John Crowley - Małe, duże

Здесь есть возможность читать онлайн «John Crowley - Małe, duże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, Год выпуска: 2008, ISBN: 2008, Издательство: Solaris, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Małe, duże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Małe, duże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wielopokoleniowa saga rodziny Drinkwaterów i ich kuzynów, mieszkających w Edgewood i okolicach. Wszyscy wierzą, że obok naszego, realnego świata, istnieje drugi, w którym magia jest możliwa, ryby mówią ludzkim głosem, a las zamieszkują wróżki, gnomy i inne stworzenia. Drinkwaterowie są z tym światem nierozerwalnie związani i chronieni, jednak z czasem – wskutek upływu czasu i zapomnienia – ta więź słabnie i na rodzinę spadają kolejne nieszczęścia. Również świat ogarnia powoli szaleństwo.
Aby przywrócić równowagę światu bohaterowie powieści podejmują próbę ponownego zawiązania tej więzi.

Małe, duże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Małe, duże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Mówiąc, przesuwała zwinnymi palcami po zaszewkach, a Daily Alice nie słyszała jej zbyt wyraźnie, gdyż siostra miała szpilki w ustach. Tak czy inaczej, trudno było zrozumieć ten sen. Daily Alice natychmiast zapominała o każdym wspomnianym wydarzeniu, jak gdyby sama o nim śniła. Podniosła, a następnie odłożyła parę satynowych trzewików i wyszła na maleńki balkonik, przylegający do jej wykuszowego okna.

— Wtedy się przestraszyłam — ciągnęła Sophie. — Trzymałam w dłoniach tę wielką, przerażającą kopertę wypełnioną nieszczęśliwym czasem i nie miałam pojęcia, w jaki sposób wyciągnąć troszeczkę w razie potrzeby bez naruszania tego ponurego oczekiwania. Zdawało mi się, że popełniłam błąd, zaczynając to wszystko. Tak czy inaczej…

Daily Alice spojrzała w dół na frontowe wejście, brązowy podjazd z delikatnym grzbietem chwastów, kołyszących się w cieniu liści. Na samym końcu podjazdu wyrastały słupy bramy, tuż za ostrym łukiem muru, każdy z nich zakończony dziobatą kulą, wyglądającą niczym szara, kamienna pomarańcza. W tym momencie przy bramie pojawił się jakiś niezdecydowany Wędrowiec.

Serce zabiło jej mocniej. Przez cały dzień była tak radośnie spokojna, że doszła do wniosku, iż nie przyjdzie. Jej serce wiedziało, iż nie przybędzie dzisiaj, a zatem nie było powodu, by pogrążało się w oczekiwaniu i waliło jak młotem. A teraz serce to aż podskoczyło ze zdumienia.

— …a potem wszystko się wymieszało. Zdawało się, iż nie było już czasu, który nie byłby składany i odkładany, a ja już niczego nie robię, że to wszystko dzieje się poza mną; pozostał jedynie okropny czas, czas spaceru po korytarzach, czas budzenia się w nocy, czas nierobienia niczego…

Daily Alice stała z walącym sercem, gdyż nic innego nie mogła uczynić. Tam, na dole, zbliżał się Smoky, wolno, jakby przestraszony. Nie wiedziała, dlaczego. Ale kiedy była już pewna, że ją widzi, rozwiązała pasek przy brązowej sukni i zrzuciła ją z ramion. Suknia opadła, zatrzymując się na nadgarstkach, a ona poczuła cienie liści i promienie słońca muskające jej skórę niczym dotyk ciepłych i chłodnych dłoni.

Zagubiona

Poczuł wrzenie w nogach, które zaczęło się od podeszew stóp i podpłynęło aż do goleni, spowodowane długim marszem. Południe szumiało w rozpalonej głowie, a w samym środku prawego uda dawał o sobie znać ostry, nitkowaty ból. Znajdował się jednak w Edgewood, bez wątpienia. Gdy maszerował ścieżką w stronę ogromnego domu, pełnego licznych pochyłości, wiedział, że nie spyta o drogę staruszki na ganku; nie musiał; przybył na miejsce. Kiedy zbliżył się do budynku, ukazała mu się Daily Alice. Stał tak z utkwionym w nią wzrokiem, trzymając w dłoniach przepocony plecak. Nie śmiał uczynić jakiegokolwiek gestu — na ganku siedziała staruszka — ale nie mógł też oderwać oczu.

— Wspaniałe, prawda? — odezwała się w końcu staruszka.

Zarumienił się. Siedziała przed nim wyprostowana i uśmiechała się ze swego fotela w kształcie pawia. Obok znajdował się stoliczek ze szklanym blatem, a ona stawiała pasjansa.

— Powiedziałam: wspaniałe — powtórzyła nieco głośniej.

— Tak!

— Tak… takie wdzięczne. Cieszę się, że jest to pierwsza rzecz, jaką tu widzisz. Wszystkie okna są nowe, ale balkon i cała robota kamieniarska nigdy nie były zmieniane. Dlaczego nie wchodzisz na ganek? Trudno jest rozmawiać na odległość.

Raz jeszcze podniósł wzrok, ale Alice zniknęła; tylko fantazyjny dach błyszczał w słońcu. Wszedł na otoczony kolumnami ganek.

— Nazywam się Smoky Barnable.

— Tak. A ja jestem Nora Cloud. Nie siadasz?

Zebrała wprawną dłonią karty i włożyła je do aksamitnego woreczka, który następnie wrzuciła do zdobionego ręcznie pudełka.

— A więc to pani — zaczął, siadając w trzeszczącym, wiklinowym fotelu — postawiła mi te warunki dotyczące stroju i wędrówki, i tego wszystkiego?

— O nie — zaprzeczyła. — Ja je tylko odkryłam.

— Taka próba.

— Być może. Nie wiem — wydała się zaskoczona taką sugestią.

Z kieszonki na piersi, do której przypięta była czysta, aczkolwiek bezużyteczna chusteczka, wyciągnęła brązowego papierosa i przypaliła go zwykłą zapałką potartą o podeszwę buta. Miała na sobie jasną sukienkę we wzory odpowiednie dla starszych pań, choć Smoky pomyślał, iż jeszcze nigdy nie widział sukni tak intensywnie niebiesko-zielonej, z liśćmi, maleńkimi kwiatkami, dzikim winem, tak zawile posplatanymi: jakby wycięto je z całego dnia.

— Na ogół myślę profilaktycznie.

— Hm?

— Dla twojego bezpieczeństwa.

— Ach tak.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, ciotka Cloud w ciszy pełnej spokoju i uśmiechu, on w napięciu. Zastanawiał się, dlaczego nie zapraszają go do środka, nie przedstawiają. Był świadomy żaru wydobywającego się z jego rozpiętej pod szyją koszuli; zdawał sobie sprawę, że to niedziela. Odchrząknął.

— Państwo Drinkwater są w kościele?

— W pewnym sensie tak.

W dziwny sposób reagowała na wszystko, co mówił, jakby pewne rzeczy słyszała po raz pierwszy.

— Czy jesteś religijny?

Obawiał się tego pytania.

— Cóż… — zaczął.

— Nie uważasz, że to kobiety mają tendencję do większej pobożności?

— Przypuszczam, że tak. Tam, gdzie się wychowywałem, nikt nie przykładał do tego większej wagi.

— Moja matka i ja odczuwałyśmy to silniej niż ojciec czy bracia. Choć to oni cierpieli bardziej z tego powodu niż my.

Nie miał na to żadnej odpowiedzi i nie wiedział, czy przygląda mu się bacznie w oczekiwaniu na nią, czy po prostu ma słaby wzrok.

— To tak jak mój bratanek, doktor Drinkwater, oczywiście są jeszcze zwierzęta, którym poświęca wiele uwagi. Bardzo wiele uwagi. Cała reszta zdaje się przepływać obok niego.

— Taki panteista?

— O, nie. Nie jest aż tak głupi. To po prostu wydaje się — tu podniosła w powietrze papierosa — przepływać obok niego. Aha, i kogóż tu mamy?

Przy bramie pojawiła się jakaś kobieta na rowerze, w wielkim kapeluszu z szerokim rondem. Ubrana była w bluzkę we wzory, tak jak Cloud, ale bardziej osobliwą, i w szerokie dżinsy. Niezręcznie zeskoczyła z siodełka i wyjęła z koszyka drewniane wiaderko. Kiedy odsunęła z czoła kapelusz, Smoky rozpoznał panią Drinkwater. Podeszła i ciężko przysiadła na schodach.

— Cloud — odezwała się — nigdy więcej nie poproszę cię o radę w kwestii zbierania jagód.

— Pan Barnable — rzuciła wesoło Cloud — rozprawiał ze mną o religii.

— Cloud — ciągnęła ponuro pani Drinkwater, drapiąc się po pięcie, tuż nad trampkiem postrzępionym przy dużym palcu — Cloud, zgubiłam się.

— Masz pełne wiaderko.

— Zgubiłam drogę. To wiaderko, psiakrew, napełniłam w dziesięć minut.

— No, cóż. Masz ci los!

— Nie powiedziałaś, że się zgubię.

— Nie zapytałam.

Nastąpiło milczenie. Cloud paliła papierosa. Pani Drinkwater sennie drapała piętę. Smoky (nie mając pani Drinkwater za złe, że go nie powitała; prawdę mówiąc, nie zwrócił na to uwagi — to skutek dorastania w anonimowości) miał trochę czasu, by zastanowić się, dlaczego Cloud nie powiedziała: „Nie zapytałaś”.

— W sprawie religii — mruknęła pani Drinkwater — pogadaj z Auberonem.

— Aha, o to chodzi. Człowiek bez religii.

Zwróciła się do Smoky’ego:

— Mój starszy brat.

— To wszystko, o czym myśli — powiedziała pani Drinkwater.

— Tak — stwierdziła w zamyśleniu Cloud — tak. Tak to jest, sama wiesz.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Małe, duże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Małe, duże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Małe, duże»

Обсуждение, отзывы о книге «Małe, duże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x