Vetle zerwał z siebie koszulę.
– Masz, przewiąż sobie ranę! Ja zaraz wrócę.
– Tylko uważaj! – krzyknął za nim Cygan. – Ona ma nóż i jest piekielnie silna!
– Będę ostrożny!
– Ja się zaraz pozbieram i ruszę ci na pomoc.
Vetle popędził za dziewczyną uciekającą w kierunku Silvio-de-los-muertos. A przysięgałem sobie, że już za nic tu nie wrócę, myślał zgnębiony. Jak to nigdy nie trzeba się zarzekać.
Zmobilizował wszystkie swoje siły. Zawsze bardzo dobrze biegał, zwyciężał we wszystkich szkolnych zawodach.
Długo nie trwało, a dopadł do niej. Dziewczyna krzyczała z gniewu i bezsilności. W końcu uznała, że mu nie ucieknie, stanęła więc w pozycji obronnej, z nożem gotowym do walki.
Stali tak przez jakiś czas, mierząc się nawzajem wzrokiem.
– Oddaj mi papier – powiedział w końcu Vetle.
Z oślizgłych drzew wokół nich kapała brudna ciecz. O, jakże nienawidził tego miejsca!
– Jaki papier? – zapytała Esmeralda z nienawiścią.
– Ten, który mi ukradłaś.
– Dlaczego, u licha, miałabym ci coś kraść, ty mały, nędzny żebraku? Czy nie mam prawa wrócić do zamku, do mojego wuja?
– Owszem, z największą chęcią daję ci to prawo, ale najpierw chcę dostać to, co do mnie należy.
– Czy to nie są nuty mojego wuja?
– Przyznajesz zatem, że je masz?
– Niczego takiego nie przyznaję. Gdzie miałabym je ukryć?
Spojrzał na jej luźną, podartą nocną koszulę i musiał uznać, że ma rację.
– Połknęłaś!
Esmeralda skrzywiła się z obrzydzeniem.
– Jak mogłabym połknąć taki duży arkusz? A w dodatku taki gruby. Poza tym chodzi o to, żeby nuty były czytelne, czyż nie?
Odpowiadała piekielnie logicznie.
– W takim razie musiałaś je ukryć.
– Gdzie, jeśli wolno zapytać?
Vetle spoglądał za siebie. Sprawa wydawała mu się całkiem beznadziejna. Dziewczyna mogła wyrzucić papier gdziekolwiek po drodze z obozu. Choć prawdopodobnie zrobiła to dopiero co.
– Będziesz teraz uprzejma i powiesz mi, gdzie je schowałaś – rzekł surowo.
– Nie mam zamiaru!
Mimo wszystko ustępowała, kroczek po kroczku. Ale wydobycie z niej prawdy do końca wydawało się prawie niemożliwe. Dziewczyna miała wszystkie karty w ręce. Wyglądało na to, że Tengel Zły wygrał.
W tym momencie nadjechał Cygan. Esmeralda prychnęła jak dzika kotka i ostrzegawczo wyciągnęła nóż.
– Ona nie ma tego papieru – rzekł Vetle. – Schowała go gdzieś po drodze.
Nieostrożnie odwrócił się ku nadjeżdżającemu. Esmeralda, albo raczej siła woli Tengela, zaatakowała, i uratowało go tylko to, że w ostatniej sekundzie kątem oka zauważył, co się szykuje. Rzucił się na ziemię i kilkoma gwałtownymi przewrotami przemieścił się na skraj drogi, unikając ciosu noża. Ona go jednak dopadła. Vetle leżał z głową w błocie, a Esmeralda siedziała na nim okrakiem z nożem gotowym do ciosu.
Cygan zsunął się z konia, ale poruszał się z trudem.
– Jeszcze jeden krok, a wbiję mu nóż w gardło – groziła Esmeralda zdumiewająco silnym głosem. – Rzuć mi lejce!
Obaj rozumieli, że tego ta mała dziewczynka sama wymyślić nie mogła. Cygan zrobił, jak mu kazała, nie było innego wyjścia.
Vetle nie pojmował, dlaczego Esmeralda go nie zabija, ale kiedy Cygan wykonał jej polecenie, sama mu na to odpowiedziała.
– Staniesz przed moim wujem, żeby odpowiedzieć za wszystkie przestępstwa, jakich się przeciwko niemu dopuściłeś.
Trzymała w rękach lejce. Nagle jednak podniosła głowę, jakby słuchała nadchodzącego skądś rozkazu.
– Nie – szepnęła z ponurym błyskiem w oczach. – Mój pan i mistrz nakazuje mi cię zabić. I to zaraz!
Cygan uczynił ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale ona natychmiast zwróciła się ku niemu gwałtownie, z wściekłością w rozmarzonych oczach.
– Ani kroku dalej!
Ostrze noża trzymała na gardle Vetlego.
Roześmiała się złowieszczo. Najwyraźniej ta sytuacja sprawiała jej przyjemność. Dwaj mężczyźni sparaliżowani ze strachu przed nią!
Rozwiązanie tej potwornej sytuacji dokonało się nagle i całkiem nieoczekiwanie. Usłyszeli głębokie, gulgoczące warczenie, Esmeralda zdążyła jedynie spojrzeć w górę, gdy spadły na nią jakieś dwie czarne bestie i powaliły ją na ziemię. Jęczała przerażona i leżała bez ruchu. Nóż upadł daleko, znajdował się poza zasięgiem jej rąk.
– Zabierzcie je! – piszczała Esmeralda rozpaczliwie.
Pyski wielkich dobermanów dyszały tuż nad jej twarzą.
– Żałuj teraz, że drażniłaś nieszczęsne zwierzęta – powiedział Vetle wstając.
– Zabierz je!
– Nie mogę. One mnie nie posłuchają, nie znają mnie. Dawaj te lejce, przyjacielu.
Obaj z Cyganem związali Esmeraldzie nogi, a potem ręce. Psy im na to pozwalały, ale ani na moment nie spuszczały ślepi z dziewczyny, wciąż też trzymały ją łapami przy ziemi.
Vetle próbował do nich łagodnie przemawiać, ale szybciej kontakt ze zwierzętami nawiązał Cygan. Zdawało się, jakby mówił ich językiem, wsłuchiwały się, wyraźnie zainteresowane, w jego cichy, przyjazny głos. Ale też Cyganie, dzieci natury, nawykli do bliskiego kontaktu ze zwierzętami, nikt na przykład nie obchodzi się lepiej z końmi niż ten wędrowny lud.
Związali dziewczynę, choć nie bardzo wiedzieli, co począć dalej. Vetle zastanawiał się, czy nie odpłacić jej tą samą monetą i, strasząc psami, nie wymusić wyznania, gdzie ukryła papier.
Szybko jednak z tego zrezygnował. Widział strach dziewczyny przed psami, a przecież wiedział, że w tym potworze, którym teraz była, znajduje się mała, wylękniona dońa Esmeralda o długim i pięknym nazwisku, pozbawiona rodziców i nie ponosząca żadnej winy za swoje przepojone złem zachowanie.
– Mam pewien pomysł – rzekł cicho do Cygana. – To znaczy wiem, jak odnaleźć papier.
Esmeralda krzyknęła przejmująco, a w jej głosie słyszeli jakby echo innego krzyku. Psy natychmiast znowu dopadły do niej z ponurym warczeniem.
Vetle szukał w kieszeniach.
– Jeśli jeszcze to mam…
– Co takiego? – zapytał Cygan.
– Kawałeczek tego papieru… O, jest! Te psy mają znakomity węch.
Ukucnął przy głowie dziewczyny i wyciągnął papierek.
– Powąchaj, no… wąchaj – mówił do psów, ale one nie reagowały. Vetle wstał. – Myślę, że ty powinieneś im to kazać – zwrócił się do Cygana. – One ciebie słuchają.
Cygan zaczął przemawiać do zwierząt cichym, spokojnym głosem. Oczy Esmeraldy miotały skry, ale nie odważyła się nawet palcem ruszyć ani pisnąć.
Cygan podniósł się.
– To są niewiarygodnie mądre zwierzęta – powiedział. – Myślę, że przynajmniej jeden zrozumiał już, o co mi chodzi. Drugi będzie tymczasem pilnował Esmeraldy. Zobaczmy, jak nam pójdzie.
Zawołał na psy, które postąpiły dokładnie odwrotnie, niż przypuszczał. Ten, który miał pilnować Esmeraldy, zerwał się zadowolony i dumny, gotów podjąć trop. Drugi stał z paszczą rozdziawioną tak szeroko, że zasłaniał nią całą postać dziewczyny. Esmeralda leżała bez ruchu i tylko od czasu do czasu wstrząsał nią szloch.
– Szukaj, szukaj – mówił Vetle do dobermana po norwesku, bo przecież pies słucha tonacji głosu, a słowa komend są mu całkowicie obojętne. Podawał psu do wąchania strzęp papieru i pokazywał, w którą stronę powinni iść. Z powrotem ku wzgórzom.
– Niełatwo jest szukać papieru – mruczał, gdy pies nie od razu podjął trop. – Uff, zabierze nam to z pewnością mnóstwo czasu!
Читать дальше