których przesuwał wzrok, mówiły: „Nie ma w tym świecie żadnej siły. Aby wypełnić dowolny cel, Przyzywająca Ciemność musi znaleźć reprezentanta — żywą istotę, którą zdoła nagiąć do swej woli”…

Westchnął. Przeczytał to zdanie już kilkanaście razy w nadziei, że skłoni je, by znaczyło coś innego niż to, co oczywiste. Na wszelki wypadek przepisał te słowa do notesu. Potem wsunął notes do sakwy, sakwę zarzucił na ramię, wysunął się zza kotary, zapłacił Toinowi Nogotupaczowi za dwa tygodnie z góry i wyszedł na deszcz.

* * *

Vimes nie pamiętał, kiedy kładł się spać. Nie pamiętał spania. Wypłynął na powierzchnię, kiedy Marchewa potrząsnął go za ramię.

— Powozy czekają na dziedzińcu, panie Vimes!

— Ssojis? — wymamrotał Vimes, mrugając w świetle.

— Kazałem ludziom je załadować, sir, ale…

— Ale co? — Vimes usiadł.

— Lepiej niech pan sam to zobaczy, sir.

* * *

Kiedy Vimes wyszedł na wilgotny świt, na dziedzińcu istotnie stały dwa powozy. Oparty o piecmakera Detrytus obserwował załadunek.

Marchewa podszedł szybko.

— Sir, magowie, coś zrobili…

Według Vimesa powozy wyglądały całkiem normalnie, co powiedział głośno.

— Och, z wyglądu nic im nie dolega, sir — zgodził się kapitan. Schylił się i położył dłoń na stopniu. — Ale robią tak. — I uniósł wyładowany powóz nad głowę.

— To nie powinno być możliwe…

— Zgadza się, sir. — Marchewa delikatnie postawił powóz na bruku. — Nie robi się cięższy, nawet kiedy wsiądą ludzie. A gdyby podszedł pan tutaj, sir… Widzi pan, oni zrobili też coś z końmi.

— Jakiś pomysł, co takiego zrobili, kapitanie?

— Absolutnie żadnego, sir. Powozy stały przed uniwersytetem. Haddock i ja przejechaliśmy nimi tutaj. Są bardzo lekkie, naturalnie. Ale najbardziej niepokoi mnie uprząż. Proszę spojrzeć, sir.

— Widzę, że skóra jest bardzo gruba — stwierdził Vimes. — I co to za miedziane gałki? Są magiczne?

— Możliwe, sir. Coś się dzieje przy trzynastu milach na godzinę. Nie wiem co. — Marchewa klepnął burtę powozu, czym odsunął go trochę na bok. — Chodzi o to, sir, że nie wiem, jaką to daje przewagę.

— Co takiego? Przecież nieważki powóz z pewnością…

— Och, to pomaga, sir, zwłaszcza na podjazdach. Ale konie mogą biec tylko z określoną szybkością przez określony czas, sir, a kiedy rozpędzą powóz, taki toczący się ciężar nie wymaga już wielkiego wysiłku.

— Trzynaście mil na godzinę… — zastanawiał się Vimes. — Niezłe tempo.

— Obecnie na wielu trasach dyliżanse pocztowe osiągają średnio dziewięć do dziesięciu mil na godzinę — odparł Marchewa. — Ale drogi znacznie się pogorszą, kiedy już znajdziecie się bliżej doliny Koom.

— Ale nie sądzisz, że zaczną latać, co?

— Myślę, sir, że magowie by uprzedzili, gdyby coś takiego miało się zdarzyć. Ale zabawne, że pan o tym wspomina, sir, bo pod każdym powozem przybito siedem mioteł…

— Co?! Więc dlaczego po prostu nie wyfruną z dziedzińca?

— Magia, sir. Chyba te miotły tylko kompensują ciężar.

— Na bogów, jasne! Że też sam na to nie wpadłem — mruknął kwaśno Vimes. — Właśnie dlatego nie lubię magii, kapitanie. Bo to magia. Nie można zadawać pytań, bo to magia. Nigdy niczego nie wyjaśnia, bo to magia. Nie wiadomo, skąd się bierze, bo to magia. To właśnie mi się w magii nie podoba, że wszystko w niej dzieje się magicznie!

— To rzeczywiście istotny czynnik, nie ma wątpliwości — przyznał Marchewa. — Dopilnuję jeszcze pakowania, jeśli wolno.

Vimes patrzył niechętnie na powozy. Pewnie nie powinien mieszać do tego magów, ale jaki miał wybór? Och, prawdopodobnie mogliby przesłać Sama Vimesa w kłębach dymu i w mgnieniu oka, ale kto by naprawdę się tam pojawił i kto by wrócił? Skąd miałby wiedzieć, że to nadal on? Był pewien, że ludzie nie powinni tak sobie znikać.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Łups!»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Łups!» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Łups!»

Обсуждение, отзывы о книге «Łups!» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x