– Zejdź mu z drogi, Ian – powiedziałam zdławionym głosem.
Ian nie zareagował. Dziwiło mnie, jak bardzo drżałam o jego zdrowie. Nie była to jednak instynktowna, podskórna potrzeba, by go chronić, taka jak w przypadku Jamiego czy nawet Jareda. Wiedziałam po prostu, że Ian nie powinien ryzykować życia w mojej obronie.
Kyle wyciągnął dłoń z kieszeni i spomiędzy palców wystrzeliło mu światło. Przez chwilę świecił bratu w twarz, Ian nawet nie drgnął.
– A więc o co chodzi? – zapytał Kyle, chowając latarkę z powrotem do kieszeni. – Nie jesteś pasożytem. Więc co z tobą?
– Uspokój się, a wszystko ci wyjaśnimy.
– Nie. – Odpowiedź nie padła z ust Kyle’a, lecz rozległa się za jego plecami. Patrzyłam, jak Jared idzie przez tłum w naszą stronę. Razem z nim szedł zdezorientowany Jamie, który ani na chwilę go nie puścił. W miarę jak się zbliżali, coraz lepiej widziałam twarz ukrytą pod maską brudu. Nawet majacząca ze szczęścia Melanie od razu spostrzegła bijącą od niej nienawiść.
Jeb chciał dobrze, ale skupił się nie na tych ludziach, co trzeba. Co z tego, że Trudy i Lily zaczęły się do mnie odzywać, że Ian chciał mnie bronić przed bratem, że Sharon i Maggie nie próbowały mi zrobić krzywdy. Jedyna osoba, której zdanie naprawdę się liczyło, właśnie podjęła decyzję.
– Za późno na spokój – powiedział Jared przez zęby. – Jeb – dodał, nie oglądając się na starca. – Podaj mi strzelbę.
Zapanowała cisza tak napięta, że czułam w uszach ciśnienie.
Wiedziałam, że to koniec, odkąd ujrzałam z bliska jego twarz. Wiedziałam też, co robić, a Melanie się ze mną zgadzała. Najciszej, jak potrafiłam, zrobiłam krok w bok i do tyłu, tak by Ian nie stał na linii strzału, po czym zamknęłam oczy.
– Nie mam jej przy sobie – odparł Jeb rozwlekłym tonem. Zerknęłam spod powiek i zobaczyłam, jak Jared obraca się, by zobaczyć to na własne oczy.
– Trudno – wymamrotał i uczynił kolejny krok w moją stronę. – Gdybyś przyniósł broń, byłoby szybciej po sprawie. Bardziej humanitarnie.
– Jared, porozmawiajmy – odezwał się cicho Ian, nie ruszając się z miejsca.
– Dość już gadania – burknął Jared. – Jeb zostawił to mnie i podjąłem decyzję.
Jeb odchrząknął głośno. Jared obejrzał się na niego.
– No co? – sarknął. – Sam ustaliłeś zasadę.
– I owszem.
Jared zwrócił się z powrotem ku mnie.
– Ian, zejdź mi z drogi.
– Ale, ale – odezwał się Jeb, dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończył. – Nie wiem, czy pamiętasz, jak ona brzmi. Decyduje ten, kto ma prawo do ciała.
Jaredowi wystąpiła na czoło żyła.
– No i?
– Mnie się wydaje, że ktoś tu ma do niej takie samo prawo jak ty. A może i większe.
Jared zamyślił się, zapatrzony gdzieś daleko. Po dłuższej chwili zmarszczył brwi, jakby coś zrozumiał. Spojrzał na chłopca.
Na twarzy Jamiego nie było już śladu radości, tylko blady strach.
– Nie wolno ci, Jared! – wydusił. – Nie możesz. Wanda jest dobra. Przyjaźnimy się! A Mel? Co z Mel? Nie możesz zabić Mel! Proszę! Musisz… – Urwał. Widać było, że bardzo cierpi.
Zamknęłam oczy i starałam się wyprzeć ten obraz z umysłu. Z wielkim trudem powstrzymywałam się, żeby nie podejść do chłopca. Usztywniłam mięśnie i powtarzałam sobie, że wcale by mu to nie pomogło.
– Sam widzisz, że mamy tu różnicę zdań – powiedział Jeb gawędziarskim tonem, nieprzystającym do powagi sytuacji. – A Jamie ma chyba tyle samo do powiedzenia co ty.
Nastało milczenie tak długie, że otworzyłam oczy. Jared spoglądał na udręczoną, przelękłą twarz chłopca. Sam też miał w oczach strach, ale zupełnie inny.
– Jeb, jak mogłeś do tego dopuścić? – szepnął.
– Musimy porozmawiać – odparł Jeb. – Ale może najpierw trochę odpocznij. Kąpiel poprawi ci humor.
Jared posłał starcowi posępne spojrzenie, pełne bólu i niedowierzania. Nasuwały mi się jedynie ludzkie skojarzenia. Cezar i Brutus. Jezus i Judasz.
Napięta cisza ciągnęła się przez kolejną minutę. W końcu Jared wyrwał się Jamiemu z rąk.
– Kyle – warknął i ruszył w stronę wyjścia.
Kyle popatrzył jeszcze krzywo na brata i uczynił to samo.
Reszta uczestników wyprawy poszła w ich ślady, Andy pod rękę z Paige. Potem wywlekli się z kuchni wszyscy ci, którzy wcześniej zwiesili głowy ze wstydu. Zostali tylko Jamie, Jeb i Ian oraz Trudy, Geoffrey, Heath, Lily, Wes i Walter.
Dopóki echo kroków w tunelu całkiem nie ucichło, nikt nie odzywał się ani słowem.
– Uff – westchnął Ian. – Niewiele brakowało. Ładnie wybrnąłeś. Jeb.
– Potrzeba matką wynalazku – odparł Jeb. – Ale za wcześnie jeszcze, by się cieszyć.
– Nie musisz mi tego mówić. Lepiej powiedz, że nie zostawiłeś broni nigdzie na wierzchu.
– Nie. Wiedziałem, co się święci.
– Przynajmniej tyle.
Roztrzęsiony Jamie stał sam jak palec na środku opustoszałego pomieszczenia. Uznałam, że wszystkie osoby, które zostały, są mi przyjazne, i ośmieliłam się do niego podejść. Objął mnie w talii, a ja drżącymi rękoma poklepałam go po plecach.
– Już dobrze – skłamałam szeptem. – Już dobrze. – Wiedziałam, że każdy głupi wychwyciłby fałszywą nutę w moim głosie, a Jamie nie był głupi.
– Nie zrobi ci krzywdy – powiedział Jamie niskim tonem, powstrzymując łzy. – Nie pozwolę mu.
– Cii.
Byłam przerażona, czułam, że moja twarz stężała w wyrazie trwogi. Jared miał rację – jak Jeb mógł do tego dopuścić? Gdyby zabili mnie pierwszego dnia, zanim jeszcze Jamie w ogóle mnie zobaczył… Albo w pierwszym tygodniu, gdy siedziałam w celi, zanim zdążył mnie polubić… Albo gdybym chociaż trzymała język za zębami i nic powiedziała nic o Melanie… Było jednak za późno. Przytuliłam go mocniej.
Melanie była nie mniej przerażona. Moje biedne maleństwo .
Mówiłam ci, że to zly pomysł wszystko mu powiedzieć , przypomniałam dla porządku.
Jak on teraz zniesie naszą śmierć?
To będzie straszne. Będzie zszokowany i zrozpaczony, i…
Starczy , przerwała. Wiem. Ale co możemy zrobić?
Prze żyć?
Zastanowiłyśmy się nad szansami na przetrwanie i ogarnęła nas rozpacz.
Ian poklepał Jamiego po plecach. Ich drżenie przenosiło się na moje ciało.
– Nie gryź się tak, młody – powiedział. – Jesteśmy z tobą.
– Muszą się najpierw otrząsnąć z szoku. – Rozpoznałam za plecami altowy głos Trudy. – Jak tylko pozwolą sobie wszystko wyjaśnić, zmienią zdanie.
– Kto zmieni zdanie? Kyle? – syknął ktoś prawie niezrozumiale.
– Wiadomo było, że to się stanie – rzeki pod nosem Jeb. – Trzeba to przeczekać. Żadna burza nie trwa wiecznie.
– Może jednak powinieneś iść po strzelbę – zasugerowała spokojnie Lily. – Zapowiada się długa noc. Wanda może spać u mnie i Heidi…
– A ja uważam, że trzeba ją ukryć gdzie indziej – odezwał się Ian. – Może w tunelach na południu? Mogę jej pilnować. Jeb, pomożesz mi?
– U mnie nie będą jej szukać – wyszeptał Walter. Nie skończył jeszcze mówić, kiedy odezwał się Wes:
– Mogę iść z tobą, Ian. Ich jest sześciu.
– Nie – wydusiłam wreszcie z siebie. – Nie. Tak być nie może. To wasz dom. Jesteście wspólnotą. Nie wolno wam ze sobą walczyć z mojego powodu.
Wydostałam się z objęć Jamiego. Gdy próbował mnie powstrzymać, chwyciłam go za nadgarstki.
Читать дальше