– Nie odrzuciłam cię – powiedziałam.
– Widziałem wyraz twojej twarzy, czułem niechęć twojego ciała. Nie musiałaś tego wcale mówić.
Zaczęłam wyjmować jego koszulę ze spodni. Złapał mnie za ręce.
– Nie.
– Jeśli teraz się wycofasz, to będzie koniec, Sholto. Odrzuć swoją iluzję, pozwól mi zobaczyć.
– Zrobiłem to. – Wyrwał koszulę z moich rąk tak mocno, że prawie zrzucił mnie z łóżka.
– Miło by było, gdybym mogła objąć cię bez wzdragania się. Przykro mi, że tak się nie stało, ale daj dziewczynie szansę. Gdzie jest napisane, że muszę się w tobie zakochać od pierwszego wejrzenia?
Potrząsnął głową. – Masz rację, jestem królem sluaghów. Nie pozwolę się poniżać.
Usiadłam na skraju łóżka i spojrzałam na niego. Wyglądał wspaniale, choć był nadąsany. Ale to nie był jego prawdziwy wygląd, a ja spędziłam ostatnie kilka lat, ukrywając się, udając. Pozory, nieważne jak piękne, mogły stać się drugą naturą. Chociaż sidhe go odrzuciły, nie było nikogo, kto w równym stopniu byłby uosobieniem Dworu Unseelie. Kombinacja niewiarygodnego piękna i brzydoty, nie tyle obok siebie, co nierozerwalnie ze sobą splecione. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Na swój sposób Sholto był idealnym połączeniem wszystkiego, co sobą reprezentowały Unseelie sidhe. Odrzuciły go ze strachu. Wątpię, czy sobie to uświadamiały, ale bały się Sholta nie dlatego, że był obcy, ale właśnie dlatego, że obcy nie był.
– Nie mogę ci przyrzec, że się znów nie odwrócę, ale mogę przyrzec, że się postaram.
Popatrzył na mnie. – To za mało.
– To najlepsze, co ci mogę obiecać. Czy strach przed odrzuceniem naprawdę jest wart stracenia szansy na dotyk innej sidhe?
Błysk wątpliwości pojawił się w jego oczach. – Jeśli nie będziesz mogła… tego strawić – coś w tym określeniu rozbawiło go, ale nie w ten radosny sposób – wtedy mogę po prostu nałożyć z powrotem osłonę i…
Dokończyłam, kiedy jego głos się urwał. – Tak, jasne.
Skinął głową. – Nigdy jeszcze o nic tak nie błagałem.
Roześmiałam się. – Szczęściarz z ciebie.
Spojrzał na mnie zmieszany i prawie prawdziwy Sholto ukazał się zza maski. – Nie rozumiem.
– Twoja magia jest na tyle potężna, że nigdy nie musiałeś o nic błagać. – Tym razem to mój głos był pełen goryczy. Potrząsnęłam głową, sprawiając, że moje włosy opadły mi wokół twarzy. Wyciągnęłam do niego ręce. – Chodź tutaj.
Na jego twarzy pojawiła się nieufność. Nie mogłam go za to winić, ale byłam już zmęczona trzymaniem go za rękę jak dziecko. Nie chciałam go zranić, ale nie byłam pewna, czy chcę się z nim wiązać na zawsze. Nie przez macki, a przez rozchwianie emocjonalne. Byłby wymagającym partnerem, jeśli chodzi o uczucia. Zwykle unikam takich mężczyzn, ale Sholto mógł zaoferować mi coś, czego inni nie mogli. Mógł zagwarantować mi powrót do domu – a dla czegoś takiego gotowa byłam zanurzyć się w tym gównie po uszy.
– Albo zrzucasz koszulę i przychodzisz tutaj, albo nie. Wybór należy do ciebie.
– Aleś ty niecierpliwa – powiedział.
Wzruszyłam ramionami. – Troszeczkę. – Zbliżyłam do niego ręce.
Zsunął koszulę ze swoich ramion i rzucił ją na podłogę. Sprzeczne emocje malowały się na jego twarzy, w końcu zdecydował się na minę buntownika. Nie przejęłam się tym, bo doskonale wiedziałam, że to, co malowało się na jego twarzy, nie było tym, co naprawdę czuł. Użył maski, bo nie był pewien przyjęcia.
Odrzucił osłonę.
Starałam się patrzeć na niego całego, gdy się do mnie zbliżał, ale w końcu nie wytrzymałam i przeniosłam wzrok na macki. Były one tak samo oślepiająco białe jak reszta jego ciała. Najmniej białe były najgrubsze macki. Wiedziałam od Bhatara, że to były muskularne ramiona, macki do ciężkiej roboty. Były też dłuższe, cieńsze macki zgrupowane wokół żeber i ponad brzuchem. To były palce, ale o wiele bardziej wrażliwe niż palce sidhe. Zaraz nad brzuchem znajdowały się krótsze macki o odrobinę ciemniejszych końcówkach. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, co znajdowało się w jego spodniach, należało bardziej do świata sidhe czy świata nocnych myśliwców.
Siedziałam na łóżku i patrzyłam. Stał przede mną. Twarz miał odwróconą, ręce za plecami, jakby nie chciał mnie widzieć ani dotykać. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jednej z tych muskularnych macek. Zadrżał pod wpływem mojego dotyku. Pogładziłam ją i poczułam na sobie wzrok Sholta, zanim spojrzałam do góry, żeby nasze oczy się spotkały.
Ponownie pogładziłam skórę jednej z macek. – Te są do ciężkiej pracy. Dźwigania, chwytania zdobyczy lub jeńców. – Wodziłam palcem po górnym boku macki, wyczuwając trochę inną powierzchnię. Nie była nieprzyjemna w dotyku, ale grubsza niż ludzka skóra, gumowata, jak skóra delfina.
– Jak przypuszczam, wiesz o tym od Bhatara. – Jego głos był zagniewany.
– Tak. – Chwyciłam podstawę macki, gdzie łączyła się z resztą ciała. Pociągnęłam ją delikatnie, ale zdecydowanie. Okręciła się wokół mojej dłoni, podążając za nią.
– Nie – zaprotestował.
– Miłe uczucie, prawda? – spytałam.
Spojrzał na mnie, w równej mierze zagniewany, co przestraszony. – Skąd wiesz, co jest miłe dla nocnych myśliwców?
– Pytam tylko.
Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zabrałam rękę.
Dotknęłam tym razem jednej z cieńszych macek. Cofnęły się jak morskie fale, kiedy nurek przepływa pod rafą koralową. – Bhatar mógł nimi robić bardziej precyzyjne robótki.
Opuściłam rękę, prawie dotykając ostatniego widocznego rzędu macek. – Te są bardzo wrażliwe, można ich używać do czynności wymagających wyczucia, ale właściwie są drugim organem seksualnym.
Spojrzał zdziwiony. – Nie dzielimy się tego rodzaju informacjami z osobami postronnymi.
– Wiem – uśmiechnęłam się. – Bhatar używał ich do pieszczenia odwiedzających go pań. Rzadko mówiły mu, żeby sobie poszedł, ze strachu, że może się obrazić albo obrazi się mój ojciec. Kiedy w końcu wróciłam na dwór, zauważyłam, że nocni myśliwcy często pieszczą istoty nie będące sluaghami niższymi mackami. To taki wasz żart. Dotykacie nas czymś, co jest prawie narządem płciowym, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy.
– Ale ty to wiesz – powiedział.
– Lubię dobre żarty, pod warunkiem że nie padam ich ofiarą. – Przesunęłam dłonią ponad ostatnim rzędem macek.
Westchnął. Dalej miał spojrzenie buntownika. Nie mogłam go o to winić. Miałam na tyle przemieszane geny przodków, żeby to rozumieć.
Dotknęłam delikatnie najniższych macek, a one zaczęły oplatać moje palce. Końcówki były chwytne, nie tak bardzo jak wyższe macki, ale po jednej stronie każdej macki znajdowały się nieznaczne zagłębienia. Przeciągnęłam palcem po jednym z nich; macka zadrżała.
– Podejrzewam, że przydaje ci się, gdy jesteś z kobietą nocnym myśliwcem?
Skinął głową, bez słowa.
– Jaki z nich pożytek mogę mieć ja? – spytałam z kilku powodów. Po pierwsze, z ciekawości. Po drugie, musiałam wiedzieć, czy mam go nakłaniać do tego, by mnie nimi dotykał. Jeśli o mnie chodzi, to dotykałam go w prawie bezstronnie naukowy sposób. Ten dystans pozwalał mi go dotykać, ale nie pomoże mi się z nim kochać.
Sięgnął w dół i ruch sprawił, że grube muskularne macki znalazły się tuż przy mojej twarzy. Cofnęłam się. Sholto natychmiast się wyprostował. Pewnie znów by się wycofał, gdyby nie to, że złapałam go za niższe macki. Jego reakcja przypomniała mi to, co się dzieje, kiedy dotknie się penisa, gdy facet się tego nie spodziewa.
Читать дальше