Jori odgrywał rolę centrali informacyjnej dla całego królestwa, jeśli chodzi o sprawy Gór Czarnych, a przynajmniej ich przedpola. Nikt tak się nie przechwalał szaloną wyprawą jak on. Jego opowiadania przerażały słuchaczy, zwłaszcza że ubarwiał je wytworami swojej fantazji.
Trzy najmłodsze dziewczyny nie rozmawiały ze sobą o snach, jakie miały w noc świętojańską. Berengaria obiecała solennie, że w przyszłym roku nazbiera prawdziwych polnych kwiatów, a Sassa prychała i nie chciała powiedzieć, kto jej się wtedy przyśnił. Siska chodziła zamyślona. Nie, ona też nie chciała ujawnić, kto ukazał jej się w roli kandydata do ręki, nigdy w życiu! W jej oczach jednak często widziało się zdumienie. W ogóle miewała ostatnio tajemniczą minę, ale to pewnie dlatego, że została wybrana do Najwyższej Rady. Zasiadały tam obie z księżną Theresą i miały wiele wspólnych tematów.
Theresa przypominała sobie ze smutkiem wszystkie noce świętojańskie, jakie przeżyła w zewnętrznym świecie. Teraz i tych, spędzonych w Królestwie Światła, też było coraz więcej. Kiedy Theresa myślała o ostatniej, zawsze przenikał ją dreszcz i biegła szybko do małego ołtarzyka z wizerunkiem Madonny, by podziękować jej za powrót ukochanego prawnuka Joriego z diabelskiej siedziby, jak nazywała Góry Czarne.
Paula przeżyła porządny wstrząs, nie tylko z powodu trudnych do zrozumienia wydarzeń nocy świętojańskiej, lecz także dlatego, że została skrzyczana. To rzeczywiście głupi pomysł nazywać się Orianą, rozumiała to teraz sama. Mogła przecież w ten sposób przyczynić się do śmierci prawdziwej Oriany. A przecież wcale tego nie chciała, Paula była przyjazną duszą i lubiła Orianę. Z opowieściami na temat swoich czarodziejskich zdolności też była ostrożniejsza, bo tutaj takie gadanie mogło mieć konsekwencje. Wszędzie aż się roiło od prawdziwych znawców magicznych sztuk, więc jej amatorszczyzna zostałaby bardzo szybko odkryta.
W królestwie elfów ponownie zaprowadzono spokój. Nikt już nie tęsknił, by wyruszyć do Gór Czarnych, mieszkańcy królestwa nie myśleli o niczym takim, pragnęli pozostać w swoim cudownym lesie.
No, może jednak był ktoś, kto tęsknił do przeprowadzki. Mała Fivrelde nieustannie dawała do zrozumienia swojemu Dolgowi Lanjelinowi, że w dużym lesie czuje się niedobrze. Źle sypia, bo w jej domu jest zimno i potwornie wieje. Dolg w to oczywiście nie wierzył, bo przecież w Królestwie Światła nie ma ani wiatru, ani przeciągów. Mała panienka z rodu elfów znajdowała setki innych wymówek, jak na przykład to, że Dolg potrzebuje kogoś, kto by go pilnował, a ona czuje się samotna i tak dalej.
W końcu pozwolił jej zamieszkać w swoim pięknym ogrodzie. Obiecał, że będą razem jadać śniadania na tarasie. Będą razem spacerować. Postawił tylko warunek, że nigdy nie wolno jej wchodzić do wnętrza domu, pragnął zachować mimo wszystko trochę prywatności.
Fivrelde była wzruszona i natychmiast się przeprowadziła, zajęła najpiękniejsze miejsce, pod oknem jego sypialni, ponieważ, jak twierdziła, Dolg potrzebuje ochrony, na wypadek gdyby zagroził mu ktoś z Królestwa Ciemności albo z miasta nieprzystosowanych. Ignorowała przy tym kompletnie fakt, że Dolg ma znakomitego obrońcę Nera. To absolutnie nie to samo.
Tak więc noc świętojańska minęła szczęśliwie dla wszystkich z wyjątkiem istot obdarzonych złymi charakterami. Potomek Feme skończył w zamknięciu. Kent został unicestwiony, paskudne pełzające stwory na górskiej ścianie straciły obiad, a wszystkie nieznane i niewidzialne bestie z Gór Czarnych musiały patrzeć, jak zdobycz wymyka im się z rąk.
Mieszkańcy miasta nieprzystosowanych uspokoili się, tam też nikt już nie tęsknił do złych gór. Znowu było jak przedtem, wszyscy się na coś skarżyli i wszyscy czuli się źle, ponieważ oni w ogóle źle się czuli. Byli to po prostu pospolici, pozbawieni wdzięku i wyobraźni ludzie, oni skarżyliby się również na Ziemi, tęsknili do obecnych warunków i mówili: „W Królestwie Światła wszystko było inaczej! Tam to dopiero było życie!”
Tego dnia, kiedy Oriana opuściła szpital w eskorcie Jaskariego, radosna, szczęśliwa i zdrowa, Indra została wezwana na spotkanie do pałacu Marca.
– No popatrz, popatrz – śmiała się Indra do siostry, która właśnie przyszła odwiedzić rodzinę. – No i nadeszła moja kolej, teraz ty jesteś zużyta i wyrzucona na śmieci.
Miranda wiedziała doskonale, że siostra ma taki właśnie sposób mówienia.
Ale rzeczywiście nadeszła kolej Indry.
Nigdy by się nie spodziewała tego, co usłyszała w pałacu. Wszyscy zebrani przyjęli ją z wielką powagą. Indra początkowo nie była w stanie rozmawiać, stojąc twarzą w twarz z tyloma ważnymi osobami.
A zadanie? Ona, jedyna ze wszystkich, została wyznaczona, by wychować wybranego chłopca, który poprowadzi ich do Gór Czarnych. Nie będzie to łatwe zadanie, mówił potężny Talornin.
Indra wtrąciła, że przecież nie wie kim jest ten chłopiec
Nie, oczywiście, że nie, nigdy go jeszcze nie spotkała. Teraz będzie musiała się wybrać w długą podróż, by go przywieźć do stolicy.
Kiedy Indra usłyszała, dokąd pojedzie, z podniecenia dostała gęsiej skórki.
Mieli jechać do nieznanych, zakazanych, południowych części Królestwa Światła.
***