Nie rozumiałam, czemu tak rozpaczliwie pragnę tej miłości. Wiedziałam tylko, że była warta całego ryzyka i wszystkich cierpień, jakimi ją okupiłam. Była jeszcze wspanialsza, niż myślałam.
Była wszystkim.
Kiedy już zjedliśmy kolację, zaczęła do nas docierać świadomość późnej, albo raczej wczesnej pory. Ludzie zaczęli opuszczać pokój i udawać się do łóżek. Powoli robiło się więcej miejsca.
Ci, którzy zostali, rozłożyli się na podłodze. Wkrótce potem wszyscy leżeliśmy. Głowę miałam opartą na brzuchu Jareda, który od czasu do czasu głaskał mnie dłonią po włosach. Jamie leżał mi twarzą na piersi, obejmując mnie oburącz za szyję, a ja trzymałam mu dłoń na ramieniu. Ian położył głowę na moim brzuchu i przytulał do twarzy moją wolną rękę. Wzdłuż ciała czułam długą, wyprostowaną nogę Doktora. Słyszałam jego chrapanie. Kto wie, może nawet stykałam się w którymś miejscu z Kyle’em.
Jeb rozłożył się na łóżku. Odbiło mu się głośno, na co Kyle zachichotał.
– Kto by się spodziewał takiej miłej nocy. Lubię, kiedy czarne przeczucia się nie sprawdzają – dumał na głos Jeb. – Dzięki, Wando.
– Mhm – westchnęłam nieprzytomnie.
– Następnym razem, jak Wanda będzie gdzieś jechać… – odezwał się Kyle zza Jareda i urwał w pół zdania, ziewając przeciągle. – Następnym razem, jak będzie gdzieś jechać, ja też jadę.
– Nigdzie nie jedzie – odparł Ian, napinając mięśnie. Pogłaskałam go uspokajająco po twarzy.
– Oczywiście, że nie – wymamrotałam. – Nie muszę się stąd ruszać, dopóki nie będę znowu potrzebna. Dobrze mi tutaj.
– Nie chodzi mi o to, żeby cię tu więzić – dopowiedział Ian poirytowany. – Jak dla mnie możesz iść, gdzie tylko zechcesz. Możesz nawet uprawiać jogging na autostradzie. Ale nie wolno ci jeździć na wyprawy. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo.
– Potrzebujemy jej – odezwał się Jared. Głos miał surowszy, niżbym sobie życzyła.
– Jakoś sobie radziliśmy sami.
– Jakoś? Jamie by umarł, gdyby nie ona. Może nam załatwić rzeczy, których sami nigdy nie zdobędziemy.
– Nie zapominaj, że jest osobą, a nie narzędziem.
– Wiem o tym. Nie powiedziałem, że…
– Wszystko zależy od niej samej. – Jeb uprzedził mnie, przerywając kłótnię. Przyciskałam Iana ręką do ziemi, a Jared wiercił mi się pod głową, jakby miał wstać. Teraz jednak obaj znieruchomieli.
– Nie można jej tym obarczać. Jeb – zaprotestował Ian.
– Czemu nie? Chyba ma własny rozum. Chcesz za nią o wszystkim decydować?
– Zaraz ci powiem, czemu nie – odburknął Ian. – Wando?
– Tak?
– Czy c h c e s z jeździć na wyprawy?
– Jeżeli mogę się przydać, to oczywiście, że powinnam.
– Nie o to pytam, Wando.
Milczałam przez chwilę, próbując sobie przypomnieć jego pytanie, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
– Widzisz, Jeb? Ona w ogóle nie myśli o sobie – o własnym szczęściu ani nawet zdrowiu. Zrobi wszystko, o co ją poprosimy, nawet jeżeli miałaby zginąć. Nie możemy jej pytać o zdanie, tak jak pytamy siebie nawzajem. My zawsze najpierw myślimy o sobie.
Zapadła cisza. Nikt nic nie odpowiedział. Milczenie trwało dłuższą chwilę, aż w końcu poczułam, że sama muszę zabrać głos.
– To nieprawda – odrzekłam. – Bez przerwy myślę o sobie. I… bardzo chcę wam pomóc. Czy to się nie liczy? Byłam strasznie szczęśliwa, pomagając Jamiemu. Nie mogę szukać szczęścia po swojemu?
Ian westchnął.
– Widzicie?
– No cóż, jedno jest pewne. Jeżeli Wanda będzie chciała pojechać, nie mogę jej tego zabronić – powiedział Jeb. – Nie jest więźniem.
– Ale nie musimy jej o to prosić.
Jared cały czas milczał. Jamie też był cicho, ale wiedziałam, że śpi, Jared nie spał – kreślił mi palcami na twarzy przypadkowe kształty. Palące kształty.
– Nie musicie prosić – odparłam. – Sama będę nalegać. To naprawdę nie było… straszne. Ani trochę. Dusze są serdeczne. Nie boję się ich. To było aż zbyt łatwe.
– Łatwe? Musiałaś sobie rozciąć…
– To była wyjątkowa sytuacja – przerwałam mu. – Nie będę musiała więcej tego robić. – Zamilkłam na chwilę. – Prawda?
Ian jęknął.
– Jeżeli Wanda będzie gdzieś jechać, jadę z nią – powiedział ponuro. – Ktoś musi ją chronić przed nią samą.
– A ja pojadę, żeby chronić was przed nią – odezwał się Kyle, chichocząc. – Au! – stęknął chwilę później.
Nie miałam siły podnieść głowy i zobaczyć, kto tym razem go uderzył.
– A ja, żeby was wszystkich przywieźć z powrotem – powiedział cicho Jared.
Misja
– To się zrobiło za łatwe. Zero frajdy – burknął Kyle.
– Sam chciałeś jechać – wytknął mu Ian.
Siedzieli z tyłu furgonetki, przebierając w jedzeniu i kosmetykach, które przed chwilą wyniosłam ze sklepu. Był środek dnia, nad Wichitą świeciło słońce. Nie prażyło tak bardzo jak na pustyni w Arizonie, a powietrze było wilgotniejsze. Roiło się w nim od malutkich owadów.
Jared prowadził samochód w stronę autostrady, przestrzegając ograniczenia prędkości. Wciąż go to jednak irytowało.
– Zmęczona zakupami? – zapytał mnie Ian.
– Nie, wcale mnie to nie męczy.
– Stale to powtarzasz. Czy jest w ogóle coś, co cię męczy?
– Męczy mnie… tęsknota za Jamiem. I męczy mnie trochę przebywanie na zewnątrz. Szczególnie za dnia. To taka odwrotność klaustrofobii. Za dużo otwartych przestrzeni. Tobie to nie przeszkadza?
– Czasami. Zwykle jeździmy po zmroku.
– Przynajmniej może sobie rozprostować nogi – mruknął Kyle. – Nie wiem, czemu masz ochotę wysłuchiwać akurat jej narzekań.
– Bo to rzadkość. Miła odmiana od twojego narzekania.
Przestałam słuchać. Ich słowne utarczki ciągnęły się zwykle w nieskończoność. Spojrzałam na mapę.
– Teraz Oklahoma City? – zapytałam Jareda.
– I parę miasteczek po drodze, jeżeli nie masz nic naprzeciw – odparł, wpatrzony w drogę.
– No jasne.
W czasie wypraw Jared przez cały czas był bardzo skupiony. Nie rozprężał się jak bracia, którzy zaczynali śmiać się i rozmawiać, gdy tylko poczuli się bezpieczniej. Bawiło mnie, że określają moje wycieczki do sklepu mianem misji. Chodziłam po prostu na zakupy, tak jak swego czasu w San Diego, gdy musiałam żywić jedynie siebie.
Kyle miał rację: wszystko szło zbyt gładko, by mogło dostarczać emocji. Spacerowałam z wózkiem między regałami. Uśmiechałam się serdecznie i sięgałam po produkty z odległym terminem ważności. Zwykle brałam też coś świeżego dla siebie i chłopaków – na przykład gotowe kanapki. I może jeszcze coś na deser. Ian miał słabość do lodów miętowych z kawałkami czekolady. Kyle najbardziej lubił karmelki. Jared jadł dosłownie wszystko; można było odnieść wrażenie, że dawno wyrzekł się takich przyjemności i przystał na życie, w którym w ogóle nie ma miejsca na zachcianki. Skupiał się wyłącznie na rzeczach najpotrzebniejszych. Między innymi dlatego był tak skuteczny.
Od czasu do czasu, szczególnie w małych miastach, byłam zagadywana przez miejscowych. Znałam swoje kwestie tak dobrze, że pewnie mogłabym już oszukać nawet człowieka.
– Dzień dobry. Pani jest chyba nowa?
– O tak, pierwszy raz.
– Co panią sprowadza do Byers?
Przed wyjściem z auta zawsze sprawdzałam mapę, by wiedzieć, gdzie jestem.
Читать дальше