– Przyjechaliśmy ścieżką z Kuriak. – Powoli pokonywała mnie okropna pokusa, żeby posypać ją proszkiem, lecz ja rozumiałam, że demaskować łożniaka pośród samych łożniaków po środku miasta – to nie najmądrzejszy pomysł. A jeżeli ja kłamię i Władczyni to zauważy, to zapylam ją o jakąś inną świnię, to nic nie wyjdzie nam na dobre. Prawdopodobnie, Lereena sączyła moje odpowiedzi jeżeli nie jako zdumiewające, to chociażby przekonujące i niegłośnie, trzy razy klepnęła się w dłonie. Z drzwi do wewnętrznych pokojów wyśliznął się służący z tacą, postawił ją przed nami i tak samo bezszelestnie zniknął. Wysoki czajnik, upiększony przez cienkie ryty, dwie filiżanki i dwie górki siekanej czekolady na talarki, jasne i ciemne. Władczyni sama nalała do filiżanek czerwonawy napój, pachnący jaśminem – równo z krawędziami, ani na milimetr mniej. Jedną postawiła przede mną. Płyn nawet nie się poruszył. Z trudem utrzymałam się od pokusy zakołysać filiżanką, żeby przekonać się, że to nie lód. Jak podnieść ją do ust, nawet sobie nie wyobrażałam.
– Przejdziemy do sprawy. Kiedy przeszłaś ceremonię poświęcania?
– Przepraszam?
Lereena bez problemów dała sobie radę z przewozem filiżanki, nadpiła maleńki łyk, wzięła kawałeczek ciemnej czekolady i, zanim położyła w usta, wyjaśniła:
– Jak dawno stałaś się Strażniczką?
– Dwa i pół roku temu. Ale nie było żadnej ceremonii!
– Nie rozśmieszaj mnie. Nieco za mało… – Lereena uważnie, nawet nonszalancko przyjrzała się mi, jakby na wylot prześwietlającym spojrzeniem. – Podstawowe przejawy istnieje, może, i wyjdzie… On bardzo ryzykował, wybrawszy dla tego celu człowieka. Ja nawet nie jestem pewna, że tobie uda się aktywować Krąg, nie mówiąc już o tym, by wejść i wyjść z niego.
Doskonale pojmując, że Władczyni mi nie popuści, po prostu wzięłam filiżankę obiema rękoma, ostrożnie podniosłam i przytknęłam do ust. Potem włożyłam sobie do ust jasną czekoladę – nie na złość Lereenie, prosto nie kochałam gorycz, starczyło mi jej w życiu. Prawdziwa, elficka, samego rozpływa się w ustach. Siedem kładni za funt, według starmińskich cen. Zdziwiłam się, że nie czuje już takiej ostrej antypatii do Władczyni. Szybciej niechęć, jak… do rywalki. Mądrej i niebezpiecznej, z którą trzeba bawić się według zaproponowanym przez nią zasadom, inaczej skutki będą nieprzyjemne.
– Umiem pracować z Wiedźmimi Kręgami, to przecież mój zawód. I, jeżeli wy objaśnicie, co jest mi potrzebne, ja wszystko zrobię.
– Zdumiewające. – Lereena obniżyła głos do świszczącego szeptu, tak żebym nie mogła jej usłyszeć. – Ona ani razu nie widziała, jak zamyka się Krąg, lecz dała zgodę… na takie rzeczy zdolna jest tylko nieustraszona bohaterka lub rzadka idiotka, co, zresztą, to jedno i to samo. Przecież uprzedził ciebie o możliwym ryzyku?
– Tak – skłamałam, nie pragnąc robić z siebie jeszcze większego pośmiewiska. – Ma się rozumieć. Po prostu zdarzyło się to w nieodpowiednim momencie. Ja byłam w odjeździe, a to z nieboszczykami przeboje, a to nie specjalnie zabijać…
– Dlaczego by i nie? – chłodno sprzeciwiła się Władczyni. – Z takimi rzeczami nie żartują. On co, zbierał się żyć wiecznie, tak jeszcze według swoich idiotycznych zasad? Dziwię się, że on w ogóle zdecydował się wybrać Strażniczkę, chociażby… taką.
“Jaką” – wystarczyło się mi domyślić, i chód moich myśli nie spodobał mi się za bardzo. Jeżeli on i odróżniał się od Lereeny, to raczej nie z tej strony…
– Tak wy pozwolicie przeprowadzić obrzęd?
– Ma się rozumieć. A ty w to wątpiłaś?
– Jeszcze jak! – wyrwało mi się.
– Ja nie kłóciłam się z Lenom, mimo tego głupiego losowania. – Lereena obrzydliwie podkuliła usta, spojrzawszy na białego wilka, nie odchodzącego od moich nóg w ciągu całej audiencji. Czasem powarkując na Straże, do Władczyni odniósł się dziwnie obojętnie. – Przecież wiesz o wszystkim, prawda? Otóż, mi absolutnie wszystko jedno, kiedy i z kim on się żeni. Wystarczy, jeżeli on po prostu pocznie mi dziecko. Zaproponowałam mu taki wariant jeszcze tamtym razem, i jego zgoda – to zaledwie kwestia czasu. Możliwe, że ma ukochaną kobietę i on nie chce jej zostawiać. Możliwe, że jej nigdy nie było i on boi się wykazać swój brak doświadczenia. To nic, poczekam. Miłość nie może trwać wiecznie, jak, zresztą, i wstrzemięźliwość. Tak, że możemy odnieść wzajemną korzyść, dziewczyno. Arr`akktur potrzebny jest mi żywy. I jeżeli tobie uda się go zwrócić… mam nadzieję, pamiętasz powrotną drogę? Odprowadzać ciebie do Dogewy nie będzie miał kto. Jej Władcy wypadnie zagościć w Arlissie na nieokreślony termin, wbrew jego uporowi.
– A jeżeli nie uda się? – z drganiem przypuściłam.
Lereena zagadkowo uśmiechnęła się, odstawiając pustą filiżankę:
– Radzę się tobie bardzo postarać. Przyjdź do świątyni jutro o świcie i pokażę tobie, jak zamyka się Krąg. Nawet pomogę, chyba, – wątpię, że u ludzkiego dziewczęcia będzie dosyć zdecydowania doprowadzić obrzęd do końca.
– A co z moimi przyjaciółmi? – spostrzegłam się.
– Zarządziłam, by ich rozmieścili w gościnnym domu w sąsiedztwie. Ciebie do nich zaprowadzą.
Władczyni wstała i podeszła do okna, demonstrując wytworne, obnażone do samej talii plecy. Bezskrzydłe, jak u każdej kobiety-wampirzycy. Tylko teraz zrozumiałam, że na ulicy jest istna ciemność, a w sali nie pali się ani jedyna świeca.
– Można jeszcze jedno pytanie? – zapytałam, podnosząc się. Wilk drgnął i, podbiegłszy do drzwi, z nadzieją zadrapał je łapą.
Lereena pół obróciła się, zdumienie wygięła brew.
– Gdzie są wszystkie wasze Straże?
– Tam gdzie powinni – z lekka zmieszała się Władczyni. – na Granicy!
– Do środka lasu nie spotkaliśmy żadnego.
– Znaczy, wy ich po prostu nie zauważyliście. W moim garnizonie jest więcej niż dwie setki Straży.
– Znaczy, ja ich prosto nie zauważyłam. Dziękuję za audiencję, bardzo… przykro było z was poznać. – otworzyłam drzwi, przepuściłam wilka naprzód i wyszłam w ślad za nim, nie zrobiwszy nawet aluzji na ironiczny ukłon. Nie w moich przyzwyczajeniach odpowiadać lubieżnością na nie ukryte chamstwo. Spierać się z Władczynią mi też się nie chciało. Tym bardziej budować głośne przypuszczenia, dlaczego Straże nie zauważyli nas.
Wydało mi się, że już znam odpowiedź.
Gościnny dom był repliką tego, w którym żyłam w Dogewie, u Kryny. Czysty, lecz mało przytulny, bo sprawiał wrażenie niezamieszkanego. Od nakrytego stołu smacznie pachniało smażonym mięsem, u ścian stały cztery łóżka i dwie szafy, w jednej z nich akurat grzebała Orsana, wybierając sobie parę nowych butów. Kiedy weszłam, obróciła się i poskoczyła, ale nie zaczęła się ze mną witać.
Ustawiłam się na nią z nie mniejszym podejrzeniem. Zrobiliśmy pary kroków naprzeciw przyjaciel kumplu i zastygli jak wkopani.
– Słuchaj, Orsana. – przesadnie rześkim głosem zaczęłam, chowając rękę w kieszeń. – a nie chciałabyś spróbować niejakiego nadzwyczajnie pożytecznego dla zdrowia proszku?
– Dziękuje. – odpowiedziała najemniczka, cofając się pod ścianę. – ja aż tak źle się nie czuje!
– A jak inaczej będę wiedziała, że nie jesteś łożniakiem?
– A nuż ty sama jesteś łożniakiem i chcesz mnie ubić?
– Przecież to ja, nie gadaj głupstw. – strzeliłam palcami, i wokół palącej się na stole świecy pojawiły się dziesiątki złudnych fantomów. – Niemożliwie jest skopiowanie magicznych zdolności, to część duszy, a nie ciała. Pamiętasz, opowiadałam ci, że rozbójnicy nazwali mnie “pustą” i chcieli po prostu zabić?
Читать дальше