– Nie gadaj głupstw! Mnie wcale nie jest do śmiechu.
– Ale ja mówię poważnie.
Jenny milczała przez chwilę.
– Znasz może kogoś takiego? – zapytała w końcu.
– Nie znam, ale wiem, że sprawy tak zostawić nie można. Nie będziemy przecież mieszkać w miejscu, w którym czujemy się źle.
– Albo się boimy.
Peter przewrócił się na drugi bok.
– Musimy to dokładnie przemyśleć.
Jenny nie mogła spać. Ssało ją w dołku. Tyle lat tęsknili za własnym domem i co, mieliby teraz zrezygnować?
– Może powinniśmy porozmawiać z sąsiadami? Może inni też coś zauważyli?
Peter westchnął zaspany.
– Ale nie wolno się wystawić na pośmiewisko – mruknął.
Na to Jenny nie miała odpowiedzi.
Z sąsiadami rozmawiać nie musieli, bo w kilka dni później rozwiązanie znalazło się samo. A przynajmniej nadzieja na rozwiązanie.
Peter i Jenny próbowali usunąć wielki kamień leżący przed domem, pracowali jednak bez zapału, jakby nie mieli nigdy tutaj zamieszkać. I wtedy przyszli robotnicy.
– Rozmawialiśmy trochę z ludźmi w okolicy – powiedział majster.
Młodzi właściciele działki wyprostowali plecy. Byli to dość zwyczajni ludzie, nie zwracali na siebie uwagi ani wyglądem, ani sposobem bycia, ale robotnicy lubili ich i chcieli im pomóc.
Peter zaprosił wszystkich, by usiedli na stosie desek.
– No i co? – zapytał.
Majster zdjął swoją czapeczkę z daszkiem i rękawem otarł czoło.
– No więc nasz Ernst – wskazał ręką na najmłodszego kolegę. – Ernst rozmawiał z Kallem, tym, który pracuje w bibliotece, a mnie przyszedł do głowy pewien pomysł.
– Tak, no więc wuj Kalle, to znaczy nie mój wuj, tylko mojej dziewczyny, ale to nieważne, on rozmawiał z jedną swoją koleżanką, a tamta zna rodzinę egzorcystów. Tylko że to jest w Norwegii.
– A ja pytałem o radę moją starą matkę – wtrącił majster. – I też się dowiedziałem tego i owego.
– Świetnie – ucieszyła się Jenny.
– Otóż moja matka słyszała bardzo dziwną historię o ludziach, którzy zniknęli z powierzchni ziemi…
Słuchacze w napięciu czekali na dalszy ciąg. Peter bez słowa częstował zebranych piwem w puszkach, które przyjmowano również w milczeniu, dziękując jedynie skinieniem głowy.
– Ale to się stało dawno temu. I nie dokładnie tutaj.
Zainteresowanie przygasło.
– Sprawa może mimo wszystko mieć jakiś związek z naszą okolicą – ciągnął majster ostrożnie.
W końcu zdecydował się opowiedzieć im całą historię od początku do końca.
– Podobno kiedyś, w osiemnastym wieku, zniknęła pewna matka z dwojgiem małych dzieci. Kompletnie bez śladu. Na imię jej było Mariatta czy jakoś tak. I miało się to przydarzyć kilkadziesiąt kilometrów stąd. Na południe od Tiveden.
– Ale to przecież nie tak daleko! – wołali zdumieni mężczyźni. – Nietrudno uwierzyć, że zabłądzili i doszli gdzieś tutaj, a potem już nie mieli sił…
– Moja mama też tak mówi, tylko że wtedy, kiedy się to stało, tam działy się i inne dziwne rzeczy.
– Opowiadaj! – ponaglał Peter.
– To była niesamowita noc – rzekł majster przepraszającym tonem, ponieważ nie chciał się ośmieszać, z drugiej jednak strony pochlebiało mu zainteresowanie słuchaczy. – Ludzie widzieli na północnej stronie nieba jakąś potworną błyskawicę i słyszeli straszne grzmoty, chociaż nie było wcale burzy. A w środku nocy tabun bezpańskich koni przeleciał koło jednego gospodarstwa. Widziano te konie jeszcze wielokrotnie w innych miejscach.
– Jezu – jęknął któryś z robotników.
– Nieprawdopodobne – powiedziała Jenny.
– Tak, ale nie dość na tym. Na kilka dni przedtem w okolicy kręcili się jacyś obcy. Dziwni mężczyźni w szerokich opończach niczym magowie albo czarnoksiężnicy, poza tym orszak jeźdźców podobnych do rycerzy. A potem tej jednej nocy wszystko zniknęło.
– Rany boskie – szepnął inny z robotników. – Ale to, oczywiście, tylko takie gadanie?
Peter nie był tego pewny.
– Sądzisz, że wymysły przetrwałyby ponad dwieście lat? To bardzo interesujące, co mówisz – zwrócił się do majstra, a potem do najmłodszego, czyli Ernsta: – Do jakich to wniosków doszedł twój wuj Kalle? Powtórz jeszcze raz. Jakiś egzorcysta w Norwegii?
– No, to podobno jest cała rodzina – wyjaśnił Ernst. – To wszystko brzmi dosyć fantastycznie, ale ta bibliotekarka o nich słyszała.
– Wymieniła jakieś nazwisko… albo adres?
– Tego nie wiem, ale mogę zapytać.
Peter podjął decyzję.
– Nie. Zrobię to sam, daj mi tylko telefon tej dziewczyny, która słyszała o egzorcyście z Norwegii. Może się okaże, że jacyś jej krewni uzyskali kiedyś od niego pomoc, na przykład uwolnił ich dom od nieprzyjemnych dźwięków albo coś podobnego.
Wkrótce okazało się, że bibliotekarka zapomniała, jak się egzorcysta nazywa, pamiętała tylko, że to jakieś krótkie nazwisko.
Peter stracił wszelką nadzieję, ale wtedy Jenny zapytała dziewczynę:
– No a może twoi krewni wiedzą coś więcej?
Bibliotekarka rozjaśniła się.
– Tak, no pewnie! Mieszkają przecież w Norwegii, to powinni wiedzieć…
Telefonowanie do Norwegii i czekanie trwało kilka dni. W końcu Peter dostał numer telefonu lektora Gabriela Garda.
W tym czasie już sytuacja na działce pogorszyła się do tego stopnia, że jeden z robotników zamierzał zrezygnować z pracy. Nerwy miał w strzępach i po prostu nie był w stanie więcej znieść. On to bowiem kładł dach na części domu skierowanej w stronę lasu i mógłby przysiąc, że ktoś go nieustannie wzywa. „Chodź” – błagalne wołanie dochodziło raz po raz z lasu. – „Chodź, czas nagli! Nie odchodź, pomóż nam! Pomóż!”
Robotnik był przekonany, że to prosi owa zaginiona kobieta i jej dzieci.
Peter odważył się sam pójść do lasu za domem. Dotychczas nigdy tego nie robił. Jenny też nie. Dziwne, bo przecież cóż jest bardziej naturalnego niż dokładne zwiedzanie okolic swego przyszłego obejścia? Zwłaszcza że świetnie znali tu każdą małą uliczkę, wszystkie zaułki, byli też na wzgórzach zarówno po prawej, jak i po lewej stronie osiedla, zwiedzili piękną dolinę, tylko ten las omijali. W każdym razie nigdy nie wchodzili między drzewa tuż za swym domem. Peter znał też dróżkę, o której opowiadał majster. Owszem, zdarzało się, że chodzili również przez las, ale zawsze zataczali wielkie kręgi, jak najdalej od terenu osiedla.
Dlaczego, na Boga, tak właśnie się zachowywali?
Teraz się to wyjaśniło. Podświadomie unikali nieprzyjemnych miejsc.
Tak, bo on sam zawsze czuł się jakoś dziwnie na tyłach swego domu. Unikał również przylegającej do lasu części przyszłego ogrodu. „Założymy tam trawnik” – zdecydowała kiedyś Jenny. – „I postawimy suszarkę do bielizny”. A on potwierdził: „Tak będzie najlepiej”.
Później nie wspomnieli o tej sprawie ani jednym słowem.
Dziwne!
Żadne okna też na las nie wychodziły, tylko małe okienko z łazienki i jeszcze jedno takie samo z pomieszczenia przeznaczonego na pralnię. Cieszyli się w duchu z takiego rozwiązania, sami nie wiedząc czemu.
Tego dnia, kiedy Peter zdecydował się pójść do lasu, poprosił Jenny i robotników, by trzymali się gdzieś w pobliżu. Nikogo nie nakłaniał, by mu towarzyszył, nikt sam też mu tego nie zaproponował.
Zastanawiał się, dlaczego planujący osiedle akurat w tym miejscu wytyczyli granicę. Był to przypadek czy też…?
Peter nie wierzył w przypadek.
Читать дальше