Joanna Papuzińska - Rokiś
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Papuzińska - Rokiś» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Rokiś
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Rokiś: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Rokiś»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Rokiś — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Rokiś», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nie było tam wprawdzie najlepiej. Wcale, a wcale. W komóreczce, w której z trudem zmieściłaby się ręka dużej, normalnej Kaśki, panował smród nie do opisania. „Ojej – pomyślała Kaśka – jak ja mogłam lubić kiedyś zapach benzyny!”
Ogłuszał ją straszliwy turkot i łomot. Do tych potężnych głosów silnika, kręcących się kół i podskakujących na wybojach resorów dochodził jeszcze przedziwnie niemiły chlupot, przywodzący Kaśce na myśl jej niedawne przygody z wodą.
– To chlupie benzyna w baku – zawiadomił ją Rokita. – Bo tutaj zaraz za ścianką jest bak. Jakbyś na przykład teraz zapaliła papierosa, toby nawet i mogło wybuchnąć, że aż hej! – postraszył Kaśkę,
– Głupiś ty, przecież ja nie palę żadnych papierosów – ofuknęła go Kaśka.
– No, ja tylko tak sobie mówię, dla przykładu – zgodził się Rokiś i zaraz zajął się obserwowaniem okolicy przez szczelinę w drzwiczkach. Wydawało się, że jemu nie przeszkadza wcale ani hałas, ani ten straszliwy smród. Przeciwnie, z lubością wdychał benzynę i wyglądał na bardzo zadowolonego z podróży.
– Wiesz co, już jesteśmy koło Warszawy, na Trasie Toruńskiej – powiedział. – Najlepiej, żeby oni jechali Marszałkowską, to wyskoczymy, jak będą stali pod światłami. – Rzeczywiście, od tej chwili auto zaczęło się co jakiś czas zatrzymywać, bo wjechali już do miasta, w strefę czerwonych i zielonych ulicznych świateł.
– Uważaj, zaraz wysiadamy – powiedział Rokita. – Nie bój się skoczyć, ja cię powiększę w momencie skoku. Już!
Uchylił drzwiczki i prawie wypchnął Kaśkę na zewnątrz.
Pasażerowie i kierowcy kilkunastu samochodów, które tego wieczoru stały pod czerwonymi światłami na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej, pamiętają pewnie do dziś tę chwilę. Na środku jezdni, pomiędzy autami, pojawiła się nagle nie wiadomo skąd mała dziewczynka, bardzo ciepło ubrana, i zręcznie wymijając stojące wozy przebiegła szybko do krawężnika. Wszyscy kierowcy, nie bacząc na zakaz trąbienia, niecierpliwie dotknęli klaksonów.
Ale dziewczynka była już na chodniku i biegła dalej. A na Marszałkowskiej zrobiło się zielone światło, toteż kierowcy musieli ruszać, aby nie tamować ruchu, chociaż prawie każdy z nich miał wielką ochotę wyskoczyć z auta, dogonić tę małą dziewczynkę i porządnie przetrzepać jej siedzenie.
Kaśka obejrzała się jeszcze przez ramię, aby spojrzeć na samochód, który przywiózł ją tutaj.
Wydawało jej się bowiem, że w jego wnętrzu zobaczyła jakąś znajomą twarz. Twarz tego chłopaka bez zęba na przedzie, który uczył się grać na wiolonczeli wtedy, kiedy ona podsłuchiwała pod drzwiami w szkole muzycznej.
Ale pomarańczowy samochód, pewnie fiat albo jakiś bardzo podobny, śmignął jej tylko przed oczyma i przeskoczył przez skrzyżowanie…
Ruszyła więc biegiem w stronę bliskiego już swego domu. Rokiś pożegnał z nią na schodach.
– Cześć, cześć – powiedział. – Ja niedługo znowu przyjdę. A ty właź zaraz do łóżka, bo wyglądasz podejrzanie.
Niestety, spóźniła się!
Gdy wślizgnęła się cichutko do domu, Brodaś, siedzący w fotelu, podniósł na nią wzrok znad książki.
– Gdzie ty chodziłaś? Na taki wiatr? Miałaś przecież leżeć w łóżku!
– Ja tylko na chwileczkę – wykręcała się Kaśka, szczękając zębami.
– Dobrze, że babcia już pojutrze wraca – westchnął Brodaś. – Ja nie umiem wychowywać dzieci. Kładź się zaraz, to ci dam gorącego mleka.
Pytanie dziewiąte i ostatnie:
Czy moja historia się kończy?
– Nie wiem, drogi czytelniku, jakie zwyczaje panują w twoim domu – gadała sobie Kaśka, krzątając się po łazience, wyciągając z pralki stos brudnej odzieży, zgarniając delikatnie na arkusz papieru wilgotny pagórek proszku do prania, który ileś tam dni temu gruchnął na podłogę razem z opakowaniem i rozsypał się prawie całkowicie. – Bo u mnie w domu to jest tak: jeśli ktoś z domowników wyjeżdża gdzieś sobie, pozostała reszta popada natychmiast w taki stan, który tato mój nazywa „słodką abnegacją”.
Mogę ci zaraz powiedzieć, na czym to polega. Na przykład my z mamą, jeśli zostajemy tylko we dwie, zawsze czytamy książki przy jedzeniu. Każda wsadza nos w swoją, dziobiemy na oślep widelcem po talerzu i uważamy, że tak jest pysznie. Ale żadna z nas nie ośmieliłaby się tego robić przy tacie! Dla odmiany nasz tata, jeśli mama sobie gdzieś wyjedzie, jada prosto z garnków, bez nakrywania do stołu, a w niedziele do samego obiadu, a nawet i kolacji łazi po domu w piżamie. Słodka abnegacja polega jeszcze i na tym, że sprząta się przez ten czas byle jak albo i wcale.
I dopiero kiedy nadchodzi dzień przyjazdu, ogarnia nas dwoje, obojętnie których, gorączka czystości i ładu. Wszystkie zastarzałe brudy muszą być odskrobane, porozwlekane gazety i książki wrócić na swoje miejsce, a mieszkanie nabrać wysokiego połysku. Jestem pewna, że gdy ja wyjeżdżam na kolonie, a rodzice zostają sami w domu, też z lubością pławią się w bałaganie – oczywiście w sekrecie przede mną, bo gdy wracam, wszystko jest ugłaskane i czyściutkie.
Otóż zmierzam do tego – oświadczyła wytrząsając z kieszeni brudnej koszuli Brodasia kilkanaście zmiętych biletów tramwajowych i parę małych gwoździ oraz nie wiadomo dlaczego kawałek kolorowej świeczki – zmierzam do tego, że dziś powraca babcia, że moja grypa chyba już się u mnie znudziła i poszła sobie gdzie indziej i że, niestety, my z Brodasiem zapuściliśmy tu chyba największy ze znanych mi bałaganów!
Wniosek stąd tylko jeden – westchnęła i chwyciwszy prysznicowego węża wrzuciła go do pralki, aby nalać wody. Wysypała też zebrany na papier proszek do prania na głowę wężowi.
Brodasia wysłała po zakupy. W lodówce mieli bowiem jedynie mnóstwo pogniecionych papierków, zawierających jakieś wysuszone spożywcze szczątki, i kilka jajek.
Puściła w ruch pralkę i powędrowała do swego pokoju, żeby powyciągać z kątów brudne filiżanki i szklanki.
Ale gdy przekroczyła próg, w tej samej chwili przez uchylone okno wsunął się Rokita, cały promieniejący z radości i dumy, i z miejscu zakrzyknął:
– Mam, mam, wszystko już mam! Niech żyję! Wiedziałem, że na mnie polegać! Hokus-pokus! Hokus-pokus! Wskoczył pod biurko i chwycił uwidzialnioną teczkę za ucho. Zamek odskoczył i rojowisko błyszczących blaszek, śrubek, barwnych kawałków kabla, bateryjek i czegoś tam jeszcze sypnęło się na podłogę.
– Ostrożnie, pogubisz! – ostrzegła go Kaśka.
– Nic nie pogubię, bo jestem genialny, bezbłędny i nieomylny. Zaraz będziesz miała zaszczyt poznać moich kumpli, tylko ich zmontuję! Minutka cierpliwości!
– Potrzebne ci jakieś narzędzia? Zaraz powyciągam wszystko, co tata ma. I powinieneś chyba jeszcze mieć jakiś plan albo ten, jak to się nazywa… schemat! Żeby czegoś nie poplątać…
– Narzędzia to ja mam tu! – Rokiś pokazał swoje dziesięć pazurów. – Mogę tym spawać, dokręcać, ukręcać i wszystko! Łatwizna i nie pierwszyzna! A plan – tutaj! – i puknął się w czoło. – A ty – ciągnął dalej – najlepiej zrobisz, jeśli nie będziesz mi się tu kręcić pod ręką, tylko pójdziesz do kuchni i przygotujesz jakąś triumfalną herbatkę na cztery osoby. Z ciasteczkami albo, jeszcze lepiej, z koglem-moglem. A my, puk-puk, zjawimy się za chwilę elegancko jak goście!
Przyjemnie byłoby widzieć na własne oczy, jak ze stosu różnych rupieci wyłaniają się te przedziwne stworzenia, o których Kaśka tyle już słyszała i dla których, można powiedzieć, coś niecoś także zrobiła. Ale niech tam! Poszła do kuchni i zamknęła drzwi za sobą. Zaparzyła świeżą herbatę i przygotowała kwiaciaste filiżanki. Wybiła do kubeczka jajka, nasypała cukru. Ostrożniutko oddzieliła żółtka od białek i udało się! Chwyciła łyżkę i zaczęła kręcić, kręcić, kręcić do zapamiętania, tak jak trzeba naprawdę kręcić kogel-mogel, zapominając o bożym świecie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Rokiś»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Rokiś» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Rokiś» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.