Błyskawicznie ogarnęła spojrzeniem całą gromadę.
Jedno z nich było silniejsze od pozostałych, szedł od niego lodowaty chłód. Wisielec, rzecz jasna. I elfy! Owe cudownie piękne elfy były niebezpieczniejsze od śmierci.
Ale oto, tam…!
Dwie małe dziewczynki. Saga słyszała o nich. Teraz stały niedaleko niej na porośniętym trawą dziedzińcu. Saga zwróciła się do nich:
– Nie chcecie spocząć w poświęconej ziemi, dzieci? Nie chciałybyście leżeć obok mamy i taty?
W grupie na schodach rozległy się szmery. Gdy tylko na moment osłabiła uwagę, któryś z upiorów rzucił się na nią, poczuła zęby na ramieniu. Nawet się nie odwracając do napastników, skierowała w ich stronę alraunę. Upiory cofnęły się.
Wisielec zszedł ze schodów. Podszedł do Sagi tak blisko, że czuła bijący od niego odór zgnilizny, i powiedział szyderczo:
– Ty głupia, one nie chcą wracać ani do taty, ani do mamy! To przez rodziców zostały zamordowane!
Saga uniosła alraunę i nakazała mu, żeby się wynosił i zostawił dzieci w spokoju.
Dziewczynki zniknęły w tłumie. Alrauna zdenerwowała wszystkich. Zapomnieli, że mają tworzyć mur, zagradzający Sadze drogę, wściekłe rzuciły się ku niej, czuła ich obecność przy sobie, jakby ją otaczała gęsta, drgająca pajęczyna. Raz po raz czuła na twarzy lodowaty powiew. Oczy wisielca płonęły gniewem.
Saga pamiętała, jak Vinga zdołała powstrzymać napór tego samego tłumu tamtej księżycowej nocy na wzgórzu, kiedy Heike wywołał szary ludek z zaświatów.
– Wynosić się stąd, piekielna hołoto! – wrzasnęła.
Upiory wycofały się niechętnie. W wyniku zamieszania zapomniały stworzyć mur i droga na schody stała przed Sagą otworem. Wbiegła na nie kilkoma skokami i oparła się plecami o drzwi.
Wciąż wyciągając przed siebie alraunę odszukała po omacku klamkę i otworzyła. Wsunęła się do środka i pospiesznie przekręciła klucz w zamku, a potem zaczęła się rozglądać.
Hall znajdował się w tragicznym stanie. Gdy zatrzaskiwała drzwi, ściany odpowiedziały jej głuchym echem. Pośrodku znowu zobaczyła obie dziewczynki. Onieśmielone patrzyły na nią błagalnie, ich sinoblade twarzyczki bielały w półmroku, a na głowach ziały czerwone rany zadane siekierą.
Saga ukucnęła przy dzieciach.
– Musicie mi powiedzieć, gdzie spoczywają wasze szczątki. Postaram się, żeby to miejsce zostało poświęcone.
– My mieszkałyśmy w Steinbreta – szepnęła jedna z dziewczynek dziwnie głuchym głosem, – Zostałyśmy pochowane pod kupą gnoju.
– Dziękuję. Pomożemy wam w imię Boga.
Siostry uśmiechały się łagodnie.
– W takim razie nie zrobimy ci nic złego – powiedziała druga i na oczach Sagi obie rozpłynęły się w powietrzu.
– O dwie mniej – mruknęła Saga. – W takim razie pozostało dziewiętnaście. Nie licząc drobiazgu.
Ledwie wypowiedziała te słowa, a rozległy się jakieś szelesty i przez szparę w drzwiach zaczął wpełzać do hallu nieprzerwany strumień małych szarych istot, rozmaitych wijących się potworków, gnomów, trolli i wszelkiego rodzaju ohydy z ludowych wierzeń.
Większość wyglądała niegroźnie, lecz inne, trudne do określenia paskudztwa, właziły na jej buty, próbowały wbijać jej w nogi ostre zęby, mimo to sprawiały wrażenie, że gdyby tupnęła, uciekną.
– Macie odwagę mnie zaczepiać? – krzyknęła głośno. – Czy nie wiecie, kim jestem? Mam taką władzę, że mogę was unicestwić, jeśli dobrowolnie nie opuścicie domu! Słyszycie, co mówię?
Naprawdę mam taką siłę? Nieważne, chodzi o to, żeby zastraszyć przeciwników. Saga wpatrywała się surowo w małego obrzydliwego potworka o długich, sterczących na wszystkie strony włosach, porastających bardziej zwierzęce niż człowiecze ciało.
– Ty też wracaj do swojego świata! Natychmiast! Opuść Grastensholm i nigdy więcej tu nie wracaj! Zmykaj, ale już!
Heike lub inni dotknięci dziedzictwem zła członkowie Ludzi Lodu prawdopodobnie przeganialiby potworki za pomocą magicznych zaklęć i dramatycznych gestów. Ona niczego takiego nie znała. Mówiła po prostu, co jej przychodziło do głowy, nawet jeśli brzmiało to niezbyt groźnie.
A jednak, ku wielkiemu zdziwieniu Sagi, dwa potworki parsknęły ze złością, po czym odwróciły się, podpełzły do okna i zniknęły na zewnątrz.
– No! – skwitowała ich zachowanie Saga. – Na tym polega tajemnica! W gromadzie są trudne do pokonania. Ale jedno po drugim…
Skoro udało się pokonać te dwa złośliwe diabełki, wszystko inne powinno być łatwiejsze. Przez cały czas szare stwory żywiły dla niej pewien respekt, a to powstrzymywało je przed otwartym atakiem. Nie miała wątpliwości, że każda z tych istot, zarówno z tych mniejszych, jak i większych, czekających na dworze, mogłaby zabić człowieka. Ale ona sama była chroniona.
Należała do wybranych.
Nie bała się pełzającego paskudztwa i to było bardzo ważne dla jej bezpieczeństwa. Krzycząc i wymyślając, łapała je to za kark, to za ogon, i przeganiała jedno po drugim. Śmieszne były te wrzaski, ale co im miała powiedzieć? Przecież nie miała okazji nauczyć się zaklęć Ludzi Lodu. Stwory były obrzydliwe w dotyku, śliskie albo włochate, niektóre jak galareta, niematerialne, co akurat było szczerą prawdą, wiły się i wyrywały, trudno było je utrzymać. Nie chciały się poddać! Odniosła się bardzo surowo do dwóch małych gnomów, bo przecież zostały stworzone po to, by żyć z ludźmi w przyjaźni, pomagać im w stajniach i oborach. A tymczasem one co robią? Przyłączają się do tej diabelskiej hołoty, która doprowadziła do ruiny taki piękny dwór!
Jej wymówki zrobiły wrażenie na wszystkich. Szurającym strumieniem sunęły ku oknu i tłoczyły się potem na dole w ogrodzie, pełzły dalej na pola i do lasu. Długi, szary, wijący się wąż istot z piekielnych otchłani. Saga stała w oknie i uśmiechała się cierpko, patrząc w ślad za nimi.
Gdy zniknęły, wróciła do czekających ją zajęć.
Jeśli miała nadzieję, że zamki i klucze mogą tu być jakąś pomocą, to się głęboko myliła. Gromada szarych stworów kłębiła się na podłodze i schodach wiodących na piętro. Ale nie wszystkie. Sporo zostało jeszcze za drzwiami. Przypomniała sobie, co czytała w księgach Ludzi Lodu, że Heike musiał wielu z nich pomagać, bowiem nie posiadały zdolności przenikania przez zamknięte drzwi.
W takim razie muszę jeszcze pokonać co najmniej dwie odmiany, myślała.
Wisielec najwyraźniej tracił cierpliwość. Przesunął się nad podłogą, jakby płynął w powietrzu, wprost do Sagi. Wlepiał w nią te swoje bezczelne oczy opryszka.
– Jak widzę, masz odwagę pozbawiać mnie moich podwładnych! Zabrałaś mi już wielu, zbyt wielu, ale niech ci się nie wydaje, że pozwolę na więcej! Jesteś silna, to prawda, ale mojej władzy byle co nie złamie. Koniec tej zabawy!
Zanim zdążyła otworzyć usta, żeby „potraktować go osobno”, jak to w myślach określała, cała gromada zniknęła jej z oczu.
Zaległa złowroga cisza.
Saga jednak nie zamierzała marnować czasu. Energicznie podeszła do schodów i wrzasnęła na cały głos:
– Diabelska hołota! Słyszycie mnie? Do was mówię! Zabierajcie się stąd i wracajcie do swoich nor! Rozkazuję wam opuścić Grastensholm!
W odpowiedzi usłyszała gromki szyderczy śmiech.
Nie, tak nie można. Nigdy się przecież nie zajmowała wywoływaniem duchów ani niczym podobnym. Należało działać powoli, wyrzucać jedno po drugim. Tylko że na razie nie widziała żadnego…
Weszła na schody, które natychmiast zaczęły się pod nią gwałtownie trząść. Saga straciła równowagę i upadła, próbowała się chwycić poręczy, ale ta rozleciała jej się w rękach. Rozpaczliwie szukała jakiegoś innego oparcia. W całym domu słychać było okropny łoskot i huk, ściany się trzęsły, schody pod Sagą załamały się z trzaskiem i kawałki drewna spadały na podłogę hallu.
Читать дальше