„On jest bardzo bogaty” – dodała Rosita.
Zapłonęła we mnie nadzieja.
Dziękuję ci, mały gryfie, pomyślałam.
Cóż miałam do stracenia? Nic. Większość tutejszych ludzi uważała mnie za nieposłuszną, leniwą i niedobrą. Za bezwstydnicę.
I rzeczywiście, byłam pomiędzy wszystkimi tymi skromnymi ludźmi niczym oset wśród róż. Doskonale rozumiałam, że chcą się mnie pozbyć.
I ja także pragnęłam stąd odejść.
Żegnaj, zimo i głodzie! Owszem, Rosita i Consuela to miłe dziewczyny, lecz zupełnie bez znaczenia, zresztą same też dadzą sobie jakoś radę.
Pierś wypełniała mi coraz większa radość i musiałam aż zamknąć usta, żeby jej z siebie nie wypuścić. Miałam stąd odejść, stąd, z tego piekła upokorzeń, wrócić do świata, do którego należałam. Teraz wreszcie wszyscy ci plebejusze i prostacy przekonają się, kto miał rację!
O, nie, nie przekonają się, bo przecież nic już nie będzie mnie z nimi łączyć. Nigdy do nich nie wrócę, niech idą swoją drogą. El Fuego może się zabrać do samego diabła z tą twarzą piękną jak Z obrazka i ze swoją arogancją. Nie obchodzi mnie ani odrobinę!
Jak taki diabeł może być do tego stopnia pociągający?
Miałam ochotę go uderzać, kopnąć, obrzucać wszystkimi wstrętnymi wyzwiskami, jakie tylko znałam… Lecz jego przecież tu nie było, nic więc nie mogłam zrobić.
Chciałam, żeby mocno mnie objął, tak mocno, żeby aż bolało, chciałam być miękka jak fale na morzu, spowite w słoneczną mgiełkę letniego poranka. Pragnęłam widzieć, jak wyraz jego oczu przechodzi z dzikości w łagodność.
Nie, on musiał pozostać taki, jaki był. Nieznośny! Chciałam go zabić właśnie za to, kim był.
Nie wiedziałam, czego chcę. Po raz pierwszy w moim grzesznym samowolnym życiu byłam zupełnie bezradna. Przestałam już być panią siebie.
On przecież nigdy mnie nie dostrzegał.
Zakłuło mnie to lekko, lecz nieprzyjemne uczucie prędko minęło.
Natomiast zastanowiłam się trochę nad moim użyciem słowa „arogancja”. Niemal codziennie mi ją zarzucano. Lecz również jego zachowanie, podobnie jak i wielu innych w tej wiosce, było arogancją wobec mnie. Okazywaniem pogardy dla wyżej urodzonych, których uważano jakby za nic nie wartych.
Ach, wyczuwałam to przez cały czas, zawsze się jednak z tego otrząsałam. To przecież ja górowałam nad tymi ludźmi, temu nikt nie zdoła zaprzeczyć.
A teraz szczęście nareszcie się do mnie uśmiechnęło. Zasłużyłam na to, bo przecież tyle wycierpiałam.
Otworzyły się przede mną drzwi. Zaakceptowałam to z wielką radością, w poczuciu triumfu.
Lierbakkene, współcześnie
– Don Sevastino nie żyje? To się nie zgadza – stwierdził Morten.
– Owszem – przyznał Antonio. – Przecież o wiele później miał syna Juana.
– Ale o tym Estella nie wiedziała – powiedziała Gudrun. – Krążące płotki i pogłoski mogą wywołać wiele smutku.
– No tak, ale znów wrócił amulet. Był więc w posiadaniu rodu za czasów Estelli, a wtedy upłynęło około stu pięćdziesięciu łat od chwili, gdy Urraca podarowała go wdowie po don Ramirze.
– A następnie był w rodzie przez dalsze… Zaraz, zaraz… około dwustu pięćdziesięciu lat. Do czasu aż Santiago i jego ojciec zakopali go w ziemi – uzupełnił Pedro.
– A teraz znów ujrzał światło dzienne – roześmiała się Vesla, zaciskając palce na gryfie. – Po dalszych stu dwudziestu pięciu latach. To doprawdy imponujące! Właściwie aż strasznie go dotykać.
– Naprawdę? – zainteresowała się Unni. – To nieprzyjemne wrażenie?
Vesla przez chwilę zastanawiała się i wczuwała.
– Nie – odparła w końcu po namyśle. – Prawdę powiedziawszy, czuję się… czuję się bardziej bezpieczna.
– Przypuszczałem, że tak właśnie jest – stwierdził Pedro sucho.
– Musisz go naprawdę dobrze pilnować – przykazała Gudrun. – Przypuszczam, że może się okazać o wiele bardziej wyjątkowy, niż nam się wydaje.
– Ja również tak myślę – przyznał Antonio. – Ale tak naprawdę to nasza wiedza nieszczególnie się wzbogaciła. Do galerii przodków dołączyła jeszcze jedna osoba, bezimienna małżonka don Ramira.
Ona jednak zapewne ważna jest jedynie w tej sytuacji, która została tu opisana. To właśnie jej Urraca podarowała ów szczególny amulet.
– Dowiedzieliśmy się również, że gorzki los, jaki spotkał rycerzy i Urracę, znany był ich potomkom, przynajmniej do czasów Estelli.
Później wszystko musiało zostać usunięte z ksiąg historycznych, jeśli w ogóle kiedykolwiek fakty te tam umieszczono. Osobiście mam co do tego wątpliwości – powiedział Pedro.
– Uważam, że powinniśmy teraz zająć się dalszą lekturą – ponaglił Jordi. – Bo, o ile się nie mylę, teraz właśnie nastąpi coś, co będzie dla nas niezwykle interesujące.
Unni uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo, a ciepły uśmiech, którym jej odpowiedział, ogrzał jej serce jak balsam.
Cóż za idiotyczne porównanie, pomyślała rozbawiona, lecz cóż poradzić na to, że tak właśnie poczułam?
Pięciu czarnych rycerzy przyglądało się ludziom, usadowionym na werandzie i skupionym nad papierami. Nikt, nawet Jordi, nie mógł teraz widzieć rycerzy, zajmujących sporą część ogrodu. Rycerze bowiem się niepokoili.
„Oni nie dostrzegają niebezpieczeństwa – westchnął don Federico, stary rycerz. – Nie zważają na upływ czasu. Nie pojmują, ze inni mogą ich uprzedzić”.
„To prawda – kiwnął głową don Galindo, życzliwy. – Cała ich uwaga skierowana jest jedynie na nasze nieszczęście i wielka chwała im za to, lecz zapominają, zapominają!”
„Zapominają, że istnieje jeszcze trzecia strona – uzupełnił don Garcia de Cantabria. – Na razie niebezpieczeństwo nie jest jeszcze zbyt wielkie, nasi przyjaciele bowiem są w posiadaniu kilku kawałków tej tkaniny, których brakuje tym nieznanym. Tamci jednak ze swej strony mają inne jej fragmenty, o których ci dzielni młodzi nic nie wiedzą”.
„Tak – powiedział don Ramiro. – Ci dwaj nieznajomi wciąż błądzą po omacku. Zbliżają się do celu, lecz wiele ścieżek prowadzi na manowce, a tkanina ma niezwykle zawiły wzór”.
„To wprost komiczne, jak błądzą – uśmiechnął się don Sebastian de Vasconia niemal sadystycznie. – Na razie krążą po złej prowincji, a trzech orłów jeszcze nie dostrzegli”.
„I dobrze – stwierdził don Ramiro, młody. – Lecz teraz nasi przyjaciele muszą przyspieszyć. Powinni już jechać do Hiszpanii”.
„Spokojnie, mój młody niecierpliwy przyjacielu – odezwał się flegmatycznie don Federico. – Muszą zabrać ze sobą tego mądrego medyka Antonia. On zaś jeszcze nie wyzdrowiał. Muszą też przeczytać do końca księgę grzesznej Estrelli de Navarra. Ona da im nowe ślady, nowe życie i nadzieję”.
„Wiem o tym – odparł don Ramiro. – Ale czekanie jest takie trudne”.
Z tym wszyscy się zgadzali.
Uczynili jakiś gest zaklęcia skierowany ku dziewięciu osobom, siedzącym na werandzie, dodając każdej z nich otuchy i siły ducha, pozwalającej działać dalej. Obdarzyli swym błogosławieństwem Unni i Jordiego, Antonia i Veslę, Pedra, Gudrun i Mortena, a także dwie postronne osoby, które tak ochoczo zgłosiły sw ą gotowość przyjścia z pomocą:
Atlego i Inger Karlsrudów.
Uczyniwszy to, rycerze odeszli.
Straciłam dobrą opinię – i nigdy mi jej nie brakowało.
M. W.
Читать дальше