Ale przecież on nigdy nie pozwalał sobą kierować! Nie znosił czegoś podobnego.
Nie, nie, to on sam, oczywiście, po prostu chce zobaczyć Pireneje i tyle.
Zdenerwowane zawodzenie żony nagle ucichło.
– Co się tam dzieje? – krzyknęła zdławionym głosem.
– O, mój Boże – jęknął grand. – Czy on dusi tego chłopca?
Zatrzymał samochód, gdy tylko podjechał do walczących. Vetlemu rzeczywiście udało się hałasować tak głośno, że napastnik nie słyszał zbliżającego się auta. Teraz wyrwał chłopcu pugilares i zaczął uciekać co sił w nogach.
Córka granda krzyczała wniebogłosy:
– Nie goń go, ojcze! On jest niebezpieczny!
– Ukradł chłopcu pugilares! – wołała jej matka.
Grand był mężczyzną w sile wieku i słowo „lęk” było mu obce. Nie na darmo należał do najwyższych warstw społecznych. Już wyskoczył z samochodu, złapał złodzieja za kark i jednym ciosem powalił na ziemię. Uderzenie było tak silne, że tamten stracił przytomność, a wtedy grand wyjął z samochodu linkę i związał przestępcę.
Pani tymczasem uklękła obok Vetlego, który wciąż się krztusząc obmacywał obolałe gardło. Nie rozumiał ani słowa ze zdenerwowanego szczebiotu pani, ale pojmował istotę tego, co mówiła: że został cudownie ocalony dosłownie w ostatniej chwili.
Przysięgał sobie, że teraz będzie już dużo ostrożniejszy.
Panienka przybiegła z jego pugilaresem. Z wysiłkiem i bardzo poważnie powiedział: „bardzo dziękuję” w swoim ojczystym języku.
– Ach, ojcze, on nie mówi po hiszpańsku!
Grand pomógł Vetlemu wstać.
– Merci – wykrztusił chłopiec. Nauczył się tego podziękowania we Francji.
– Jesteś Francuzem? – zapytał grand w tym właśnie języku.
– Non. Jestem Norwegiem – odparł Vetle. – Norvege…
– A, Noruega! – rzekła małżonka granda, po czym wyrzuciła z siebie długi potok słów, a zakończyła pytaniem: – Dokąd zmierzasz?
Vetle jednak nie rozumiał niczego.
Pani zamachała rękami, pokazywała przed siebie i wciąż ponawiała pytanie.
Trochę niepewnie Vetle wyjął mapę.
– Si! Si! – mówili tamci.
Pokazał im miejsce, do którego zamierzał się dostać.
– Madre de Dios! Las Maristinas? – jęknęła pani, która najwyraźniej miała zwyczaj jęczeć przy lada okazji.
Wtedy grand powiedział coś, co Vetle tłumaczył sobie jako „studiować ptaki”. Kiwał więc głową i powtarzał w odpowiedzi: – Si, si! – Właśnie się tego słówka od nich nauczył. Na wszelki wypadek jednak starał się mieszanym norwesko-francuskim z wydatną pomocą rąk wytłumaczyć im, że ma tam kogoś odwiedzić. Zdawało mu się bowiem, że ptaki jako powód dla takiej podróży to nie brzmi zbyt poważnie. „Mon pere” (mój ojciec), wykrztusił łamiącym się głosem, gdy dopytywali się a jakieś szczegóły. I prosił w duszy ojca Christoffera, by wybaczył to małe kłamstwo.
Grand zwrócił się do małżonki:
– W takim razie jedziemy da Barcelony. I tak muszę zawrócić do wioski, którą dopiero co minęliśmy, żeby oddać policji tego łobuza. Chłopiec może chyba pojechać z nami?
– Oczywiście! – zawołały panie chórem.
Udało im się nawet wytłumaczyć to Vetlemu. A kiedy pokazały na mapie, dokąd oni sami się udają, Vetle poczuł, że przepełnia go szczęście. Kordoba! To znaczy, że przejedzie z nimi prawie całą Hiszpanię, niemal do samego celu!
Po samochodzie, po ubraniach wszystkich państwa i po ich manierach Poznawał, że to ludzie bardzo bogaci i wytworni. Jakie szczęście ma ten Vetle! Niebywałe szczęście!
Kiedy oddali przestępcę w ręce policji i kiedy już wsiedli do samochodu, grand rzekł z triumfem:
– No, to teraz widzicie! Ja to czułem! Gdybym się nie upierał, że powinniśmy jechać przez Pireneje, to teraz ten bandyta już by uciekł z pieniędzmi, a chłopiec leżałby martwy na drodze.
Ktoś tuż obok Vetlego powściągnął uśmiech, lecz podróżni w samochodzie tego nie widzieli.
Pomocnicy Vetlego nie mogli interweniować, ale byli przy nim.
Monstrum uniosło się w górę.
Szukało tego, kto je wzywał.
Nikogo jednak w pobliżu nie widziało.
„Mój niewolniku!” wołał jakiś nieprzyjemny głos, dokładnie taki sam jak ten, który kiedyś wzywał Tamlina, Demona Nocy. „Mój niewolniku! Słuchaj i rób, co ci nakażę! „
Monstrum stało przez chwilę, chwiejąc się lekko, i nasłuchiwało.
Znowu głos, powolny, ostry, szepczący głos, a właściwie tylko echo w głowie słuchającego.
„Słuchaj mnie, ty nędzny robaku!”
Ale to, do czego przemawiał Tengel Zły, w żadnym razie nie przypominało robaka.
„Pewien chłopiec jest w drodze do tego samego miejsca co ty. Może tam dotrzeć jako pierwszy, bo ma pomocników. Musisz go powstrzymać, unicestwić go, zanim dojdzie za daleko. Zrozumiałeś?”
Monstrum wysłało w odpowiedzi sygnał informujący, że pojmuje. Wspaniały rozkaz. Dużo bardziej interesujący niż szukanie jakichś papierów i pilnowanie, żeby nikt nie odegrał zapisanych na nich nut.
Ale to także musi zostać wykonane.
Później.
Vetle leżał na łóżku w tawernie, gdzie zatrzymali się na nocleg.
Rzucał się niespokojnie. Jakiś nieprzyjemny sen budził w nim niepokój.
Poza tym jednak wszystko powinno układać się dobrze, teraz nie było żadnych problemów, które by go martwiły. 2robił bardzo sympatyczne wrażenie na hrabiowskiej rodzinie i bardzo ich wszystkich bawiło uczenie go hiszpańskiego. Vetle był zdolnym chłopcem i uczył się łatwo. Córka granda po prostu go ubóstwiała. Duży, prawie dorosły chłopak, czegóż mogła więcej chcieć dziewięcioletnia dziewczynka?
Sen Vetlego znowu powrócił. Trudno powiedzieć, który to już raz.
Ktoś do niego przemawiał w nieskończonej, zdawało się, przestrzeni.
„Monstrum nadchodzi!” wołał ktoś żałośnie. „Ono nadchodzi, Vetle. Bądź czujny! Monstrum nadchodzi a my nie możemy ci pomóc”.
„Dlaczego?” chciał zapytać. Ale odpowiedź tonęła w rozproszonych, jękliwych dźwiękach, rozpływała się.
Tylko tamte słowa pamiętał, kiedy się obudził.
Samochodowa wyprawa granda nie przebiegała, rzecz jasna, bez problemów. Choć wojna do tego kraju nie dotarła, to jednak dramatyczna sytuacja świata rzucała i tutaj długie, ponure cienie. Wszędzie odczuwano brak benzyny, z trudem skrywano niechęć wobec bogatych, którzy mieli takie przywileje, jak samochód i wpływy… Wszystko to sprawiało, że podróż trwała dłużej, niż powinna. Mimo to jednak Vetle ogromnie zyskiwał na czasie. W wygodniejszy sposób nie mógł tej drogi odbyć, ani szybciej, a poza tym mógł poznawać obcą ziemię, fantastycznie piękną. Przy tym nieustanne objaśnienia gospodarzy pozwalały mu lepiej zrozumieć i kraj, i ludzi. Co prawda grand zabarwiał opowieści własnymi poglądami na stosunki społeczne w sposób typowy dla swojej warstwy. Lekko zirytowany, gdy mówił o ubogich, chętnie przesadzał w opowieściach o wytworności własnej klasy. Vetle nie rozumiał nawet połowy z tego, co do niego mówiono, ale wchłaniał wszystkie wrażenia z tej podróży pełną piersią.
Rodzina granda zaprosiła go, by pomieszkał jakiś czas w ich wspaniałym pałacu w Kordobie, a on nie mógł sobie odmówić przyjemności i poświęcił na to całe popołudnie i noc. Potem jednak musiał ruszać dalej.
Rozegrały się, oczywiście, dramatyczne sceny pożegnania, Vetle musiał obiecać, że będzie pisał. I czy nie mógłby wstąpić w drodze powrotnej?
Przyrzekał, że będzie się starał, ale sam w to nie wierzył.
Читать дальше