Dlatego rozumiałam, o co chodziło Jebowi. Istotnie, potrzebowałam kąpieli. Oraz nowych ubrań, inaczej mycie się nie miało sensu. Jeb zaproponował, żebym ponosiła rzeczy Jamiego, dopóki moje nie wyschną, ale bałam się, że je rozciągnę i zniszczę. Na szczęście nie zaoferował mi żadnych ubrań Jareda. W końcu dostałam jego własną flanelową koszulę z odprutymi rękawami, starą, lecz czystą, a także wyblakłe, dziurawe spodnie z bawełny, których nikt inny nie chciał. Niosłam je zwinięte na ramieniu, a w dłoni trzymałam cuchnącą bryłę zlepioną z kawałków czegoś, co Jeb nazywał mydłem kaktusowym domowej roboty. Z tym wszystkim maszerowałam do łaźni.
Znów okazało się, że nie będziemy tam sami. Nad strumykiem stało trzech mężczyzn oraz kobieta – ta o ciemnoszarych włosach – napełniali wiadra wodą. Natomiast z łaźni dobiegały pluski i śmiechy.
– Poczekamy na naszą kolej – powiedział Jeb i oparł się o ścianę.
Stałam sztywno obok niego i czułam na sobie nieprzyjemne spojrzenia czterech par oczu, sama jednak nie odrywałam wzroku od gorącego źródła, płynącego wartkim nurtem pod dziurawą podłogą.
Po paru chwilach łaźnię opuściły trzy kobiety – atletyczna o karmelowej cerze, młoda blondynka, której chyba wcześniej nie widziałam, oraz Sharon, kuzynka Melanie. Kiedy nas ujrzały, od razu przestały się śmiać.
– Dzień dobry, dziewczęta – odezwał się Jeb, dotykając czoła niczym brzegu kapelusza.
– Cześć, Jeb – odparła bez entuzjazmu kobieta o ciemnej karnacji.
Sharon i blondynka całkiem nas zignorowały.
– No dobra, Wando – powiedział, gdy sobie poszły. – Twoja kolej.
Posłałam mu ponure spojrzenie i ruszyłam ostrożnym krokiem w stronę ciemnego pomieszczenia.
Próbowałam sobie przypomnieć jego rozmiary – byłam pewna, że mam jeszcze parę kroków do wody. Zdjęłam buty, żeby móc jej poszukać palcami.
Ciemności mnie przerażały. Zadrżałam na wspomnienie czarnej powierzchni wody, pod którą mogło się czaić dosłownie wszystko. Ale gra na zwłokę nie przybliżała mnie do wyjścia, więc położyłam czyste rzeczy obok butów, z cuchnącym mydłem w ręku ruszyłam powolutku przed siebie i w końcu poczułam pod stopą krawędź basenu.
W porównaniu do parnego powietrza w grocie na zewnątrz, woda była chłodna. Przyjemna. Potrafiłam to docenić mimo strachu. Dawno już nie miałam kontaktu z niczym chłodnym. Zamoczyłam się w brudnym ubraniu aż do pasa. Czułam prąd strumyka wokół kostek. Cieszyło mnie, że woda nie stoi w miejscu, dzięki temu nie musiałam się obawiać, że ją pobrudzę.
Przykucnęłam, zanurzając się po ramiona. Przejechałam mydłem po ubraniu. Tam, gdzie dotknęło skóry, czułam łagodne pieczenie.
Zdjęłam namydlone rzeczy i zaczęłam trzeć pod wodą. Następnie wypłukałam je niezliczoną ilość razy, by mieć pewność, że po łzach i pocie nie został ani ślad, wykręciłam i położyłam na ziemi obok butów, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Zaczęłam się namydlać. Pieczenie było teraz silniejsze, ale jakoś to znosiłam, bo bardzo chciałam być znowu czysta. Gdy skończyłam, czułam na całym ciele szczypanie, a skóra głowy bolała mnie jak oparzona. Niektóre miejsca były szczególnie wrażliwe – musiałam nadal mieć siniaki. Z ulgą odłożyłam mydło na bok i spłukałam się dokładnie wiele razy, tak jak wcześniej ubranie.
Wychodząc z basenu, czułam zarazem ulgę i żal. Chłodna woda była przyjemna, podobnie jak uczucie czystości. Miałam jednak dość poruszania się po omacku i wyobrażania sobie w ciemnościach różnych rzeczy. Wymacałam dłonią suchą koszulę oraz spodnie i szybko je włożyłam, po czym wsunęłam buty na pomarszczone od wody stopy. Jedną ręką podniosłam mokre rzeczy, drugą chwyciłam mydło między palce i ruszyłam w stronę wyjścia.
Jeb roześmiał się, widząc, jak ostrożnie je niosę.
– Trochę piecze, co? Pracujemy nad tym. – Wyciągnął zawiniętą w brzeg koszuli dłoń, a wtedy ja położyłam na niej mydło.
Nic nie odpowiedziałam, bo nie byliśmy sami. Czekało za nim w milczeniu pięć osób, wszystkie ze wschodniego pola. Pierwszy w kolejce stał Ian.
– Lepiej wyglądasz – zwrócił się do mnie, ale nie potrafiłam odgadnąć, czy jest tym zaskoczony, czy może poirytowany.
Uniósł dłoń i wyciągnął ku mojej szyi długie, jasne palce. Odskoczyłam do tyłu, a wtedy on opuścił rękę.
– Przepraszam – wymamrotał.
Nie wiedziałam, czy przeprasza za to, że mnie przestraszył, czy za sińce na szyi. Ale chyba nie za to, że próbował mnie zabić – wydało mi się to całkiem nieprawdopodobne. Na pewno wciąż życzył mi śmierci. Nie miałam jednak zamiaru pytać. Ruszyłam z miejsca, a w ślad za mną Jeb.
– No, dzisiaj nie było aż tak źle – odezwał się w ciemnym korytarzu.
– Nie aż tak – odparłam cicho. W końcu nikt mnie nie zabił. Zawsze to coś.
– Jutro będzie jeszcze lepiej – obiecał. – Bardzo lubię siać. To niesamowite, ile te małe, niepozorne ziarenka mają w sobie życia. Myślę wtedy, że może nawet taki stary dziad jak ja jest jeszcze coś wart. Może na przykład będzie ze mnie dobry nawóz. – Zaśmiał się z własnego żartu.
Gdy znaleźliśmy się w jaskini z ogrodem, Jeb wziął mnie za łokieć i poprowadził nie na zachód, lecz na wschód.
– Nawet nie próbuj mi wmówić, że nie jesteś głodna po pracy. Nie mam czasu się bawić w obsługę hotelową. Będziesz musiała jeść tam gdzie wszyscy.
Skrzywiłam się i spuściłam wzrok na podłogę, ale pozwoliłam się zaprowadzić do kuchni.
Dobrze, że jedzenie było takie jak zawsze, bo gdyby nawet podano mi soczysty stek albo paczkę cheetosów, i tak nie mogłabym się cieszyć smakiem. W zupełnej ciszy, jaka zapanowała w kuchni, samo przełykanie było nie lada wyzwaniem. Nie było w niej tłoczno, około dziesięciu osób jadło przy stołach twarde bułki i wodnistą zupę. Gdy tylko się zjawiłam, ucichły wszelkie rozmowy. Zastanawiało mnie, jak długo to jeszcze potrwa.
Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmiała: równo cztery dni.
Tyle samo czasu zajęto mi zrozumienie, dlaczego Jeb z serdecznego gospodarza przemienił się w mrukliwego nadzorcę.
Nazajutrz po kopaniu pola spędziłam cały dzień obsiewając i nawadniając ziemię. Tym razem pracowali z nami inni ludzie. Domyśliłam się, że obowiązuje tu rotacja. W nowej grupie była Maggie, a także kobieta o karmelowej cerze, ale wciąż nie wiedziałam, jak ma na imię. Przez większość czasu wszyscy pracowali w milczeniu. Była to nienaturalna cisza – wyraz sprzeciwu wobec mojej obecności.
Ian pracował z nami, choć nie była jego kolej. Martwiło mnie to.
Po pracy znowu musiałam jeść w kuchni. Był tam Jamie i tylko dlatego w pomieszczeniu nie panowała zupełna cisza. Wiedziałam, że jest doskonale świadom złowrogiego milczenia, ale rozmyślnie je lekceważył, jakby udając, że on, Jeb i ja jesteśmy sami. Opowiadał o lekcjach z Sharon, mówiąc nie bez pewnej dumy o tym, że dostał od niej burę za to, iż odzywał się niepytany, i narzekając na zadanie domowe, którym go ukarała. Jeb napomniał go dobrodusznym tonem. Obaj zachowywali się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Ja nie umiałam tak dobrze grać. Kiedy Jamie pytał mnie o mój dzień, utkwiłam wzrok w jedzeniu i odpowiadałam półsłówkami. Chyba go to zasmuciło, ale nie naciskał.
Co innego nocą – wówczas zadawał pytania, dopóki nie ubłagałam go, aby dał mi się wyspać. Przeniósł się z powrotem do swojego pokoju i spał na łóżku po stronie Jareda, uparłszy się, że jego strona jest teraz moja. Melanie to odpowiadało, właśnie za tym tęskniła.
Читать дальше