— Tak, tak… — Poorchick niemal jęczał. — Ale to nie jest w porządku, o to tylko nam chodzi. Ona sobie spaceruje i jest miła, a człowiek nie wie, na czym stoi.
— Albo kica — dodał ponuro Hampicker.
— No dobrze już, dobrze. Zajmę się tym — obiecała niania.
— Ludzie nie powinni tak sobie chodzić i robić to, czego się po nich nie oczekuje — dodał słabym głosem Poorchick. — Wszystkich to denerwuje.
— My tu popilnujemy pani desty… — zaczął Hampicker, po czym zatoczył się do tyłu, dysząc ciężko i trzymając się za brzuch.
— Proszę nie zwracać na niego uwagi, to nerwy — wyjaśnił Poorchick, rozcierając łokieć. — Zbierała pani zioła, nianiu?
— Zgadza się — odparła niania, maszerując szybko po zeschłych liściach.
— W takim razie zgaszę ogień! — zawołał za nią Poorchick.
* * *
Kiedy nadeszła niania Ogg, babcia siedziała na ganku. Przebierała w jakimś worku, a wokół niej leżały stare ubrania.
W dodatku nuciła pod nosem. Niania Ogg zaczęła się martwić: babcia Weatherwax, jaką znała, nie aprobowała muzyki.
I jeszcze uśmiechnęła się, zobaczywszy przyjaciółkę — a w każdym razie kącik jej ust uniósł się lekko. To było naprawdę niepokojące. Zazwyczaj babcia uśmiechała się tylko wtedy, kiedy coś złego spotykało kogoś, kto na to zasłużył.
— Jak miło cię widzieć, Gytho!
— Dobrze się czujesz, Esme?
— Nigdy nie czułam się lepiej, moja droga.
Nucenie nie cichło.
— Ee… Przebierasz gałgany? — spytała niania. — W końcu uszyjesz tę narzutę?
Do niezachwianych wierzeń babci Weatherwax należało przekonanie, że pewnego dnia uszyje pikowaną narzutę. Jednak zadanie to wymagało cierpliwości, więc w ciągu piętnastu lat doszła do trzeciego kwadratu. Lecz i tak zbierała stare ubrania — jak większość czarownic. Tak wypadało. Stare ubrania miały swoją osobowość, jak stare domy. Jeśli chodzi o stare, ale jeszcze nie do końca znoszone ubrania, czarownice nie przejawiały ani krzty godności.
— Gdzieś tu była… — mruczała babcia. — Aha, mam.
Wyciągnęła z worka suknię — w zasadzie różową.
— Wiedziałam, że gdzieś tu ją schowałam — mówiła dalej. — Prawie nieużywana. I prawie mój rozmiar.
— Chcesz ją włożyć? — nie dowierzała niania.
Skierowane ku niej przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu mogłoby odciąć człowieka na wysokości kolan. Niania z ulgą przyjęłaby odpowiedź: „Nie, chcę ją zjeść, tępa krowo”. Jednak jej przyjaciółka uspokoiła się natychmiast.
— Myślisz, że nie pasuje? — spytała zatroskana.
Kołnierzyk był obszyty koronką… Niania przełknęła ślinę.
— Zwykle ubierasz się na czarno — przypomniała. — Nawet częściej niż zwykle. Raczej zawsze.
— I smętnie wyglądam — odparła babcia. — Pora na coś weselszego, nie sądzisz?
— A w dodatku jest taka strasznie… różowa.
Babcia odłożyła sukienkę i — ku przerażeniu niani — ujęła ją za rękę.
— Wiesz, Gytho — powiedziała z przekonaniem. — Uważam, że w sprawie Prób upierałam się jak osioł.
— Oślica — poprawiła odruchowo niania.
Oczy babci ponownie zmieniły się w dwa szafiry.
— Co?
— Ehm… Byłaś uparta jak oślica. Nie jak osioł.
— Aha… No tak, rzeczywiście. Dziękuję, że zwróciłaś mi na to uwagę. W każdym razie pomyślałam, że naprawdę lepiej się wycofać, pojść tam i kibicować młodszym. Chodzi mi o to, rozumiesz… Nigdy nie byłam zbyt miła dla ludzi, prawda?
— Ehem…
— Próbowałam — tłumaczyła babcia. — Ale z przykrością stwierdzam, że nie wyszło to tak, jak się spodziewałam.
— Nigdy nie miałaś talentu do… do bycia miłą — przyznała niania.
Babcia uśmiechnęła się. Niania przyglądała się jej czujnie, ale nie spostrzegła niczego prócz szczerej troski.
— Może z czasem nabiorę wprawy…
I babcia poklepała dłoń niani. A niania przyglądała się tej dłoni, jakby właśnie stało się z nią coś przerażającego.
— Kiedy widzisz… wszyscy się przyzwyczaili, że jesteś taka, no… stanowcza.
— Pomyślałam, że przygotuję dżem i ciasteczka na stragan z wypiekami — dodała babcia.
— No… to dobrze.
— Czy są w okolicy jacyś chorzy, których mogłabym odwiedzić?
Niania spojrzała na drzewa. Sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Sprawdziła w pamięci, czy w pobliżu jest ktoś dostatecznie chory, by wymagał wizyty, ale jednak na tyle zdrowy, by przeżył szok odwiedzin babci Weatherwax. Jeśli chodziło o praktyczną psychologię i niektóre odmiany fizjoterapii, babcia nie miała sobie równych. Co więcej, tę drugą potrafiła stosować nawet na odległość, gdyż niejedna cierpiąca dusza podrywała się z łóżka i odchodziła, czy wręcz uciekała biegiem na wieść, że babcia nadchodzi.
— Wszyscy akurat całkiem dobrze się czują — stwierdziła dyplomatycznie.
— Może jacyś starzy ludzie wymagają pociechy?
Obie kobiety uważały za oczywiste, że określenie „starzy ludzie”ich nie dotyczy. Czarownica w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat nie jest stara. Starość zdarza się innym.
— Wszyscy są raczej weseli.
— Więc może mogłabym opowiedzieć dzieciom jakieś bajki?
Niania pokiwała głową. Babcia zrobiła to już kiedyś, gdy przelotnie ogarnął ją właściwy nastrój. Udało się całkiem dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o dzieci. Z otwartymu buziami słuchały starej ludowej legendy. Problem pojawił się, kiedy wróciły do domu i spytały rodziców, jak się wypruwa flaki.
— Siedziałabym w bujanym fotelu i opowiadała. Pamiętam, że tak się to robi. I mogłabym przygotować dla nich moje specjalne toffikowe jabłuszka z melasy. Byłoby miło.
Niania raz jeszcze kiwnęła głową, zalękniona i oszołomiona. Uświadomiła sobie, że tylko ona stoi na drodze niszczącej fali miłych wydarzeń.
— Toffi — powtórzyła. — Czy to ta odmiana, która pęka jak szkło, czy może ta, po której musieliśmy naszemu Pewseyowi otwierać buzię łyżką?
— Chyba wiem, co mi się wtedy nie udało.
— Zdajesz sobie sprawę, Esme, że ty i cukier jakoś do siebie nie pasujecie. Pamiętasz swoje całodniowe irysy?
— Wystarczały na cały dzień, Gytho.
— Tylko dlatego, że nasz Pewsey nie mógł jednego wyjąć z buzi, dopóki nie wyrwaliśmy mu dwóch zębów. Lepiej trzymaj się marynat, Esme. Z marynatami świetnie sobie radzisz.
— Przecież muszę coś zrobić, Gytho! Nie mogę przez cały czas być starą zrzędą. Już wiem! Pomogę przy Próbach! Na pewno mają dużo pracy.
Niania uśmiechnęła się w duchu. Więc o to chodzi…
— Chyba tak — przyznała. — Pani Skorek z radością ci powie, co masz robić.
I okaże się tym większą idiotką, pomyślała, bo przecież widzę, że coś knujesz.
— Porozmawiam z nią — postanowiła babcia. — Mogę pomóc w milionie spraw, jeśli tylko przyłożę się do pracy.
— Nie ma wątpliwości — zgodziła się szczerze niania. — Przeczuwam, że dokonasz wielkiego dzieła.
Babcia znowu zaczęła grzebać w worku.
— Ty też będziesz, Gytho, prawda?
— Ja? Za nic na świecie bym tego nie opuściła.
* * *
Niania wstała wyjątkowo wcześnie. Jeśli miały się zdarzyć jakieś nieprzyjemne wypadki, chciała siedzieć w pierwszym rzędzie.
Zdarzyły się sznury chorągiewek. Kiedy szła na Próby, widziała między drzewami ich przeraźliwie kolorowe pętle.
Dostrzegała w nich coś dziwnie znajomego… Teoretycznie nie powinno być możliwe, by ktoś dysponujący parą nożyc nie potrafił wyciąć trójkąta. A jednak komuś się to udało. Było też oczywiste, że chorągiewki zrobiono z pracowicie pociętych starych ubrań. Niania domyśliła się tego, gdyż zwykle niewiele chorągiewek ma kołnierzyki.
Читать дальше