No i tak się stało. Nigdy jednak lensman i jego ludzie nie przypuszczali, że podróż będzie taka okropna!
Zaczęło się niewinnie, ot taka nawet dość przyjemna podróż na północ. O nic się nie troszczyli, jadali i pili obficie w zagrodach, w których przyszło im nocować. Czuli się ważni, więc zadzierali trochę nosa. Zapominali o tym „po kryjomu”, rozprawiali o swoim zadaniu i cieszyli się niemym podziwem wytrzeszczających oczy słuchaczy. Patrzcie, nie boją się pojmać takich groźnych czarowników! To ci dopiero. Że też się ważą!
Jechali tedy przez Kjölur, rozciągającymi się równolegle do Sprengisandur szlakami przez pustkowia. Jechali wzniecając kłęby pyłu, a kiedy nareszcie znaleźli się w nieco żyźniejszych dolinach północnej Islandii i poprosili o nocleg w pierwszej napotkanej plebanii, humory zmieniły im się zupełnie, stali się milkliwi i nieskorzy do żartów. Tutaj bowiem się dowiedzieli, kogo mianowicie mają eskortować.
Proboszcz, poinformowany, w jakiej sprawie czterej jeźdźcy podróżują, zrobił się niebywale gadatliwy. Mówił i mówił, używał uczonych słów, które przyswoił sobie od jakiegoś profesora, a przybysze mogli jedynie słuchać. Kto by się odważył przerywać duchownemu! W trakcie tego monologu lensman zdumiewał się raz po raz tym, jak często pastor oskarża ludzi o czary. Zatem ludzie kościoła musieli święcie wierzyć w sztukę czarnoksiężników!
Sira Gudhmundur rzekł w zamyśleniu:
– My, uczeni, wątpimy w to, że można odegnać diabła. Pomyślcie tylko, jak to było z wielebnym Jonem ze Skutilsfjördhur. Diabły i duchy zostały wprawdzie na jakiś czas odpędzone, ale same egzorcyzmy sprzyjały rozszerzeniu się władzy Szatana.
Czterej słuchacze w skupieniu kiwali głowami. Czasami rozumieli, co proboszcz mówi, niekiedy słowa płynęły niezrozumiałe ponad ich głowami.
Pastor był w znakomitej formie:
– Zły powiada: „Otrzymasz wszystko, czego tylko zapragniesz. Chcesz powodzenia w połowach? To przyjmij mnie do swego serca i uwierz w moje sakramenty, a nałowisz ryb więcej niż ktokolwiek inny. Chcesz zdobyć kobietę? Skrop swoją krwią moją charagmę, czyli magiczny znak, a kobieta będzie twoja. Gdybyś chciał zemścić się na swoich wrogach albo gdybyś musiał się bronić przed złym duchem, wtedy ja, sam Belzebub, przepędzę ich od ciebie…”
W tym momencie czterej słuchacze domyślali się niepewnie, że mówiąc „zły duch” opowiadający miał na myśli dobrego ducha.
Pastor cytował dalej, mówił, jakby to były jego własne słowa:
– Szatan powiada: „Jeśli pójdziesz dalej za mną, staniesz niczym Bóg, posiądziesz znajomość złego i dobrego. I ja dam ci całe bogactwo świata, mądrość i ukryte zdolności dużo lepsze niż wszystko, co mógłby dać ci Bóg”.
Jeden ze słuchających drgnął gwałtownie, zdjęty nagłymi wyrzutami sumienia. Siedział tu i życzył sobie tego wszystkiego. Brzmiało to tak kusząco.
– A teraz przechodzimy do sprawy nieco bardziej drastycznej w nauce Złego Ducha: „Jeśli chcesz, by nazywano cię uczonym, powinieneś ukryć w skrzyni ludzką głowę!”
– O, fuj! Czegoś takiego nie zrobię! – rzekł najmłodszy i najmniej wykształcony z wysłanników.
Sira Gudhmundur popatrzył na niego surowo.
– Przecież te słowa nie były skierowane do ciebie! „Ona da ci odpowiedź na wszystko to, o co zapytasz”.
Młody strażnik zzieleniał na myśl o mówiącej ludzkiej głowie.
– Rozumiecie chyba – ciągnął sira Gudhmundur. – Diabeł pozwala, by czarnoksiężnicy posiadali wielką siłę, ale nie czyni tego za darmo. A zapłata nie jest mała: jest nią czarnoksiężnik z ciałem i duszą.
Wszyscy rozmyślali nad tym faktem. Nad plebanią zapadała noc. Ten i ów z wysłanników ziewał dyskretnie, ale zaraz znowu natężał uwagę. Bo właśnie teraz mieli się dowiedzieć, kogo kazano im pojmać.
Wszyscy wyraźnie pobledli, lensman również.
– Człowiek nazywa się Gissur Bjarnasson – rzekł sira Gudhmundur.
O tym wysłannicy wiedzieli już przedtem, ale teraz stał się on dla nich czymś więcej niż tylko nazwiskiem.
– Wiele razy bywał oskarżany o czary, ale nie znajdowano na to dowodów. Tym razem jednak dowody zgromadzono.
Wszyscy pochylili się do przodu, by lepiej słyszeć słowa pastora.
– Pięciu ludzi oskarża go o uprawianie magii i rzucanie uroków. A do tego pewnego dnia pojawiły się nowe informacje. Gissur Bjarnasson miał jakoby wyrywać zęby i wy- dobywać kości ze zwłok, by używać ich potem do swoich praktyk. Jeden skarży go o to, że sprowadził na jego córkę wieloletnią chorobę. Czarnoksiężnik temu zaprzecza, ale przyznał się, że zna magiczne znaki i runy i potrafi się nimi posługiwać. Przyznał się także, iż zmienił modlitwę „Ojcze nasz”. On modli się inaczej: „Szatanie nasz, któryś jest w Piekle…” Ach, cóż za potworne bluźnierstwo!
Pospiesznie złożył ręce i pogrążył się na chwilę w modlitwie, być może prosił, by złe słowa nie miały do niego przystępu. Tego przecież dobry pastor za nic by nie chciał.
Ponieważ goście słuchali z wielką uwagą, mówił dalej:
– Gissur również bluźnił przeciwko Chrystusowi i wyrażał się pogardliwie o komunii: „Lepiej niż chleb i wino smakowałyby wszy i ich krew”. Poza tym odwrócił tekst jednego z psalmów. I domyślacie się oczywiście, że to on był tym czarnoksiężnikiem, którego należało sprowadzić, by pochować upiora z Myrka?
Jeden ze słuchających skulił się.
– Co? To był on?
W pokoju zaległa złowroga cisza.
Wszyscy słyszeli o diakonie z Myrka, była to ponura historia o duchach, jedna z najbardziej przerażających opowieści tego rodzaju.
– E, to przecież tylko takie wymysły! – roześmiał się lensman nieszczerze.
– Nic podobnego – zaprotestował pastor. – To najprawdziwsza prawda! I wydarzenia rozegrały się niedaleko stąd. Ja nawet rozmawiałem z Gudrun, która została uprowadzona przez upiora, ale uszła z tej przygody z życiem. Upiorem był jej zmarły ukochany. Teraz Gudrun jest już starą kobietą. Ale dość o tym, Gissur to bardzo niebezpieczny człowiek, musicie obchodzić się z nim bardzo ostrożnie. Nie wolno go drażnić! Bo kiedy się rozzłości, to naprawdę nie wiadomo, co może zrobić. Nie wiem, co się stanie, jeśli go stracą, bo przecież zawarł pakt z szatanem, że będzie mógł powrócić na ziemię i zemścić się na tych, którzy go pojmali lub uwięzili.
Czterej wysłannicy spoglądali po sobie. Czy naprawdę mieli prowadzić kogoś takiego?
– A… kobieta? – zapytał lensman ze Skalholt.
– O niej wiemy mniej. Nosi imię Helga i jest w wieku między trzydzieści i czterdzieści lat. Oskarżyła ją inna kobieta, na którą jakoby sprowadziła chorobę. Dziwną chorobę, dotknięta nią kobieta wydawała z siebie bełkotliwe dźwięki i drżała na całym ciele, kiedy stanęła przed sądem, by wszystko wytłumaczyć. Helga Jonsdottir wyparła się, naturalnie, wszystkiego.
– Czy ona jest ładna? – zapytał urzędnik, kierując niespokojny wzrok na najmłodszego ze swoich pomocników.
– Nigdy nic na ten temat nie słyszałem – odparł sira Gudhmundur. – Ale wiem, że groziła śmiercią tym, którzy chcieliby ją uwięzić. Mimo wszystko zostanie ona skazana jedynie na chłostę, obawiam się.
– Obawiacie się? – zapytał jeden z wysłanników, przeczuwając najgorsze.
– Owszem. Bo Helga Jonsdottir jest z pewnością bardziej niebezpieczna, niż by chciała okazać. W jej żyłach płynie zła krew. – Pastor zniżył głos. – Helga jest córką Jona Jonssona młodszego z Kirkjubol nad Skutilsfjördhur.
Читать дальше