– Czy tak jest ze wszystkimi? – szepnął w końcu, gdy już myślałam, że dawno zasnął.
– Nie – odparłam ze smutkiem. – Nie. Melanie jest wyjątkowa.
– Jest odważna i silna.
– Bardzo.
– Myślisz, że… – Przerwał, pociągając nosem. – Myślisz, że nasz tata też żyje?
Przełknęłam ślinę, żeby pozbyć się guli w gardle, ale nie pomogło.
– Nie, Jamie. Nie sądzę. Przynajmniej nie tak jak Melanie.
– Dlaczego?
– Ponieważ przyprowadził do was Łowców. To znaczy nie on, tylko dusza w jego ciele. Gdyby twój tata żył, nie dopuściłby do tego. Twoja siostra nigdy mi nie pokazała, jak dotrzeć do waszej kryjówki – bardzo długo nie miałam nawet pojęcia o twoim istnieniu. Przyprowadziła mnie tutaj, gdy stało się jasne, że nie zrobię ci krzywdy.
Powiedziałam za dużo. Dopiero kiedy zamilkłam, dotarło do mnie, że Doktor przestał chrapać. W ogóle nie słyszałam jego oddechu. Skarciłam się w myślach za głupotę.
– O rany – powiedział Jamie.
– Tak, jest bardzo silna – szepnęłam mu na ucho, tak by Doktor nie mógł słyszeć.
Jamie zmarszczył brwi, wytężając słuch, po czym zerknął w stronę ciemnego korytarza. Widocznie uświadomił sobie, że możemy być podsłuchiwani, gdyż zbliżył się do mojego ucha i odszepnął ciszej niż poprzednio:
– Dlaczego nie chcesz, żeby nas złapali? Przecież… powinnaś tego chcieć?
– Ale nie chcę.
– Dlaczego?
– Bo… spędziłam z twoją siostrą dużo czasu. Jej wspomnienia i uczucia są teraz jak moje własne. I… ja też cię… kocham.
– I Jareda?
Zacisnęłam na chwilę zęby. Zaskoczyło mnie, że tak łatwo połączył fakty.
– Oczywiście, że nie chcę, żeby coś mu się stało.
– On cię nienawidzi – powiedział smutno Jamie.
– Wiem. Jak wszyscy. – Westchnęłam. – Nie mogę mieć do nich o to żalu.
– Nie wszyscy. Jeb nie. Ja też nie.
– Może jeszcze zmienisz zdanie, jak to przemyślisz.
– Przecież nawet nie było cię tutaj w czasie inwazji. Nie wybrałaś sobie specjalnie mojego taty ani mamy, ani Melanie. Byłaś wtedy w kosmosie, prawda?
– Tak, Jamie, ale jestem tym, kim jestem. Robię to, co wszystkie inne dusze. Zanim zamieszkałam w Melanie, miałam wielu innych żywicieli i nigdy nie odczuwałam skrupułów przed… odebraniem życia. My, dusze, po prostu tak żyjemy.
– Czy Melanie cię nienawidzi?
Chwilę się zastanawiałam.
– Nie tak bardzo jak kiedyś.
Nieprawda. Całkiem przestałam .
– Mówi, że całkiem przestała – dodałam ledwie słyszalnym głosem.
– Jak się… jak się czuje?
– Cieszy się, że tu jest. Bardzo się cieszy, że cię znalazła. Nie przejmuje się tym, że nas zabiją.
Poczułam, jak Jamie cały sztywnieje.
– Nie mogą! Nie mogą! Przecież Melanie żyje!
Po co mu to powiedziałaś , żachnęła się Melanie. To było niepotrzebne .
Chyba lepiej, żeby był przygotowany .
– Nikt nie uwierzy – szepnęłam do chłopca. – Pomyślą, że kłamię, że próbuję cię oszukać. Jeżeli im powiesz, jeszcze bardziej będą chcieli mnie zabić. Bo tylko Łowcy kłamią.
Wzdrygnął się na to słowo.
– Ale ty nie kłamiesz. Wiem, że nie – odezwał się po chwili.
Wzruszyłam tylko ramionami.
– Nie pozwolę im, żeby ją zabili – dodał.
W jego cichym głosie pobrzmiewała determinacja. Przeraziłam się na myśl, że teraz jeszcze bardziej się we wszystko uwikła. Pomyślałam o barbarzyńcach, z którymi tu żyje. Jeżeli stanie w mojej obronie, czy powstrzyma ich to, że jest tylko małym chłopcem? Śmiałam w to wątpić. Gorączkowo szukałam w myślach sposobu, by skutecznie go zniechęcić, pamiętałam jednak, jak bardzo potrafi być uparty.
Odezwał się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Tym razem spokojnym tonem, jakby stwierdzał coś oczywistego.
– Jared coś wymyśli. Jak zawsze.
– Jared też ci nie uwierzy. Wścieknie się najbardziej ze wszystkich.
– Nawet jeśli nie uwierzy, będzie ją chronił. Na wszelki wypadek.
– Zobaczymy – wymamrotałam. Postanowiłam przekonać go później, kiedy już znajdę odpowiednie słowa, takie, które zabrzmią, jakbym wcale nie próbowała go do niczego nakłaniać.
Jamie milczał, myślał. Z czasem oddech mu zwolnił, usta się otwarły. Odczekałam trochę, chcąc mieć pewność, że śpi twardo, po czym stanęłam nad nim na czworakach i bardzo ostrożnie przeniosłam go na łóżko. Był cięższy niż kiedyś, ale jakoś udało mi się go nie zbudzić.
Odłożyłam poduszkę Jareda na miejsce i rozłożyłam się na macie.
No , pomyślałam, to właśnie uciekłam z deszczu . Byłam jednak zbyt zmęczona, by się zastanawiać, co przyniesie jutro. Usnęłam w ciągu minuty.
Kiedy się obudziłam, przez szczeliny w suficie prześwitywały promienie słońca. Ktoś gwizdał. Po chwili gwizdanie ustało. Otworzyłam powoli oczy.
– No, nareszcie – mruknął Jeb.
Przewróciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć, i poczułam, jak z ręki ześlizguje mi się dłoń Jamiego. Widocznie objął mnie w nocy – a właściwie siostrę.
Jeb stał z założonymi rękoma w wejściu, oparty o skalną futrynę.
– Dobry – przywitał się. – Wyspana?
Przeciągnęłam się i kiwnęłam twierdząco głową.
– Tylko nie baw się znowu w milczka. – Skrzywił się.
– Przepraszam – wymamrotałam. – Spałam dobrze, dziękuję.
Jamie poruszył się na dźwięk mego głosu.
– Wanda?
Może to nie miało sensu, ale rozczuliło mnie, że właśnie moje durne „imię” wypowiedział, budząc się ze snu.
– Tak?
Jamie zamrugał i odgarnął sobie z oczu poplątane włosy.
– O, cześć, wujku.
– Źle ci było ze mną, chłopcze?
– Strasznie głośno chrapiesz – odparł Jamie, ziewając.
– Naprawdę nie nauczyłem cię lepszych manier? – zapytał go Jeb. – Od kiedy to pozwala się gościom, na dodatek damie, spać na ziemi?
Jamie podniósł się gwałtownie i rozejrzał, zdezorientowany. Zmarszczył brwi.
– To nie jego wina – odezwałam się. – Upierał się, że będzie spał na macie. Przeniosłam go, jak zasnął.
Jamie prychnął.
– Zupełnie jak Melanie.
Spojrzałam na niego i otworzyłam szerzej oczy, dając do zrozumienia, że powinien uważać na to, co mówi.
Jeb zachichotał. Popatrzyłam w jego stronę i zobaczyłam ten sam koci wyraz twarzy co wczoraj. Zupełnie jakby rozwiązał jakąś zagadkę. Podszedł bliżej i trącił stopą brzeg materaca.
– Przespałeś już jedną lekcję. Sharon będzie zła. Lepiej się uwijaj.
– Sharon zawsze jest zła – poskarżył się Jamie, ale natychmiast wstał.
– Raz dwa, chłopcze, raz dwa.
Jamie spojrzał jeszcze na mnie, po czym obrócił się i zniknął w korytarzu.
– A teraz posłuchaj – odezwał się Jeb, gdy już zostaliśmy sami. – Nie będę cię dzisiaj niańczył. Mam dużo roboty. Zresztą jak wszyscy. Nikt nie ma czasu bawić się w strażnika. Dlatego dzisiaj będziesz mi pomagać przy pracy.
Poczułam, jak opada mi szczęka.
Jeb spoglądał na mnie bez cienia uśmiechu.
– Nie bój się tak – burknął. – Nic ci się nie stanie. – Poklepał strzelbę. – Mój dom to nie miejsce dla sierotek.
Akurat z t y m trudno się było nie zgodzić. Wzięłam trzy szybkie, głębokie oddechy, żeby opanować nerwy. Krew huczała mi w uszach tak głośno, że kiedy odezwał się ponownie, miałam wrażenie, że mówi dużo ciszej.
Читать дальше