– Ja jednak, jako człowiek inteligentny – dodał – natychmiast zrozumiałem, co się stało: po prostu cegły były kiedyś, dawno temu, częścią świątyni. Lecz z upływem tysiącleci zostały wykorzystane do innych celów. Wątpię, by ci ludzie zdawali sobie sprawę z wartości tego co mają.
– Ależ nie, oni wiedzą – odparł Zebediah T. Crawcrustle. – A te cegły nie były częścią żadnej świątyni. Są tu od pięciu tysięcy lat, odkąd zbudowaliśmy ten grill. Wcześniej musieliśmy zadowalać się kamieniami.
Virginia Boote powróciła, dźwigając kosz pełen zakupów.
– Proszę, czerwone drewno sandałowe i paczuli, strączki wanilii, gałązki lawendy, liście szałwii i cynamonu, cała gałka muszkatołowa, główki czosnku, goździki i rozmaryn, wszystko czego chciałeś, i jeszcze więcej.
Zebediah uśmiechnął się promiennie.
– Ptak słońca będzie zadowolony – oznajmił.
Przez całe popołudnie przygotowywał sos na grill. Wyjaśnił, że wymaga tego szacunek, a poza tym mięso ptaka słońca bywa często odrobinę suchawe.
Wieczorem Epikurejczycy zasiedli przy wiklinowych stolikach na ulicy. Mustafa Stroheim i jego rodzina podali im kawę, herbatę i gorącą miętę. Zebediah T. Crawcrustle oznajmił, że zjedzą ptaka słońca z Miasta Słońca na słoneczny niedzielny lunch i poprzedzającego go wieczoru winni wstrzymać się od konsumpcji, by nie zepsuć sobie apetytu.
– Mam przeczucie nadchodzącej zguby – oświadczył tej nocy tuż przed zaśnięciem Augustus Dwa Pióra McCoy, leżąc w za małym dla niego łóżku. – Lękam się, że spadnie na nas wraz z sosem do grilla.
Następnego ranka byli okrutnie głodni. Zebediah T. Crawcrustle miał na sobie komiczny fartuch z napisem „ucałuj kucharza" ułożonym z agresywnie zielonych liter. Rozsypał już namoczone w koniaku rodzynki i ziarno pod karłowatym drzewem awokado za domem, a teraz układał na warstwie węgla drzewnego pachnące drewno, zioła i przyprawy. Mustafa Stroheim wraz z rodziną wybrał się z wizytą do krewnych, mieszkających po drugiej stronie Kairu.
– Czy ktoś ma zapałkę? – spytał Crawcrustle.
Jackie Newhouse wyciągnął zapalniczkę zippo i wręczył ją Crawcrustle'owi, który podpalił suszone liście cynamonu i liście laurowe tkwiące pod węglem drzewnym. Dym wzleciał w południowe powietrze.
– Dym z cynamonu i drewna sandałowego ściągnie tu ptaka słońca – oznajmił Crawcrustle.
– Ściągnie? Skąd? – spytał Augustus Dwa Pióra McCoy.
– Ze słońca – wyjaśnił tamten. – Tam właśnie sypia.
Profesor Mandalay zakasłał dyskretnie.
– Ziemię w najbliższym miejscu dzieli od Słońca sto czterdzieści siedem milionów kilometrów. W najszybszym zarejestrowanym locie nurkowym ptaka sokół wędrowny uzyskał czterysta czterdzieści kilometrów na godzinę. Lecąc z taką prędkością ze Słońca, ptak potrzebowałby nieco ponad trzydziestu ośmiu lat, by do nas dotrzeć – pod warunkiem oczywiście, że byłby w stanie latać w ciemności i mrozie próżni.
– Oczywiście – zgodził się Zebediah T. Crawcrustle. Osłonił oczy, zmrużył je i spojrzał w górę. – No, jest.
Wyglądało to zupełnie, jakby ptak wyleciał prosto ze słońca, choć przecież tak być nie mogło. W końcu w południe nie da się spojrzeć wprost w słoneczną tarczę.
Najpierw był tylko sylwetką, czarną na tle słońca i błękitnego nieba. A potem promienie słońca padły na jego pióra i stojący na ziemi obserwatorzy wstrzymali oddech. Nigdy nie widzieliście piór ptaka słońca iskrzących się w słonecznym świetle. Obraz ten zapiera dech w piersi.
Ptak słońca jeszcze raz zatrzepotał potężnymi skrzydłami, a potem zaczął opadać długą spiralą wprost ku kafejce Mustafy Stroheima.
Wylądował na drzewie awokado. Pióra miał złote, purpurowe i srebrne. Był mniejszy od indyka, większy niż kogut, miał długie nogi i wyniosłą szyję czapli, z samej głowy natomiast przypominał orła.
– Jest bardzo piękny – szepnęła Virginia Boote. – Spójrzcie na te dwa długie pióra na głowie. Czyż nie są cudowne?
– Istotnie, cudowne – przyznał profesor Mandalay.
– Te pióra wydają mi się dziwnie znajome – oznajmił Augustus Dwa Pióra McCoy.
– Wyrywamy je, nim upieczemy ptaka – powiedział Zebediah T. Crawcrustle. – Zawsze się tak robi.
Ptak słońca przycupnął na gałęzi drzewa awokado w plamie światła. Zdawało się niemal, że świeci lekkim blaskiem, jak gdyby jego pióra mieniące się purpurą, zielenią i złotem były utkane ze słonecznego światła. Potem rozpoczął toaletę, rozłożył jedno skrzydło w blasku słońca i zaczął je trącać i gładzić dziobem, aż w końcu wszystkie pióra ułożyły się jak należy i pokryły warstewką tłuszczu. Potem rozprostował drugie skrzydło i powtórzył całą operację. W końcu wydał z siebie pełen zadowolenia świergot i sfrunął z niewysokiej gałęzi na ziemię.
Zaczął przechadzać się po zaschniętym błocie, kręcąc głową; wyraźnie nie miał najlepszego wzroku.
– Spójrzcie! – zawołał Jackie Newhouse. – Znalazł ziarno.
– Wyglądało niemal, jakby go szukał – zauważył Augustus Dwa Pióra McCoy. – Jakby się spodziewał, że tam będzie.
– Zawsze rozsypuję je dokładnie w tym miejscu – wtrącił Zebediah T. Crawcrustle.
– Jaki uroczy – mruknęła Virginia Boote. – Ale teraz z bliska widzę, że jest znacznie starszy, niż sądziłam. Oczy ma pokryte bielmem i trzęsą mu się nogi, lecz wciąż pozostaje uroczy.
– Ptak Bennu to najpiękniejszy z ptaków – oznajmił Zebediah T. Crawcrustle.
Virginia Boote znała świetnie egipskie słownictwo restauracyjne, poza tym jednak równie dobrze mógł mówić po chińsku.
– Co to jest ptak Bennu? To egipska nazwa ptaka słońca?
– Ptak Bennu – wyjaśnił profesor Mandalay – wije gniazdo na drzewie persea. Na głowie ma dwa pióra.
Czasami opisują go jako czaplę, czasami jako orła. Jest jeszcze więcej, ale wszystko brzmi zbyt nieprawdopodobnie, by to powtarzać.
– Zjadł ziarno i rodzynki! – wykrzyknął Jackie Newhouse. – Teraz zatacza się niczym pijak z boku na bok. Cóż za majestat, nawet w pijaństwie.
Zebediah T. Crawcrustle podszedł do ptaka słońca, który z ogromnym wysiłkiem krążył tam i z powrotem po błocie pod drzewem awokado, nie potykając się o własne długie nogi. Stanął dokładnie naprzeciwko ptaka, a potem, bardzo powoli, skłonił mu się. Kłaniał się niczym bardzo stary człowiek, wolno, sztywno, lecz nadal nisko. Ptak słońca odpowiedział ukłonem, po czym runął na ziemię. Zebediah T. Crawcrustle podniósł go z szacunkiem i przytulił niczym małe dziecko, a potem zaniósł na podwórko za kafejką Mustafy Stroheima. Pozostali ruszyli za nim.
Najpierw wyrwał z głowy dwa majestatyczne pióra i odłożył na bok.
A potem, nie oskubując ptaka, wypatroszył go i rzucił wnętrzności na dymiące gałązki. Wsunął wypełnioną do połowy puszkę w głąb korpusu i ustawił ptaka na grillu.
– Ptaki słońca pieką się bardzo szybko – ostrzegł. – Przygotujcie talerze.
Piwa starożytnego Egiptu przyprawiano kardamonem i kolendrą, bo Egipcjanie nie znali chmielu; ich piwa były mocne, korzenne i znakomicie gasiły pragnienie. Po wypiciu podobnego piwa można było zbudować piramidę i czasem ludzie nawet to robili. Tej niedzieli na grillu piwo parowało wewnątrz ptaka słońca, zwilżając mięso. Ogarnięte żarem węgla pióra ptaka zapłonęły niczym magnezja, z rozbłyskiem tak jasnym, że Epikurejczycy musieli odwrócić wzrok.
W powietrzu rozszedł się zapach pieczonego drobiu; ostrzejszego od pawia, bardziej kruchego od kaczki. Do ust zebranych Epikurejczyków napłynęła ślinka. Zdawało się, że pieczenie ledwo się zaczęło, lecz Zebediah podniósł ptaka słońca z węglowego łoża i ustawił na stole. Potem ostrym nożem zaczął kroić parujące mięso i układać na talerzach. Każdy kawałek polał odrobiną sosu, a okrojone szczątki rzucił wprost w ogień.
Читать дальше