– Delator otrzymuje część majątku skazanego – wyjaśniłem. – A za zabójstwo inkwizytora nie przewidziano innej kary niż śmierć poprzedzona torturami. Zarobicie dużo pieniędzy.
Pokiwał głową.
– Jeśli nie wrócicie, doniosę. Nie dla majątku, wierzcie mi.
Wierzyłem.
– Strzeżcie się – ostrzegł. – On jest zły. Naprawdę zły.
– Zły to ja jestem, panie Knotte – powiedziałem pobłażliwym tonem. – Haustoffer jest jedynie podły. I nie przychodzę, by go karać za kryminalne występki. Cóż mnie może obchodzić, że zabija wieśniaków? Niech zapłaci główszczyznę, a jeśli to wolni ludzie, niech odpowiada przed sądem. Mnie nic do tego.
– A mówicie o sobie, że niesiecie prawo i sprawiedliwość – prychnął.
– Czego wy ode mnie chcecie, panie Knotte? – spytałem zmęczonym głosem. – Nie jestem paladynem na białym rumaku i nie przybyłem, by zaprowadzić ład i porządek. Nie zamierzam wynagradzać zacnych żołdaków czy karać złych bogaczy. Jestem tylko inkwizytorem, zajmują mnie jedynie kwestie wiary. Jeśli baron byłby heretykiem, sam zaprowadziłbym go na stos. Jednak, jeśli jest prawowiernym chrześcijaninem, to moja rola w tym momencie się kończy. Ja nie naprawiam świata, panie Knotte, gdyż Bóg obdarzył mnie na tyle wielką pokorą, bym wiedział, że to niemożliwe zadanie.
Milczeliśmy przez długą chwilę.
– Gdybym miał tyle wątpliwości co wy, dawno odszedłbym ze służby – powiedziałem w końcu.
– Przyjadę po was rano – rzekł po chwili. – Bądźcie gotowi.
Nie wiem czemu, ale dwa ostatnie słowa zabrzmiały jakoś dwuznacznie… Tak czy inaczej, zamierzałem się odpowiednio przygotować do wizyty.
* * *
Baron Haustoffer wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem. Tylko kiedy spojrzałem w jego oczy, wydały mi się zmącone szaleństwem. Ale może dałem się zbytnio ponieść wyobraźni i nazbyt ufałem słowom Knottego?
– Mistrz Madderdin – rzekł. – Nie sądziłem, iż kiedykolwiek zechcecie jeszcze skorzystać z mojej gościny.
Miał dziwny głos. Tak jakby starał się mówić wyraźnie i powoli, obawiając się, że gdy pozwoli rozpędzić słowom, to popłyną wbrew jego woli i już nie będzie w stanie ich kontrolować.
– Obiecałem, że kiedy tylko czegoś się dowiem nie omieszkam zdać stosownej relacji panu baronowi.
– A czegóż to się dowiedzieliście?
Nagle wampirzyca postąpiła krok naprzód.
– Znam cię – wyszeptała. Haustoffer przyglądał jej się uważnie. – Byłeś tam. Spałeś.
– O czym ona mówi? – zapytał ostro.
Bez słowa podwinąłem rękaw jej koszuli i pokazałem baronowi znak węża i gołębicy wytatuowany na ramieniu. Jaśniał pełnym blaskiem, a rysunek zdawał się żyć własnym życiem. Baron sięgnął po nóż i rozciął rękaw swojego kaftana. Wąż i gołębica na jego ramieniu również błyszczały, a ja wręcz poczułem niewidzialną więź łączącą je z tatuażem dziewczyny. W tej chwili nie można było mieć wątpliwości, iż oboje są istotami naznaczonymi tym samym piętnem, przez tę samą siłę.
– Widziała wszystko, co zdarzyło się na szczycie Golgoty – wyjaśniłem. – Przyglądała się kaźni naszego Pana, a potem omdlała. Nie mam wątpliwości, że jest w wielu aspektach podobna do pana barona. Niezwykle silna i szybka, ma w sobie głód krwi…
– Przecież to wieśniaczka – skrzywił się.
– A pan baron był w Palestynie kim, jeśli wolno przypomnieć? Księciem? Uczonym w piśmie faryzeuszem?
– Za dużo sobie pozwalasz, Madderdin. – Jego twarz ściągnęła się gniewem.
– Poza tym nie była wieśniaczką, panie baronie. – zdecydowałem się zignorować słowa gospodarza. – Mieszkała w dużym domu w Jerozolimie. To później jej życie potoczyło się tak, jak się potoczyło.
– Potrafi wyjaśnić naszą tajemnicę?
Opowiedziałem mu o rozmowie, którą z nią przeprowadziłem. Wampirzyca wydawała się nas nie słuchać. Z wyraźnym zainteresowaniem przeglądała się wielkim kryształowym lustrze i ostrożnie dotykała palcami jego powierzchni. Haustoffer usiadł w fotelu (mnie nie raczył zaprosić, bym się rozgościł, więc pokornie stałem) i długi czas się nie odzywał. Przymknął oczy i nawet w pewnym momencie zastanawiałem się, czy aby nie zasnął. W końcu jednak uchylił powieki.
– Nie pamiętam ani głosu, ani strumienia światła – rzekł. – Lecz pamiętam lawinę krwi i mroku, która zalała mój umysł, kiedy spałem. Tak, teraz świetnie to pamiętam.
Oczywiście mógł to sobie faktycznie przypomnieć, ale mogło też mu się wydawać, że sobie przypomina. Ludzki umysł potrafi płatać nie takie figle, a któżby lepiej o tym wiedział, jak nie inkwizytorzy?
– Utkani ze światła – powtórzył słowa dziewczyny. – Taaak… Mieliśmy więc do odegrania ważną rolę. Mieliśmy być rycerzami Chrystusa, Jego wybrańcami. – Spojrzał w stronę dziewczyny z wyraźną niechęcią we wzroku. – A ona zamieniła się w taką… – przez chwilę szukał słowa – bezrozumną bestię…
Ośmielałem się sądzić, że to bardziej jemu należy się miano bezrozumnej bestii. Jemu, który mordował dla zabawy, niż jej, która wystrzegała się przed krzywdzeniem ludzkich istot. Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tych wypowiadanych w tak żałosny sposób słów: „Nie wolno zabijać, nie wolno zabijać”. Pomimo całego nieszczęścia, które spotkało ją w życiu, zachowała więcej współczucia dla rozumnych stworzeń niż baron Haustoffer. Gospodarz tymczasem wstał.
– Zdecydowałem, że to wszystko mnie już nie interesuje, Madderdin – obwieścił. – Ale dobrze, że przyprowadziłeś dziewczynę.
Skoczył w jej stronę i skręcił jej kark, zanim zdołałem choć mrugnąć. Martwe ciało upadło na ziemię W kryształowym lustrze widziałem twarz, na której nie zdołały zagościć jeszcze ani strach, ani ból.
– Postanowiłem, że pragnę pozostać jedynym z tego rodzaju. – Obnażył w uśmiechu długie kły. – A poza tym biada nędznym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy – dodał.
Patrzyłem na zwłoki mej towarzyszki. Bóg łaskaw, że nie tylko nie cierpiała, lecz zapewne nawet nie wiedziała, kiedy nadeszła chwila zgonu. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie sądziłem, że Haustoffer przebywa już tak głęboko we własnym świecie, że świat położony poza jego oszalałym umysłem wydaje mu się tak bardzo nieinteresujący.
– Znajdź innych, Madderdin, i przyprowadź ich do mnie. Dzisiaj dostaniesz tysiąc koron i za każdego takiego jak ona dostaniesz następny tysiąc – rozkazał.
Obróciłem spojrzenie w jego stronę.
– To ty jesteś nędzną istotą – powiedziałem. – Świat nic nie straci na twej śmierci.
– Chcesz mnie zabić? – roześmiał się, nawet nie rozeźlony, lecz zdziwiony i szczerze rozbawiony. – Mnie, który żyję od półtora tysiąca lat? Mnie, który potrafi zgnieść ludzki umysł niczym jajko?
– Mojego umysłu nie zgnieciesz. Jesteś zaledwie nędznym krwiopijcą. Niewiele lepszym od dokuczliwego komara.
To go rozgniewało. Wiedziałem, że tak właśnie się stanie. Skoczył w moją stronę i chwycił mnie za gardło. Tyle, że nie na darmo znajomek Kozojeba biedził się nad pracą dla mnie. Na szyi, ukrytą pod wysokim kołnierzem, nosiłem szeroką obrożę nabitą zaostrzonymi srebrnymi guzami. Pobłogosławioną przez słynącego ze świętości eremitę, którego odwiedziliśmy przed wizytą na zamku. Wiedziałem, że to nie zabije wampira, nawet go nie zrani. Lecz przecież nie o to chodziło. Chodziło tylko o moment zaskoczenia, o króciutką chwilę, kiedy będzie zdumiony i obolały. Chodziło o czas potrzebny, bym wbił w jego ciało dwa srebrne ostrza, które miałem wszyte w rękawy kaftana. Wrzasnął i zwolnił uścisk, a ja odskoczyłem. Na jego twarzy malowały się oszołomienie, złość i ból, ale oczywiście nadal żył i sądziłem, że niewiele potrzebowałby czasu na odzyskanie pełni sił. A wtedy zapewne losu Mordimera Madderdina nie można byłoby nazwać szczególnie radosnym. Wyciągnąłem z pochwy szablę i ciąłem. Precyzyjnym, szybkim, oszczędnym ruchem. Ostrze przecięło skórę, mięśnie, tętnice i ścięta głowa Haustoffera zleciała z buchającego krwią kadłuba. Na wszelki wypadek chwyciłem ją za włosy i wrzuciłem w polana płonące na kominku, takim ruch jakbym grał w kręgle i bił właśnie decydującą kulę. Zasyczało, kiedy krew rozprysła się na rozpalonych belkach. Włosy zapłonęły i sypnęły iskrami, a wokół rozszedł się swąd palonego mięsa. Odetchnąłem z ulgą.
Читать дальше