– Jesteś bardzo silna. – Uśmiechnęłam się.
– Wszystko co mam, to moje ręce. Muszą być silne – odrzekła Wanda. – Zaczęła rozsupływać węzły sznura przy moim prawym nadgarstku. – Za mocno związane.
– Dasz radę, Wando. – Schwyciła palcami węzeł i po wielu godzinach żmudnych prób, które w rzeczywistości zapewne pięcioma minutami, poczułam, że sznur się poluzowuje. Luiz, miałam luz, ale ekstra! – Prawie ci się udało Wando! – próbowałam dodać jej otuchy. W tej samej chwili z korytarza dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Wanda spojrzała na mnie, w jej oczach malowało się przerażenie.
– Nie zdążę – wyszeptała.
– Wróć na swoje miejsce. Szybko. Dokończymy to później – rzuciłam.
Wanda odczołgała się w to samo miejsce, gdzie ją położył Bruno. Ledwo zdążyła ułożyć się w poprzedniej pozycji, gdy otworzyły się drzwi. Wanda udawała nieprzytomną. Dobry pomysł. W drzwiach stanął Tommy. Zdjął kurtkę, a na jego białej koszulce polo odcinały się paski uprzęży kabury. Czarne dżinsy podkreślały szczupłość talii. Wyglądał jak rasowy kulturysta. Dołożył jeszcze jeden element do swego stroju. Nóż. Wymachiwał nim jak pałką. Ostrze zalśniło w świetle. Facet miał sprawne ręce. Spójrzcie, co potrafię. No proszę. Zręczne ręce i coś więcej.
– Nie wiedziałam, że lubisz noże, Tommy. – To zdumiewające, ale mój głos brzmiał całkiem zwyczajnie i spokojnie.
– Mam wiele talentów. – Uśmiechnął się. – Gaynor chce wiedzieć, czy zmieniłaś zdanie i zgodzisz się ożywić tego trupa.
Nie zabrzmiało to do końca jak pytanie, ale i tak na nie odpowiedziałam.
– Nie zrobię tego.
– Miałem nadzieję, że to powiesz. – Jego uśmiech poszerzył się.
– Dlaczego? – Obawiałam się, że znam już odpowiedź.
– Bo przysłał mnie, abym cię przekonał.
– Nożem? – wypaliłam z głupia frant, spoglądając na błyszczący nóż.
– Czymś długim, twardym, ale nie tak zimnym – odparł.
– Gwałt? – spytałam. To słowo zawisło złowrogo w parnym, nieruchomym powietrzu.
Pokiwał głowa, szczerząc się jak kot z Cheshire. Chciałam, żeby zniknął, pozostawiając po sobie tylko ten śmiech. Nie bałam się jego uśmiechu. Jeżeli już, to czegoś zgolą innego. Zaczęłam bezradnie szarpać więzy. Sznur wokół prawego nadgarstka rozluźnił się jeszcze bardziej. Czy to wystarczy? Czy Wanda dostatecznie mocno poluzowała więzy?
Proszę, Boże, spraw, aby to wystarczyło.
Tommy stanął nade mną. Otaksowałam go wzrokiem, a to, co ujrzałam w jego oczach, było odrażające i nieludzie. Można stać się potworem, na wiele sposobów. Tommy znalazł swój własny. W jego spojrzeniu krył się iście zwierzęcy głód. Nie pozostało w nim nic z człowieka. Stanął nade mną okrakiem, ale nie usiadł mi na kolanach. Jego płaski brzuch dotknął mej twarzy. Jego koszula pachniała drogim płynem po goleniu. Odchyliłam głowę do tyłu, starając się go nie dotknąć. Zaśmiał się i przeczesał moje włosy palcami. Spróbowałam się uchylić, ale złapał mnie za włosy i odchylił mi głowę do tyłu.
– To mi się spodoba – wycedził.
Nie próbowałam szarpać się z więzami. Gdyby udało mi się uwolnić rękę, zauważyłby to. Musiałam zaczekać, aż coś pochłonie go na tyle, że przestanie zwracać uwagę na mniej istotna rzeczy. Na samą myśl o tym, co być może będę musiała zrobić, aby go czymś zająć, żołądek podszedł mi do gardła. Ale liczyło się tylko przetrwanie. Pozostanie przy życiu – to był mój główny cel. Cała reszta to drobiazgi. Nie całkiem w to wierzyłam, ale bardzo się starałam.
Usiadł mi na kolanach. Był ciężki. Oparł się torsem o moją twarz, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Zaczął pocierać ostrzem noża o mój policzek.
– Możesz to przerwać, kiedy tylko zechcesz. Wystarczy, że powiesz “tak”, a ja to przekaże Gaynorowi.
W jego głosie pojawiła się już charakterystyczna chrypka. Czułam coraz większą wypukłość w jego kroczu, kiedy się o mnie ocierał. Na samą myśl o dalszych pieszczotach Tommy’ego byłam bliska złamania swoich zasad. Wystarczyło powiedzieć “tak”. Niewiele brakowało, a zgodziłabym się na propozycję Gaynora. Niewiele, a jednak. Szarpnęłam sznur i poluzowałam go jeszcze bardziej. Jeszcze jedno silne pociągnięcie i uwolnię prawą rękę. Ale będę miała tylko jedną rękę przeciwko dwóm Tommy’ego, a on był uzbrojony w nóż i pistolet. Marne szanse, ale lepsze takie niż żadne. Na coś więcej raczej nie mogłam dziś liczyć.
Pocałował mnie, wpychając mi język do ust. Nie oponowałam, bo i tak by nie przestał. Nie ugryzłam go, bo chciałam mieć go możliwie jak najbliżej. Bądź co bądź, to tylko jedna wolna ręka, nie dwie. Musiałam go załatwić. Szybko, sprawnie, skutecznie i z użyciem tylko jednej ręki. Co mogłam mu zrobić? Właśnie, co?
Zaczął pieścić moją szyję, wtulił twarz w moje włosy. Teraz albo nigdy. Szarpnęłam z całej siły i uwolniłam prawą rękę. Zamarłam w bezruchu. Na pewno to poczuł, ale był zbyt zajęty całowaniem szyi, aby zwrócić na to uwagę. Drugą ręką masował moją pierś.
Zaniknął oczy i zaczął całować mnie w szyję z prawej strony. Miał zamknięte oczy. W drugiej ręce luźno trzymał nóż. Akurat nic nie mogłam poradzić na ten nóż. Musiałam zaryzykować. Nie miałam wyjścia.
Pogładziłam go po twarzy, a on otarł się o moją dłoń. I nagle otworzył oczy. Uświadomił sobie, że przecież powinnam być związana. Wbiłam kciuk w jego otwarte oko. Palec pogrążył się głęboko w oczodole, a gałka oczna eksplodowała z wilgotnym plaśnięciem. Tommy wrzasnął, zachwiał się do tyłu i uniósł dłoń do oka. Złapałam go za nadgarstek dłoni, w której miał nóż i przytrzymałam. Te jego wrzaski ściągną nam na kark posiłki. Niech to szlag.
Silne ramiona opasały Tommy’ego w talii i odciągnęły do tyłu… Wyrwałam mu nóż, gdy ześlizgiwał się na podłogę. Wanda przytrzymywała go z całej siły, choć wił się jak piskorz. Ból był tak dojmujący, że nawet nie przyszło mu do głowy, aby sięgnąć po pistolet. Wyłupienie oka, ból i panika są w efekcie znacznie skuteczniejsze od kopnięcia w jądra… Uwolniłam drugą rękę, zacinając się przy okazji w przedramię. Jeśli będę się za bardzo spieszyć, ani chybi podetnę sobie żyły. Przy przecinaniu, sznurów na kostkach byłam już ostrożniejsza. Tommy zdołał wyrwać się Wandzie. Wstał chwiejnie, przytykając jedną rękę do oka. Krew i przezroczysty płyn spływały mu po twarzy.
– Zabiję cię! – Sięgnął po pistolet.
Ujęłam nóż za ostrze i rzuciłam. Nóż wbił się w jego ramię. Celowałam w tors. Znów krzyknął. Podniosłam krzesło i zdzieliłam, go na odlew w twarz. Wanda schwyciła go za kostki i Tommy upadł. Tłukłam go krzesłem po głowie tak długo, aż rozpadło mi się w rękach… A potem waliłam go nogą od krzesła, aż z jego twarzy została jedynie krwawa miazga.
– On nie żyje – rzekła Wanda. Pociągnęła mnie za nogawkę spodni. – Nie żyje. Wynośmy się stąd.
Upuściłam ociekającą krwią nogę od krzesła i osunęłam się na kolana. Nie mogłam przełknąć śliny. Nie mogłam oddychać. Byłam cała we krwi. Nigdy dotąd nie zatłukłam nikogo na śmierć. To było miłe uczucie. Pokręciłam głową. Później. Będę się tym przejmować później.
Wanda objęła mnie jedną ręką za ramiona. Ja opasałam ją w talii, po czym wstałyśmy. Ważyła znacznie mniej, niż powinna. Nie chciałam zobaczyć, co się kryło pod tą piękną spódnicą. Wanda chyba nie miała nóg, ale po raz pierwszy mogło to się stać jej atutem. Była dzięki temu lżejsza. Łatwiej było ją nieść. W prawym ręku trzymałam pistolet Tommy’ego.
Читать дальше