Heike wyszedł im na spotkanie i przywitał Belindę bardzo serdecznie, co sprawiło jej ogromną radość. Heike powiedział też, że większość mężczyzn jest w górze, pilnują prowizorycznej tamy. Nie mieli wiele czasu, trzeba było rozpoczynać poszukiwania, bo tama mogła utrzymać tylko określoną masę wody. Przygotowali wprawdzie niewielki odpływ na wypadek, gdyby groziła jakaś katastrofa, ale nie mieli zamiaru z niego korzystać, jeśli to nie będzie naprawdę konieczne. Gdyby jednak trzeba było skierować tam wodę, zostaną zalane ogromne połacie lasu i okoliczne pola.
Nad rzeką kręciło się wielu mężczyzn. Belinda domyślała się, że są to zagrodnicy i dzierżawcy z Grastensholm. Sprawiali wrażenie bardzo zajętych i skupionych na tym, co robią. To była bardzo poważna praca. Wszyscy w okolicy wiedzieli, co to jest Głębia Marty, wszyscy też znali historię nieszczęsnej dziewczyny z dawnych czasów. A ostatnio dowiedzieli się, że biedaczka nie ma spokoju na tamtym świecie i jej duch błąka się po okolicy, co zresztą nikogo nie dziwiło.
Nagle nad rzeką ukazał się Viljar z Ludzi Lodu i serce Belindy zabiło tak mocno, że nie tylko to poczuła, ale też usłyszała. Witał się z pozoru obojętnie, ale dobrze widziała, że szuka jej wzrokiem, i aż zadrżała z radości.
Wszyscy poszli w górę rzeki. Belinda zobaczyła, że nad wysokim brzegiem wznoszą się strome skały, w których nurt wyżłobił głębokie koryto.
Vinga z Heikem i kilku starszych mężczyzn stało na dole, u ujścia tego koryta. Belinda spojrzała w górę i przestraszyła się. Rzeka tam zakręcała i jej nurt ginął pośród skał i kamieni, nie widziało się z dołu, skąd woda wypływa. Zresztą koryto było wąskie, pełne skalnych progów i uskoków. Pomiędzy nimi Belinda dostrzegała wąską smugę błękitu. To było niebo.
– Uff – powiedziała do Viljara. – Mamy wejść aż tam?
– Ty nie – odparł. – Ty zostaniesz tutaj.
– Nic podobnego! – zawołała urażona. – Nie przyszłam tu, żeby się przyglądać! Powinniśmy sobie pomagać!
Spojrzał na nią z uśmiechem.
– Masz zamiar wspinać się na skały w tych szerokich spódnicach?
– Zaraz to załatwię – odparła i szybko upięła spódnice tak, żeby jej nie krępowały ruchów.
– O mój Boże! – westchnął Viljar odwracając wzrok, ale uznał, że skoro tak chce, to może z nim iść na górę.
Większość mężczyzn dość sceptycznie odnosiła się do tak ryzykownego zadania, jakim było sforsowanie wysokiej i niemal pionowej ściany rzecznego koryta. Eskil zrezygnował na samym początku, a za jego przykładem inni. Tylko jeden młody chłopak, najwyżej szesnastoletni, był na tyle odważny, że zdecydował się spróbować.
– Nie powinna się wspinać zbyt wiele osób za jednym razem! – zawołał Eskil z dołu. – Wejście jest wąskie, a ściana śliska. Ty zostań na dole, Belindo.
– Nie – odparła. – Jestem zbyt mało rozgarnięta, by pojmować, co mi grozi.
Zebrani wybuchnęli śmiechem. Ta mała potrafi żartować sama z siebie!
– Ja będę ją ubezpieczał – obiecał Viljar. – Chodź, Per. Ruszamy!
Per miał iść ostatni, za Belindą, żeby ją podtrzymać, gdyby jej się osunęła noga. Zaczęli wchodzić krok za krokiem, stawiając ostrożnie stopy na wypolerowanych przez wodę kamieniach.
Belinda była tak zdenerwowana, że co chwila musiała wciągać głęboko powietrze, żeby się trochę rozluźnić. Tak rozpaczliwie brakowało miejsc, w których można by o coś zaczepić stopy czy dłonie, wszystko było tak strasznie gładkie. Chwytała kamienie i palce jej się ześlizgiwały, buty raz po raz osuwały się gwałtownie, gdy już się zdawało, że znalazła dla nich oparcie. Mimo wszystko jednak radziła sobie znacznie lepiej niż Per. On bowiem nieustannie spoglądał w górę, zafascynowany obszytymi koronką długimi majtkami Belindy, które wciąż miał tuż nad swoją głową. Raz zjechał prawie na sam dół, potłukł się boleśnie i musiał zaczynać wspinaczkę od początku. Viljar spojrzał za nim i zawołał:
– Następnym razem patrz, gdzie idziesz! – a potem mruknął przez zęby: – Dziewczyn nie powinno się zabierać na takie wyprawy. – Zdawał sobie bowiem znakomicie sprawę z dylematów Pera.
Kiedy znaleźli się już na górze, pochylił się do Belindy, podał jej rękę i pomógł się przedostać przez zbyt dla niej wysoką skalną krawędź.
Mogli teraz odpocząć i zaczekać na Pera.
Wszędzie dokoła nich, w korycie rzeki, wąskimi potoczkami ciurkała woda. Główny nurt został zatrzymany tamą, usypaną na tyle daleko, by można było bezpiecznie odsłonić oba stopnie wodospadu: ten, pod którym znajdowała się Głębia Marty i gdzie mieli szukać jej szczątków, oraz ten niższy, po którego stromym zboczu właśnie się wspięli.
– Chętnie zdjęłabym buty – powiedziała Belinda.
– Nie rób tego, bo nie wiadomo, czy je potem odnajdziemy w powrotnej drodze – ostrzegł Viljar.
Belinda rozglądała się po okolicy.
– Znaleźliśmy się w jakimś obcym świecie – rzekła przejęta. – Gdzieś daleko, daleko od ludzi.
– Masz rację – potwierdził Viljar.
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem:
– Chciałabym zobaczyć tu pana Abrahamsena! On nawet w domu nieustannie się poci.
Viljar spojrzał na nią spod oka. Być może rozumiał, z jakiej przyczyny ten Abrahamsen się tak poci.
– Czy on… ci się naprzykrza? – zapytał.
– Nie, pani Tilda zawsze czai się za jakimś rogiem i pilnuje.
Myśl o Belindzie w Elistrand sprawiała Viljarowi przykrość.
– To dobrze, że ona pilnuje – powiedział z ulgą. – Trzymaj się od niego tak daleko, jak tylko możesz.
Per już się do nich zbliżał. Pomogli mu przedostać się przez najtrudniejszy odcinek i pozwolili chwilę odetchnąć.
– Ależ tu zimno – jęknął.
– Owszem, zimno. – Viljar otulił się kurtką.
Belinda też się skuliła. Na otaczających ich ciemnych skałach prawie nic nie rosło. Panował wilgotny chłód i nieprzyjemny mrok, kamienie, na których siedzieli, były mokre, wszystko wokół pozbawione życia i ponure, jakby znaleźli się w krainie umarłych.
– Gdzie znajduje się Głębia Marty? – zapytała Belinda. – Czy jesteśmy już blisko tego miejsca, gdzie kiedyś Villemo zawisła na brzózce?
– Nie, nie, to było jeszcze wyżej, pod tamtym stopniem wodospadu – wyjaśnił Per. – Musimy obejść tamto zakole rzeki i pójść jeszcze kawałek dalej. I to dość wysoko – zakończył wyraźnie mniej odważny.
Viljar potwierdził skinieniem głowy.
– Jeśli wszyscy są gotowi, to możemy ruszać.
Kiedy już okrążyli zakole, które nurt rzeki wyżłobił pomiędzy skałami, zatrzymali się zdumieni. Znajdowali się przed ogromną wyrwą w litej ścianie, przez którą wiekami przewalały się masy wody i kamieni. A nad ową jamą wznosił się niedostępny z żadnej strony potężny ustęp skalny, z którego rzeka staczała swoje wody w dół potężnym wodospadem od czasu, kiedy siły natury zaczynały rzeźbić norweską ziemię.
– Głębia Marty musi znajdować się gdzieś tam na górze, pod uskokiem – powiedział Per pobladłymi wargami.
– Czy przed nami ktoś już tu kiedyś był? – zapytała Belinda.
– Nikt, nigdy! – odparł Viljar. – Nikt nawet nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe.
– I pod uskokiem też nie?
– Nie. Z góry nie można się tam dostać w żaden sposób. Jedyna droga to ta, którą idziemy. Ale i tu, zdaje się, dalsze przejście jest zamknięte.
Per westchnął.
– Ani jakiegoś drzewka, ani krzaczka, żeby się przytrzymać. Może uda się znaleźć choćby wgłębienia w skale, żeby oprzeć stopę…
Читать дальше