Kot uważnie wpatrywał się jej w oczy.
Po tych dramatycznych wydarzeniach Tula przez kilka lat trzymała się w ryzach.
Czasami, oczywiście, nie potrafiła odmówić sobie jakiejś sztuczki, ale na ogół były to tylko błahostki, takie jak na przykład „pobłogosławienie” warzywniaka matki, by zapewnić dobre plony, czy też zatroszczenie się, by klacz i źrebię przeżyły trudny poród.
Czuła w sobie wielką łagodność i przyjazne nastawienie do świata. Wszystko układało się szczęśliwie, uporczywy kaszel dziadka zdołała wykurować kilkoma ziołami w tajemnicy wpuszczonymi do jego porannego napoju, tatuś Erland przebywał w domu dłużej niż zwykle, rodzina częściej więc była razem. Tula znalazła też nowego przyjaciela.
Skończyła właśnie piętnaście lat, przeżywała najtrudniejsze momenty dorastania. Była niespokojna, nie umiała sobie znaleźć miejsca, nie wiedziała, czego naprawdę chce. Nastrój zmieniał jej się błyskawicznie, w jednej chwili tryskała szaleńczą wprost radością życia, by w następnej pogrążyć się w otchłani rozpaczy i z całych sił pragnąć śmierci. Zachowywała się tak jak miliony nastolatek przed nią, pod tym względem nie różniła się od swoich rówieśniczek. Gunilla z pewnym uczuciem zawodu zauważyła, że włosy córki nie są już tak złociste jak kiedyś, ściemniały, nabierając bardziej pospolitego odcienia. Rysy twarzy stały się bardziej dorosłe i nie były już tak doskonałe. Tula nie zrobiła się brzydka, o nie, lecz chyba bardziej… zwyczajna, pospolita. No i nareszcie wyszczuplała. Nadal, co prawda, była mocno zbudowana, należała do typu niewysokich dziewcząt o dość szerokich ramionach, wysoko osadzonych piersiach i wąskich biodrach, kwadratowych dłoniach i stopach, i nieszczególnie długiej szyi. Rodzina jednak uważała, że to w niczym nie przeszkadza, gdyż Tula nadal odznaczała się nieodpartym wdziękiem. Zachowała swój radosny, zaraźliwy śmiech i zaangażowanie we wszystko, co robiła.
I nadal nikt nie podejrzewał, jakie siły kryją się w jej wnętrzu, tak dobrze strzegła swej tajemnicy.
Pewnego dnia pozwolono jej pojechać do Wexio. To wielkie wydarzenie, bo przecież dla młodziutkiej dziewczyny ze wsi miasto było niezmiernie interesujące. Podczas gdy matka i ojciec załatwiali swoje sprawy, Tula otrzymała zgodę na samodzielną przechadzkę po ulicach. Musiała tylko przyrzec, że we właściwym czasie stawi się przy powozie. Oczywiście Tula bez wahania obiecała, że przyjdzie punktualnie.
Długo chodziła po uliczkach, przyglądając się wszystkim wspaniałościom. Obejrzała targ ze straganami pełnymi owoców i warzyw, kramy, sklepiki… Wciąż mocno zaciskała dłoń na monetach trzymanych w kieszeni. Mogła je wszystkie wydać, bo Erland był tego dnia w wyjątkowo szczodrym nastroju, mogła więc kupić dokładnie to, co chciała, i nikt nie czyniłby jej z tego powodu żadnych wyrzutów.
Tak przynajmniej obiecywali, ale wiadomo przecież, jacy są rodzice. Zawsze wydaje im się, że dzieci są rozsądniejsze niż jest w rzeczywistości, i kiedy przychodzi co do czego, słyszy się na ogół: „Ach, naprawdę wydałaś wszystko co do grosza na słodycze?”
Tula świetnie zdawała sobie sprawę, że tak właśnie może być, i miała szczery zamiar tego uniknąć. Szybko minęła kramy z karmelkami, choć prezentowały się ogromnie kusząco.
Długo przebierała i wybierała. Zaczęła już interesować się swoim wyglądem i prawdę powiedziawszy była nawet trochę próżna, rozglądała się więc za pięknymi szatkami i ozdobami. Nie potrafiła się jednak zdecydować, pieniędzy nie starczyłoby na wszystko, na co miała ochotę.
W końcu znalazła się w jednej z bocznych uliczek przed zakurzoną witryną, w której wystawiono instrumenty muzyczne. A że dziewczyna obdarzona była pięknym głosem i z tego powodu interesowała się muzyką, zawahała się tylko przez chwilę, po czym weszła do środka.
Znalazła się w warsztacie akurat w momencie, gdy rzemieślnik wytwarzający instrumenty zajęty był szlifowaniem pudła skrzypiec. Był to młody chłopak, a może mężczyzna, trudno było na pierwszy rzut oka określić jego wiek. Natomiast z łatwością dawało się zauważyć, że do wyboru zawodu, przynajmniej w pewnym stopniu, zmusiły go okoliczności. Miał kalekie nogi i kiedy musiał się przemieszczać, poruszał się na małym wózku na kołach.
Tuli spodobała się jego twarz. Była otwarta i miła.
– Dzień dobry – powiedziała ze swym nieodparcie czarującym uśmiechem. – Chciałabym obejrzeć instrumenty.
Rozjaśnił się.
– Ach, proszę bardzo! Czy masz na myśli coś konkretnego?
– Nie, szczerze mówiąc, weszłam tu powodowana impulsem. Ale jeśli znajdę coś, na co będę miała ochotę, to na pewno to kupię. Oczywiście nie ogromny fortepian, bo mam zamiar sama wynieść stąd instrument.
Obydwoje się roześmieli. Młody człowiek oprowadził po sklepie i wyjaśnił, że większość instrumentów, takich jak skrzypki, flety i bębenki, robi sam, ale część z nich przynieśli tu ludzie, którzy po prostu chcą je sprzedać.
Tulę ogarnęło niezwykłe uczucie, że oto nagle znalazła się u siebie w domu. Zaczęła drżeć z podniecenia, a zarazem niecierpliwości i niepewności. Brała do ręki instrumenty i nie oglądając odkładała na miejsce. Przez cały czas czuła, że jakaś siła popycha ją w kąt warsztatu, gdzie leżały wykonane przez rzemieślnika flety.
– Zdaje się, że chciałabym kupić flet – orzekła zdecydowanie, znała bowiem kierujące nią impulsy i wiedziała, że powinna ich usłuchać.
Podjechał zaraz do niej na swoim wózku. Ponieważ wszystkie półki umieszczone były nisko, tak by do każdej rzeczy mógł sięgnąć ręką, Tula uklękła przy półce z fletami.
Chłopak opowiadał jej, jak nazywają się poszczególne flety, i pozwolił je wypróbować.
Serce Tuli uderzało coraz mocniej.
– Nie – stwierdziła w końcu. – Nie wiem…
Czuła się dziwnie rozkojarzona. Wzięła do ręki jeszcze jeden flet i zagrała na próbę. Młodzieniec pokazał jej, w jaki sposób powinna układać palce.
– Tak, ten bardziej mi się podoba – powiedziała, wydobywszy z instrumentu kilka prostych tonów. Żałośnie jasno jednak było widać, że nie ma pojęcia o grze na flecie.
Od dłuższej chwili odczuwała jakby swędzenie w palcach, coś ciągnęło je ku brzegowi półki. Obok, na podłodze, stał nieduży pojemnik czy też może wazonik, w którym znajdowały się dwa nie dokończone flety.
– A te tutaj? – zapytała Tula.
– Jeden nie jest jeszcze gotowy, a ten, tak, ten, który właśnie wyjęłaś… No cóż, zrezygnowałem z pracy nad nim. Nie da się na nim grać.
– Dlaczego? – zapytała, bardzo niechętnie odkładając flet na miejsce.
– Och, zupełnie mi się nie udał. Źle rozmieściłem dziurki i dźwięk, jaki się z niego wydobywa, do niczego nie jest podobny.
Roześmiał się zawstydzony, najwyraźniej uwłaczało to jego zawodowej godności.
Tula przyglądała się nieudanemu instrumentowi, ciągle trzymając w ręku ten, na którym grała ostatnio. W tej chwili dzwon katedry w Wexio uderzył dwukrotnie.
Poderwała się.
– Ach, miałam już czekać przy powozie!
Jeszcze jedno ukradkiem rzucone spojrzenie na nieudany flet w wazoniku i zdecydowała się na ten, który trzymała w dłoni.
– Wezmę ten. W domu od razu zacznę ćwiczyć. Za jakiś czas możesz przyjechać, wysłuchać mojego pierwszego koncertu.
Znów roześmieli się oboje. Tula zapłaciła za flet i wybiegła ze sklepu.
Przez cały czas jednak serce uderzało jej mocno jakby zirytowane, do wieczora czuła tę irytację w całym ciele.
Читать дальше