Potem wspiął się z powrotem na wzgórze, do opuszczonego kościoła pośrodku cmentarza i zaczekał do zmroku. Gdy szare wieczorne niebo pociemniało, przybierając odcień mocnego fioletu, na wieży rozległ się dźwięk przypominający trzepot ciężkiego aksamitu. To Silas opuścił swoje miejsce spoczynku na szczycie dzwonnicy i ruszył po ścianie głową w dół.
– Co jest w najdalszym kącie cmentarza? – spytał Nik. – Za Harrisonem Westwoodem, Piekarzem z Naszej Parafii i jego żonami, Marion i Joan?
– A czemu pytasz? – odparował jego opiekun, strzepując palcami barwy kości pył z czarnego surduta.
Nik wzruszył ramionami.
– Tak się tylko zastanawiałem.
– To niepoświęcona ziemia – oznajmił Silas. – Wiesz, co to znaczy?
– Niespecjalnie – przyznał Nik.
Silas przeszedł przez ścieżkę, nie poruszając ani jednego liścia, i usiadł na kamiennej ławie obok chłopca.
– Są tacy – oświadczył swym jedwabistym głosem – którzy wierzą, że cała ziemia jest uświęcona, że była święta, nim się na niej zjawiliśmy, i taka pozostanie.
Lecz tu, w waszej krainie, ludzie błogosławią kościoły i ziemię przeznaczoną na pogrzeby, by ją poświęcić. Obok jednak pozostawiają niepoświęconą ziemię, zwaną polem garncarza, w której grzebią zbrodniarzy, samobójców i ludzi innej wiary.
– Zatem ludzie pochowani po drugiej stronie ogrodzenia są źli?
Silas uniósł idealną brew.
– Mm? Nie, ależ nie. Pomyślmy. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio odwiedziłem tamto miejsce, nie przypominam sobie jednak nikogo szczególnie złego. Zrozum, w dawnych czasach wieszano ludzi nawet za kradzież szylinga. I zawsze znajdą się tacy, którzy uważają, że ich życie stało się tak nieznośne, że najlepiej przyśpieszyć przejście na inny poziom istnienia.
– To znaczy, zabijają się? – domyślił się Nik. Miał jakieś osiem lat, zachłannie chłonął wiedzę, często zadawał pytania i nie był głupi.
– Owszem.
– I to się sprawdza, po śmierci są szczęśliwsi?
Silas uśmiechnął się tak nagle i szeroko, że odsłonił kły.
– Czasami. Zazwyczaj nie. Zupełnie jak ludzie, którzy wierzą, że będą szczęśliwi, jeśli przeprowadzą się w jakieś inne miejsce, lecz przekonują się, że to tak nie działa. Gdziekolwiek się udasz, zabierasz tam siebie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
– Mniej więcej – mruknął Nik.
Silas wyciągnął rękę i zmierzwił mu włosy.
– A wiedźma? – spytał chłopiec.
– Tak. Właśnie. Samobójcy, przestępcy i wiedźmy. Ci, którzy zmarli bez ostatniego namaszczenia. – Wstał, nocny cień w mroku. – My tu gadamy – rzekł – a ja nie zjadłem jeszcze nawet śniadania. Tymczasem ty spóźnisz się na lekcje.
W półmroku cmentarza coś zamigotało w ciszy, coś czarnego, trzepoczącego, a potem Silas zniknął.
Nim Nik dotarł do mauzoleum pana Pennywortha, księżyc zaczął już wschodzić i Thomas Pennyworth {spoczywa tu w pokoju pewien ciała zmartwychwstania) czekał już na niego w nie najlepszym nastroju.
– Spóźniłeś się – oznajmił z wyrzutem.
– Przepraszam, panie Pennyworth.
Pennyworth zacmokał. W poprzednim tygodniu uczył Nika o żywiołach i humorach, tyle że Nik zapominał, które są które. Oczekiwał sprawdzianu, zamiast tego jednak pan Pennyworth rzekł:
– Myślę, że przyszła pora, by poświęcić kilka dni kwestiom praktycznym. Ostatecznie czas płynie.
– Naprawdę? – spytał Nik.
– Niestety, tak, paniczu Owens. A jak tam twoje Znikanie?
Nik miał nadzieję, że to pytanie nie padnie.
– W porządku – odparł. – To znaczy. No wie pan.
– Nie, paniczu Owens, nie wiem. Może zatem zechcesz je zademonstrować?
Nik jęknął w duchu, odetchnął głęboko i uczciwie dołożył wszelkich starań, zaciskając powieki i próbując zniknąć.
Pan Pennyworth nie był zachwycony.
– Phi, to nie to, zupełnie nie to. Masz się wśliznąć i zniknąć, chłopcze, tak jak to czynią umarli. Wśliźnij się między cienie, zniknij ze świadomości. Spróbuj jeszcze raz.
Nik spróbował.
– Jesteś równie widoczny jak nos na twojej twarzy – oznajmił pan Pennyworth – a twój nos należy do wyjątkowo widocznych nosów, podobnie jak reszta oblicza, młodzieńcze, i ty cały. Na miłość wszystkiego co święte, opróżnij umysł, już! Jesteś pustą uliczką. Jesteś pustymi drzwiami. Jesteś niczym. Oczy cię nie ujrzą. Umysły nie ogarną. Tam, gdzie stoisz, nie ma niczego i nikogo.
Nik spróbował jeszcze raz. Zamknął oczy, wyobrażając sobie, że znika, zlewa się z poplamioną kamienną ścianą mauzoleum, staje nocnym cieniem i niczym więcej. Kichnął.
– Straszne. – Pan Pennyworth westchnął. – Absolutnie straszne. Muszę pomówić o tym z twoim opiekunem. – Pokręcił głową. – No dobrze. Humory. Wymień je.
– Uhm. Sangwiniczny. Choleryczny. Flegmatyczny. I ten czwarty. Chyba… melancholiczny.
I tak dalej, i dalej, aż w końcu nadeszła pora na Gramatykę i Kompozycję z panną Letycją Borrows, Starą Panną z Naszej Parafii {Która w Całym swym Życiu nie Skrzywdziła Żadnego Człeka. Przechodniu, czyż Możesz Powiedzieć o Sobie to Samo?). Nik lubił pannę Borrows i jej przytulną kryptę, a także fakt, że bardzo łatwo dawała się namówić do zmiany tematu.
– Mówią, że w tutejszej niepoświęcanej ziemi leży wiedźma – rzekł.
– Tak, mój drogi, ale nie chcesz tam chodzić.
– Czemu nie?
Panna Borrows posłała mu szczery uśmiech umarłych.
– Nie zadajemy się z takimi jak oni.
– Ale to przecież nadal cmentarz. To znaczy, wolno mi tam pójść, gdybym zechciał?
– To – oświadczyła panna Borrows – nie byłoby rozsądne.
Nik, choć posłuszny, był także ciekawski, toteż po zakończeniu lekcji tej nocy odnalazł bezgłowego anioła na grobie Harrisona Westwooda, piekarza i jego rodziny. Nie zszedł jednak do stóp wzgórza za ogrodzenie. Zamiast tego skręcił, kierując się do miejsca, gdzie po pikniku odbytym trzydzieści lat temu pozostała pamiątka w postaci wielkiej, rozłożystej jabłoni.
Nik nie był całkiem odporny na naukę. Parę lat temu zerwał z tego drzewa mnóstwo niedojrzałych, kwaśnych, białych jabłek, zjadł je i kilka następnych dni żałował, dręczony bolesnymi skurczami, podczas gdy pani Owens pouczała go czego nie wolno mu jeść. Teraz czekał aż jabłka dojrzeją i nigdy nie zjadał więcej niż dwóch, trzech na noc. Tydzień wcześniej zerwał ostatnie, ale lubił siedzieć na jabłoni i rozmyślać.
Wspiął się po pniu na swe ulubione miejsce w rozwidleniu dwóch konarów i spojrzał w dół na skąpane w blasku księżyca pole garncarza, porośnięte chaszczami i nieskoszoną trawą. Zastanawiał się, czy wiedźma to starucha o żelaznych zębach, podróżująca w chacie na kurzych nóżkach, czy też chuda czarownica z wielkim nosem, latająca na miotle.
Nagle poczuł głód. Pożałował, że zdążył już pochłonąć wszystkie jabłka. Szkoda, że nie zostawił chociaż jednego… Zerknął w górę i wydało mu się, że coś widzi. Spojrzał raz, potem drugi, by się upewnić. Jabłko, czerwone i dojrzałe.
Nik szczycił się swą umiejętnością wspinaczki po drzewach. Zaczął się podciągać na kolejnych gałęziach, wyobrażając sobie, że jest Silasem spływającym gładko z pionowej, ceglanej ściany. Jabłko, tak czerwone, że niemal czarne w promieniach księżyca, wisiało tuż poza jego zasięgiem. Nik przesuwał się powoli po gałęzi, aż w końcu znalazł się tuż pod nim. Potem wyprostował się i koniuszkami palców musnął idealny owoc.
Читать дальше