Towarzyszył im także ten, który chyba najbardziej ją przerażał, Duch Utraconych Nadziei. Wiedziała, że piękny niegdyś mężczyzna, nadzieja we własnej osobie, przeobraził się z winy ludzi. Tym razem wyczuwała także przykrą obecność Pustki. Panie wody i powietrza uśmiechały się do niej, jakby dodając jej otuchy.
Hraundrangi-Móri stał za swym synem, gotów go bronić. Kobieta-duch opiekuńczy Móriego także była z nimi, choć trzymała się raczej z boku, jakby już przestała interesować się swym podopiecznym.
Nie, nie wolno jej tego robić, pomyślała przestraszona Tiril.
– Musimy przemieścić się w czasie do przodu – stwierdził Nauczyciel. – Ale jak daleko?
– Zamku nie zbudowano w jeden dzień – po chwili namysłu odparł Móri. – Może spróbujemy znaleźć się w tym samym dniu, dwudziestym lipca, tylko w roku tysiąc setnym?
Niech tak będzie – skinął głową Nauczyciel. – Ale przenieśmy się najpierw na skały, stoimy akurat w tym miejscu, gdzie wkrótce wzniesiony zostanie zamek.
– To by dopiero było, gdybyśmy nadziali się na przykład na jakąś wieżę – zażartowała Tiril.
Wszyscy się uśmiechnęli.
Jak dziwnie żeglować w powietrzu, wznosić się na wysokie skały! W jednej chwili cała ich gromada znalazła się na szczycie i spoglądała na zagłębienie w ziemi, w którym miał stanąć zamek. Z góry roztaczał się także widok na ostępy Tiveden.
Nie były to jednak całkiem bezludne obszary. Między drzewami Tiril dostrzegła dachy chat.
Nauczyciel wyciągnął ręce, nakazując ciszę i skupienie na sobie uwagi.
– Dwudziestego lipca roku tysiąc setnego – powiedział.
Trwało to zaledwie moment i zaraz Tiril usłyszała nowe odgłosy. Na wszelki wypadek złapała Móriego za rękę.
Wyruszając w drogę prosili, by u celu podróży towarzyszyło im światło dnia. Chcieli lepiej widzieć, co się wokół nich znajduje. Wyraźnie teraz ujrzeli stare zamczysko, które akurat w tej chwili wcale jeszcze starym me było.
Chodzili po nim ludzie…
– Jesteś, panie, pewny, że nas nie widzą? – szeptem spytała Tiril Nauczyciela.
– Oczywiście! Możesz wołać i machać, ile tylko zapragniesz. Nie istniejesz. Chyba że spróbujesz ingerować w ich czas.
Obiecała, że tego nie zrobi.
Zamek nie wyglądał na budowlę szczególnie imponującą, lecz trudno było tego wymagać w tak ciasnym miejscu. Tiril przejęta pokazała Móriemu, że dokoła biegnie korytarz, ten sam, którego pozostałościami nie tak dawno temu szli. Wewnętrznego korytarza zobaczyć się nie dało. Móri pokazał jej, że wejście w skale było teraz znacznie większe, stały przed nim straże.
Okoliczni wieśniacy, pracujący dla pana na zamku, sprawiali wrażenie smutnych, przygnębionych i udręczonych.
Nagle Tiril drgnęła. Oto z zamku wyszedł zły hrabia von Tierstein, ten sam, który gonił ją przez las, dopóki Móri i stary Fin zaklęciami nie zmusili jego upiora do powrotu pod ziemię.
Towarzyszyła mu żona, szwedzka księżniczka. I ona nie wyglądała na szczęśliwą ani zdrową.
Ale starego hrabiego, ojca pana na zamku, nigdzie nie widzieli.
Kobieta-duch opiekuńczy Móriego zwróciła im uwagę na teren poza skałami. Odwrócili się we wskazanym kierunku.
– Ojej – zdumiał się Nauczyciel. – Coś się tu dzieje.
– Głęboka jama? – z niedowierzaniem powiedział Móri. – Kopią jakiś wielki dół w ziemi.
– Na to wygląda – uśmiechnęła się opiekunka Móriego.
– Kiedy my tu przybyliśmy, jamy nie było – oznajmiła Tiril.
– Jesteście tego pewni?
– Mogę przysiąc – odparł Móri. – Szliśmy właśnie tędy. Podłoże było nierówne, pełne zapadlin i wzgórków, rzeczywiście można sobie było wyobrazić, że ktoś kiedyś tu kopał, lecz dół zasypano.
Przyglądali się pracy w lesie. Zatrudniono do niej wielu ludzi, z mozołem przerzucali Ziemię, a straże z batami nie dawały im ani chwili wytchnienia.
– Traktują ich jak niewolników – posmutniała Tiril. – Czy naprawdę nic nie możemy zrobić?
– Nie! krótko odrzekł Nauczyciel. – To zabronione.
– Wiem, wiem – mruknęła. – Nie wolno zmieniać biegu historii, bo nastąpi prawdziwy chaos. Przepraszam!
– Nidhoggu – odezwał się potężny czarnoksiężnik, Hiszpan o szerokich barach i wielkiej głowie. – Zejdź na dół i sprawdź, co chowają na dnie!
Nidhogg zsunął się ze skały. Ujrzeli, jak znika w wykopanym dole.
– Idzie hrabia! – ostrzegła. Tiril ze strachem. – Chyba nie wyrządzi Nidhoggowi krzywdy?
– Nie, nie, nikt nie zauważy naszego przyjaciela. Nie można zobaczyć myśli.
Tiril uznała, że to bardzo żywe myśli, skoro potrafią się ze sobą w taki sposób komunikować. Nie chciała jednak prosić, by opuściły jej sen, bo z pewnością poczułaby się wtedy bardzo samotna.
– Pan na zamku jest rozgniewany – stwierdził Duch Zgasłych Nadziei. – Praca posuwa się opieszale.
– No to sam sobie kop, parszywy draniu!
Uśmiechnęli się, tylko Móri sprawiał wrażenie zaskoczonego. Zapomniał już, czego Tiril nauczyła się u Ester.
Powrócił Nidhogg.
Jedno przez drugie pytali:
– I co?
– Oni niczego nie chowają – odparł. – Oni szukają.
– Szukają? Tak głęboko pod ziemią? Czego?
– Nie wiem. Spodziewałem się, że będą o tym rozmawiać, lecz nikt się nie odzywał – powiedział Nidhogg charakterystycznym chrapliwym głosem.
– Jak głęboko kopią?
– Na trzy, może cztery razy wzrost człowieka. Wygląda na to, że mają zamiar zrezygnować. Poza tym zasypią w dole tych, którzy nie mają już sił pracować.
Tiril nie mogła powstrzymać jęku.
– Nie chcę więcej patrzeć, jak traktuje się tych biednych wieśniaków – oznajmiła. – Czy możemy wejść do zamku?
– Oczywiście. Pamiętajcie tylko: żadnej ingerencji.
Skierowali się do korytarza otaczającego budowlę i odnaleźli wrota. Tiril zauważyła, że napisu „Tiersteingram” jeszcze nie wyryto. No tak, przecież księżniczka wciąż żyła.
Kiedy jednak w ciasnym przejściu mijali nieszczęsną kobietę, zorientowali się, że jej żywot dobiega kresu.
Osobom urodzonym pod koniec siedemnastego wieku wnętrze zamku wydało się mroczne i ponure. Wielkie skóry zwierzęce rozpostarte na posadzkach i ławach nie chroniły przed surowym chłodem, przez otwory okienne wpadał wiatr, hulały przeciągi. Tiril zadrżała, zdjęta lękiem.
– Chciałbym odnaleźć pracownię hrabiego – oświadczył Móri.
– Dlaczego? – spytał Nauczyciel.
– Był czarnoksiężnikiem, musiał mieć oddzielne pomieszczenie, w którym odprawiał swe rytuały, eksperymentował. Może uda mi się czegoś nauczyć.
– Uważam, że zbyt wiele już zajmowałeś się wiedzą tajemną, mój synu – ostrzegł go Hraundrangi-Móri. – Nigdy nie zdołasz opanować sztuki wyznaczania granic?
– Czy w tym istnieją jakieś granice?
– O tym właśnie ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Myślę, że tutaj jest pomieszczenie, którego szukasz.
Weszli do niewielkiej izby, będącej najwyraźniej schronieniem osoby uprawiającej mroczne praktyki.
– Musimy też odnaleźć drogę do krypty – stwierdził Móri. – Może zdołamy dowiedzieć się czegoś więcej o reliefie na ścianie. A może o zawartości skrytki, do której otwarcia potrzebne były trzy cząstki figurki. Nic nie powinno być zniszczone.
Tiril nie przejawiała takiego entuzjazmu.
– Nie jest wcale pewne, czy stary hrabia w roku tysiąc setnym przybył już do Tiersteingram – powiedziała. – Może więc…
Urwała. Do pomieszczenia wszedł pan. na zamku.
Читать дальше