– Mam nadzieję, że czar nie poskutkuje – powiedział.
– Nie pozwól, aby osobiste animozje okazały się przeszkodą dla naszej dalszej współpracy, Bruno. – Gaynor spojrzał na swego goryla.
– Tak jest, sir. – Bruno gwałtownie przełknął ślinę. To “sir” z trudem przeszło mu przez gardło.
Z głębi korytarza za Domingą wyłonił się Enzo. Trzymał się blisko ściany, możliwie jak najdalej od jej “tworu”. Antonio wreszcie utracił posadę ochroniarza. No i dobrze. Bardziej się nadawał do roli tarczy strzelniczej.
Tommy pokuśtykał w głąb korytarza, wciąż rozmasowując obolałe klejnoty. W jednym ręku trzymał wielkie magnum. Twarz miał prawie purpurową z wściekłości, a może z bólu…
– Zabiję cię – wysyczał.
– Weź numerek i ustaw się w kolejce – poradziłam mu.
– Enzo, pomożesz Brunonowi i Tommy’emu przywiązać tę małą do krzesła w pokoju. Jest znacznie groźniejsza, niż się wydaje – rzekł Gaynor.
Enzo schwycił mnie za rękę. Nie próbowałam się opierać. Uznałam, że w jego rękach byłam bezpieczniejsza niż z tamtymi dworna. Tommy i Bruno sprawiali wrażenie, jakby tylko czekali, aż wykonam jakiś podejrzany ruch. Chyba chcieli zrobić mi coś bardzo złego.
– Czy to dlatego, że jestem kobietą, czy po prostu nie umiecie przegrywać, chłopaki? -rzuciłam, gdy Enzo przeprowadzał mnie obok nich.
– Zastrzelę ją – wycedził Tommy.
– Później – powiedział Gaynor – później.
Zastanawiałam się, czy mówił serio. Jeśli czar Domingi poskutkuje, będę jak żywy zombi podporządkowany jej woli. Jeśli zaklęcie nie zadziała, Tommy i Bruno zabiją mnie i zrobią to bardzo powoli, rozkoszując się moim cierpieniem. Miałam nadzieję, że istniało trzecie wyjście.
Trzecia możliwość ujawniła się, gdy ocknęłam się przywiązana do krzesła w niedużym pokoju. To była najlepsza z trzech możliwości, ale i tak niezbyt atrakcyjna. Nie lubię, gdy mnie wiążą. W takiej sytuacji liczba potencjalnych opcji zmniejsza się automatycznie do zera. Dominga obcięła mi kilka pukli włosów oraz przycięła paznokcie. Włosy i paznokcie miały być wykorzystane do czaru posłuszeństwa. Cholera.
Krzesło było stare, z prostym, sztywnym oparciem, do którego miałam przywiązane nadgarstki. Kostki stóp natomiast do dwóch przednich nóg krzesła. Sznury związano bardzo mocno. Szarpałam je przez chwilę, licząc, że będę miała choć odrobinę luzu. Bez powodzenia.
Byłam już wcześniej wiązana i w takich sytuacjach wyobrażałam sobie, że – jak Houdini – sprytnie uda mi się uwolnić z pęt. Niestety rzeczywistość zawsze korygowała fikcję. Jest jak jest. Gdy ktoś cię zwiąże, pozostajesz spętana, aż nie postanowi cię uwolnić. Kłopot w tym, że gdy zostanę tym razem uwolniona, stanę się obiektem czaru posłuszeństwa. Musiałam się jakoś oswobodzić, zanim do tego dojdzie. Musiałam wymyślić jakiś sposób, aby wywinąć się z tej kabały.
Boże święty, pozwól mi się stąd wydostać.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi, ale to nie była kawaleria idąca mi z pomocą.
Do pokoju wszedł Bruno, niosąc na rękach Wandę. Krew z rozcięcia nad okiem zalała jej prawą stronę twarzy, ale zaczęła, już zasychać. Lewy policzek zdobił pokaźny siniak. Z napuchniętej i rozciętej dolnej wargi wciąż sączyła się krew. Oczy miała zamknięte. Nie byłam pewna, czy Wanda, wciąż jest przytomna. Po kopnięciu przez Brunona bolała mnie lewa strona twarzy, ale to było nic w porównaniu, z obrażeniami Wandy.
– Co teraz? – zapytałam Brunona.
– Dotrzymaj jej towarzystwa. Kiedy się ocknie, spytaj, co jeszcze zrobił jej Tommy. Przekonaj się, czy to skłoni cię cło ożywienia tego nieboszczyka.
– Sądziłam, że Dominga zechce rzucić zaklęcie, aby zmusić mnie do współpracy.
– Odkąd tak fatalnie spieprzyła sprawę, Graynor już jej nie ufa. – Wzruszył ramionami.
– Chyba nie przywykł do dawania innym drugiej szansy – skomentowałam…
– To prawda. – Położył Wandę otok mnie, na podłodze. – Lepiej przyjmij jego propozycję, dziewczyno. Jedna martwa dziwka i milion dolców jest twój. Zgódź się. Zgarnij szmal.
– Zamierzacie złożyć Wandę – w ofierze – powiedziałam ze znużeniem w głosie.
– Gaynor nikomu, nie daje drugiej szansy.
– Jak twoje kolano? – Skinęłam głową.
– Nastawiłem. – Skrzywił się.
– Musiało boleć jak diabli – stwierdziłam.
– Bolało. Jeżeli nie pomożesz Graynorowi, przekonasz się jaki to ból.
– Oko za oko – mruknęłam.
Skinął galową i wstał. Oszczędzał prawą nogę. Zauważył, że na nią patrzę.
– Pogadaj z Wanda. Zadecyduj, jak to ma się dla ciebie skończyć. Gaynor zastanawia się, czy cię nie okaleczyć i nie zatrzymać jako swego rodzaju maskotkę. Na pewno tego nie chcesz.
– Jak możesz dla niego pracować?
– Naprawdę nieźle płaci. – Wzruszył ramionami.
– Pieniądze to nie wszystko.
– To mówi ktoś, kto nigdy naprawdę nie zaznał głodu.
Zamurowało mnie. Mogłam tylko na niego patrzeć. Przyglądaliśmy się sobie przez dobre parę chwil. Dopiero teraz dostrzegłam, w jego oczach coś naprawdę ludzkiego. Ale nie zdołałam tego rozszyfrować. Nie potrafiłam pojąć natury tej emocji. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Spojrzałam na Wandę. Leżała na boku, nie poruszała się. Miała na sobie długą, wielobarwną spódnicę. Biała bluzka z szerokim koronkowym kołnierzykiem była rozdarta na jednym ramieniu. Wyzierało spod niej ramiączko fioletowego stanika. Zapewne zanim dobrał się do niej Tommy, nosiła również majtki w takim samym kolorze.
– Wando – powiedziałam półgłosem. – Wando, słyszysz mnie? – Powoli poruszyła głową. Ruch musiał sprawiać jej ból. Otworzyła jedno oko. Malowało się w nim przerażenie. Drugie oko było zamknięte pod skorupą krwi. Wanda zaczęła panicznie pocierać zaklejoną powiekę. Gdy wreszcie otworzyła oboje oczu, spojrzała na mnie. Przez chwilę przyglądała się badawczo, jakby mnie nie poznawała. Kogo spodziewała się ujrzeć w tych pierwszych, przepełnionych paniką chwilach? Nie chciałam wiedzieć. – Wando, możesz mówić?
– Tak – odparła cicho, ale wyraźnie.
Chciałam spytać, czy wszystko w porządku, ale znałam już odpowiedź na to pytanie.
– Jeżeli zdołasz podczołgać się tu i uwolnisz mnie, wyprowadzę nas stąd.
Spojrzała na mnie, jakbym straciła rozum.
– Nie możemy uciec. Harold by nas zabił. – Wypowiedziała to ostatnie zdanie jak stwierdzenie faktu.
– Nie mam w zwyczaju się poddawać, Wando. Rozwiąż mnie a ja na pewno coś wymyślę.
– Skrzywdzi mnie, jeżeli ci pomogę – odparła
– Zamierza złożyć cię w ofierze, aby ożywić swego zmarłego przodka. Ile bólu jesteś jeszcze w stanie znieść? – Zamrugała, ale wzrok znów miała bystry. Zupełnie jakby panika była niczym narkotyk, a Wanda zwalczała w sobie jej działanie. A może jej narkotykiem był Harold Gaynor. Tak, to nawet miało sens. Była narkomanką. Uzależnioną od Harolda Gaynora. Każdy ćpun jest gotów umrzeć za kolejną dawkę. Ale nie ja. – Proszę cię, Wando, rozwiąż mnie. Wydostanę nas stad.
– A jeśli ci się nie uda?
– Nic gorszego nie może nas już spotkać – odparłam. – Jeżeli tu zostaniemy, umrzemy na pewno.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę. Próbowałam wsłuchiwać się w odgłosy z korytarza. Gdyby Bruno przyłapał nas na próbie ucieczki, byłoby bardzo źle. Wanda podźwignęła się na rękach. Nogi wlokły się za nią, ukryte pod materiałem spódnicy, martwe i bezużyteczne, całkiem nieruchome. Zaczęła pełznąć w moją stronę. Sądziłam, że to trochę potrwa, ale poruszała się całkiem szybko. Mięśnie jej ramion pracowały płynnie, miarowo. W kilka chwil dotarła, do mego krzesła.
Читать дальше