Łańcuch zachrobotał, wyrywając Billi z jej wspomnień. Spojrzała w dół. Wisiał luźno tuż nad ziemią. Zatrzymała się, żeby zobaczyć, co się stało.
„Niech to szlag!”.
Pękł. Nie ma sposobu, żeby go naprawić. Rozejrzała się. Była na Fleet Street. Do Southwark było jeszcze kilka kilometrów.
Porzuciła popsuty rower i postanowiła pojechać dalej nocnym autobusem. Poklepała się po kieszeniach, z ulgą wyczuwając portfel. Nie powinna się tak przejmować…
Nagle z ciemności dobiegł ją śmiech i krew na chwilę zastygła jej w żyłach. Śmiech był szorstki, okrutny i zaprawiony złością. Odbijał się od ścian budynków i przebijał przez szarą mgłę.
– Witaj w domu, templariuszko. – Kobiecy głos zdawał się dochodzić zza ramienia Billi. Odwróciła się. Nic. Kolejny wybuch śmiechu, tak samo przepełniony nienawiścią.
Z ciemności wynurzały się ghule, na początku niewyraźne i rozmazane, chwilę później przybierając kształty dwóch kobiet – sióstr okrytych cieniem. Po raz pierwszy spotkała je w szpitalu. Teraz stały w pomarańczowym świetle lampy ulicznej, każda poruszała się spokojnym krokiem drapieżnika. Ich oczy błyszczały żądzą zabijania. Ta, która spadła ze schodów szpitalnej klatki schodowej, szła, kuśtykając z powodu niedokładnie zrośniętych kości. Jej lewa noga i biodro wygięte były pod dziwnym kątem, a twarz nadal spuchnięta i czarna od siniaków. Mgła wisiała wokół jej ramion jak upiorny szal.
Billi rzuciła się do ucieczki wzdłuż Fleet Street, nogi niosły ją na południe. Biegła po śliskim chodniku, jej kroki odbijały się echem na pustej ulicy.
Na chwilę odwróciła się za siebie.
Nic.
Gdzie one są?
Skręciła w Pump Court – tam na nią czekały. Czarne szyby okien patrzyły na nią jak widzowie bez twarzy. Zobaczyła, że siostry się rozdzielają. Jedna znalazła się tuż za nią, zagradzając drogę odwrotu, druga stała tuż przed nią.
Idealni myśliwi, czekający, aż ofiara sama wpadnie im w ręce.
Billi zrobiła unik na lewo, po czym natychmiast skręciła w prawo. Otarła się o jednego z ghuli, pewna, że ostre paznokcie rozrywają jej rękaw, ale była zbyt napompowana adrenaliną, by cokolwiek poczuć. Przebiegła przez klasztorny krużganek, pod jego niskim sufitem, między białymi rzędami kolumn. W głowie kołatała się jej tylko jedna myśl.
„Świątynia”.
Widziała ją tuż przed sobą mimo mgły i ciemności. Budynek z jasnego kamienia, z wysokimi witrażowymi oknami. Jego czarne drzwi jakby odpychały mgłę. Tempie Church. Nawet wygłodniała zjawa nie odważy się sprofanować Domu Bożego. Jeśli Billi uda się tam dostać, będzie bezpieczna.
Przebiegła przez dziedziniec pokryty szronem poranka. Ghule krzyknęły i Billi kątem oka zobaczyła, jak się poruszają.
Wpadła na schody wejściowe. Żelazne palce chwyciły ją za ramię, ale jakoś się wyswobodziła.
Świątynia! Wyciągnęła się, aby sięgnąć do drzwi, to była jej jedyna nadzieja. Nagle coś szarpnęło ją do tyłu. Jedna z sióstr chwyciła ją za gardło i uniosła, głowa Billi zaczęła pulsować krwią.
– Świątynia – wyszeptała dziewczyna, starając się dosięgnąć palcami drzwi, które znajdowały się już tak blisko.
Niespodziewanie drzwi kościoła eksplodowały, szarpnięte podmuchem huraganu. Oślepiające białe światło pochłonęło wszystko wokół, a siostry wydały z siebie piekielny krzyk, zanim zabrała je fala powietrza.
Billi upadła na ziemię, sparaliżowana jasnością. Światło wymiotło wszystko, co znajdowało się wokół niej, niosąc ze sobą tysiące głosów, ogłuszający wrzask wściekłości. Zwinęła się w kłębek, zacisnęła powieki, dłońmi osłoniła twarz, ale nie mogła uciec przed światłem. Paliło ją przez skórę.
I nagle zgasło.
Leżała, bojąc się ruszyć. W głowie słyszała jeszcze echo wrzasków i dopiero po kilku minutach opuściła dłonie i powoli otworzyła opuchnięte oczy.
Drzwi do kościoła wsiały na jednym zawiasie. Drewno było odkształcone, a jego powierzchnia pokryta popiołem. Po ghulach nie pozostało nic prócz czarnych plam w miejscu, w którym stały. Wnętrze świątyni pokrywała sadza, a kamienne płyty na podłodze były czarne i popękane, jakby zostały poddane działaniu niesamowitego gorąca. Wokół fruwało tysiące małych kawałków spalonego papieru, wyrwanego z modlitewników. Rozbite szkło mieniło się na podłodze i wystawało z ram okiennych. W całym kościele nie było jednego całego okna. Smugi dymu unosiły się nad zwęglonymi resztkami ławek.
W zdewastowanym i wypalonym wnętrzu Billi kogoś dostrzegła.
Stał na środku prezbiterium, samotnie jaśniejąc w ciemnościach. Człowiek. Billi zmrużyła oczy, bo bił od niego taki blask, jakby to gwiazda przybrała ludzki kształt. Wkrótce światłość przybladła, a Billi wstrzymała oddech.
Wyglądał jak brat bliźniak Michaela. Te same posągowe, nieskazitelne rysy, te same wydatne, zmysłowe usta. Nie mogła dostrzec jedynie jego oczu, ukrytych za ciemnymi okularami. Dym gęstniał wokół niego, tworząc chmurę czerni. Szedł w jej kierunku, podłoga syczała, kiedy jego bose stopy przesuwały się po rozgrzanych kamieniach.
– Cześć – przywitał się.
Jaśniał niczym gwiazda.
Gwiazda Poranna.
– Niech to diabli! – powiedziała Billi, wciąż zwinięta na podłodze.
– W rzeczy samej. – Uśmiechnął się.
Potem diabeł wyciągnął rękę i pomógł Billi wstać.
Billi spodziewała się, że kiedy jej dotknie, poczuje ból albo gorąco. Ale nie, jego dłoń była zupełnie zwykła, ciepła. Nic wyjątkowego.
– No i co tam, SanGreal? – Diabeł patrzył na nią. Stał po środku tego całego topiącego się bałaganu, a smugi dymu snuły się wokół jego nóg jak węże.
Billi stanęła pośrodku rotundy. Była to najstarsza część kościoła. To tutaj została wcielona do Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa. Pamiętała blask świec, dziewięć pustych krzeseł i rycerzy stojących pomiędzy kamiennymi posągami starych patronów Zakonu.
Rzeźby przetrwały diabelski atak. Na podłodze spoczywało ośmiu kamiennych rycerzy, między innymi William Marshall, Geoffrey de Manderville i Gilbert Marshall. Ale rysy ich twarzy zostały groteskowo zniekształcone, co pozbawiło figury szlachetności.
Szatan stukał swymi długimi palcami w osmoloną kolumnę.
– Wiem, że chciałeś się przedostać w trakcie rytuału. Ale portal został zamknięty. Jak się tu znalazłeś?
Diabeł narysował w powietrzu koło.
– Nie potrzebuję żadnych gadżetów, żeby dostać się na ziemię. – Oparł stopę o jeden z roztopionych posągów. – Mogę wchodzić i wychodzić, kiedy mi się podoba. Wciąż zachowałem wszystkie swe archanielskie moce, inaczej niż mój brat.
– Nie jesteś uwięziony w piekle?
– A co to piekło, SanGreal? – Diabeł rozłożył ramiona. – Piekłem jest płacz głodujących noworodków. Piekłem jest błaganie o litość. Piekłem jest zdrada pomiędzy mężczyzną i kobietą. – Złożył dłonie i uśmiechnął się szerzej. – Kłamstwa pomiędzy ojcem i dzieckiem. – Popukał się w piersi. – Piekło jest tam, gdzie serce. – Rozejrzał się po zrujnowanym kościele. – Jeśli Bóg wysłuchuje modlitw, kto słucha przekleństw? Krzyków bólu? Gorzkich kłamstw? My. W końcu nieszczęścia stają się tak wielkie, że Królestwo Nieziemskie zostaje otwarte i diabeł wkracza do materialnego świata.
– Kłamiesz. Jeśli byłoby to prawdą, ulice roiłyby się od diabłów.
– A skąd wiesz, że tak nie jest? – zapytał, unosząc brwi.
Читать дальше