O czym to ja pisałam? Aha, ten tak bardzo podobny do ojca i jeden ze służących coś między sobą nieśli, jakiś podłużny opakowany przedmiot, zwieszający się pośrodku. Przypominał trochę zwinięty dywan. Wydaje mi się, że to naprawdę był dywan.
Mam wrażenie, że poznałam ten, który leży rozłożony w zewnętrznym korytarzu zamkowej kaplicy.
Zbliżyli się, więc jeszcze bardziej przymknęłam drzwi. Coś do siebie szeptali w podnieceniu, a tymczasem ten ze świecą podszedł do drzwi wieży. No tak, bo jest przecież korytarz prowadzący na wieżę, ale najpierw trzeba przejść do wąskiej narożnej wieży, stamtąd kręconymi schodami w dół i dochodzi się do nowych drzwi, prowadzących na korytarz wiodący do wielkiej wieży. Przecież doskonale znam tę drogę, bo muszę siedzieć w tej paskudnej wieży, gdy uznają, że byłam niegrzeczna. Ja uważam, że nie postępuję niegrzecznie, lecz jestem po prostu szczera, a widać tego nie wolno, bo wówczas prosta droga do więzienia.
Fuj! Zapachniało ziemią, kiedy mnie mijali.
Z tej wąskiej, wysokiej narożnej wieży dochodzi takie straszliwe zawodzenie, jak gdyby wiatr upatrzył sobie to miejsce. Nie lubię tych kręconych schodów. Kiedy się nimi idzie, powiewy wichru podnoszą spódnicę i chłód przenika całe ciało, to ani trochę nie jest przyjemne.
Bez względu na wszystko: mężczyźni zniknęli w narożnej wieży.
Nawet na moment nie wypuścili z rąk dywanu, który wprawdzie nie wydawał się wcale ciężki, lecz ten człowiek przypominający ojca szepnął: „Ostrożnie, do wszystkich diabłów”, i pewnie dlatego sprawiali wrażenie bardzo zmęczonych dźwiganiem. A w wieży zawodziło, jak gdyby zamknęli tam wszystkie diabły.
Jak przyjemnie jest pisać o diabłach! Na głos nie wolno o nich mówić. Nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek czytał ten pamiętnik, bo wtedy będzie ze mną źle.
Zaczekałam chwilę, lecz mężczyźni nie wrócili.
Ciekawa jestem, skąd się tu wzięli? Nie przyszli przecież z sali rycerskiej, która znajduje się na dole. I czego szukali tu, na górze, przecież mogli przejść bezpośrednio do wieży?
Tu są tylko sypialnie i zamkowa kaplica.
No właśnie, kaplica. Czy może raczej powinnam nazwać ją kościołem? Czego mogli tam szukać? W dodatku tyle ostrożności i tajemniczości z powodu jednego dywanu? Nic z tego nie pojmuję.
Naprawdę cudownie było wydostać się z zamku. Gruby Bartoldo siedział na koźle, a ja i moja duena, przyzwoitka, usiadłyśmy w karecie. Na cóż mi towarzystwo tej starej krowy?
Wybierałyśmy się aż pod granicę francuską, stryj Domingo mieszka wysoko w Pirenejach.
Ach, jakże cieszyłam się tą podróżą! Przecież do tej pory nigdy w życiu niczego nie widziałam. Aż trudno uwierzyć, że po drugiej stronie gór może być tak pięknie.
Te tajemnicze lasy pełne mchu, pnie oplecione dzikim winem, szemrzące strumienie i fantastyczne kwiaty, a nad głowami szybujące wielkie ptaki. Byłam tym kompletnie oszołomiona, chyba nawet trochę się popłakałam, ale wtedy duena rozgniewała się i zasznurowała te swoje i tak już suche i wąskie usta.
Nie chcę, żeby mnie spotkał taki sam los jak ją. Przecież trudno powiedzieć, że ona w ogóle żyje!
Ja pragnę grzeszyć, lecz nie mam z kim.
A teraz jesteśmy już u stryja Dominga i jego okropnej Juany, która okazała się o wiele gorsza, niż ją zapamiętałam. Jutro napiszę więcej. A tak przy okazji, to dywan z korytarza przed kaplicą gdzieś zniknął.
Lipiec, A. D. 1628
Napisałam „jutro”? Od tamtej pory minęły dwa miesiące! Jezus Maria, tyle się wydarzyło! Tyle, że ledwie miałam czas bodaj pokrótce zanotować wszystko w mojej malej książeczce. Teraz spróbuję opisać to w dużej, ale, na miłość boską, tyle się działo, w jaki sposób zdążę zanotować wszystkie szczegóły?
Ileż zamieszania narobiłam, ja, nieszczęsna grzesznica!
Lierbakkene, współcześnie
– No cóż, uznałam, że zrobię przerwę w tym miejscu – powiedziała Unni. – Bo ona nie dzieli swoich zapisków na rozdziały, wstawia jedynie daty, a czasami jest od nich aż gęsto.
Postanowiłam więc…
– Doskonale – przerwał jej Antonio, nie chcąc, by Unni się powtarzała. – To bardzo rozsądne!
– Ta Estella wydaje mi się dość niesympatyczną osobą – skrzywiła się Vesla. – Jest wyniosła i pełna pogardy.
– Cóż, szlacheckie dziecko swej epoki – wyjaśnił Pedro, bardziej skłonny do ugody. – Dzieci wychowywano, wpajając im właśnie takie nastawienie do otaczającego świata.
– Ta dziewczyna to buntowniczka – kiwnął głową Jor – di. – Lecz buntuje się na zasadach wpojonych jej przez wychowawców. Nie potrafi się całkiem od nich oderwać.
– Zobaczymy, jak będzie się rozwijać – uśmiechnęła się Unni, która przecież już to wiedziała. – Lecz że jest nieodrodną córką swego szalonego ojca, to pozostaje poza wszelkimi wątpliwościami.
– Ojciec spłodził jeszcze jedno dziecko – stwierdził Antonio, który przyglądał się drzewu genealogicznemu. – Miał syna Juana, który urodził się dziesięć lat po śmierci Estelli.
– Dziesięć lat i prawdopodobnie bardzo wiele kobiet – powiedziała Gudrun. – Chyba jednak nie mógł imponować płodnością.
– Pewnie w obliczu wszystkich tych bitew i walk, jakie musiał toczyć z tymi, którzy mu się sprzeciwiali, brakowało mu na to czasu.
W powietrzu dookoła pojawiły się przywiane przez wiatr delikatne, przypominające małe spadochrony puszki dmuchawca.
– Ale w związku z tym rozdziałem chyba nie ma o czym dyskutować? – spytał Morten.
– Tak nie można powiedzieć – sprzeciwiła się Vesla. – Jest w nim na przykład mowa o śmierci stryja Estelli, Jorge, w klasztorze.
– To prawda. Mnisi, słudzy inkwizycji, najwyraźniej znów wówczas zadziałali – powiedział Pedro. – O jakim to klasztorze mowa?
– San Salvador de Leyre – odparł Jordi. – To niezwykle piękny, wielki, wysoko położony klasztor. Wciąż mieszkają w nim zakonnicy.
Można tam przenocować za wcale rozsądną cenę.
– Powinniśmy kiedyś spróbować – zaproponował Antonio.
– Może wręcz okaże się to konieczne – odparł Jordi dość złowieszczo.
– Mamy też w końcu nazwę domu Estelli. „Castillo de Ramiro” – przypomniała Gudrun. – Wiadomo ci coś na ten temat, Jordi? Wiesz, na przykład, gdzie on leży?
– Nie. Może ty coś słyszałeś, Pedro?
– Niestety, ta nazwa jest mi całkowicie obca. Może w ogóle już nie istnieje?
– Castillo! Twierdza albo zamek? Wiele trzeba, żeby taka budowla została zrównana z ziemią.
– Rozumiem, że nie chodzi tu o ruiny tego dworu, który odwiedziliście? – dopytywała się Gudrun.
– O, nie, absolutnie nie – odpowiedział Jordi. – Castillo de Ramiro musi leżeć dalej na północ, wyżej w górach. Estella bowiem w ciągu jednego popołudnia zdołała dojechać stamtąd do domu swego stryja Dominga, odległość nie mogła więc być duża. A stryj mieszkał już w Pirenejach. Ale nie będziemy się zastanawiać nad tym, gdzie leżał dom stryja Dominga, bo to nie ma znaczenia dla całej zagadki, jest raczej nieistotne. Natomiast dom Estelli powinniśmy zlokalizować.
– Nazwa mogła się zmienić – podsunął Antonio, prostując nogę.
– Tak, to niewykluczone. Możemy mieć więc problemy. Vesla zapatrzyła się gdzieś daleko.
– Zastanawiam się nad tym dywanem, który ciągnęli ci ludzie.
Co to miało znaczyć? Czyżby coś nim owinięto?
Читать дальше