– Tylko jednego – przyznał. Widząc moją minę, wzruszył bezradnie ramionami. – Cóż, to była długa droga. Byłem pewny, że kiedy tu dotrę, znajdę was wszystkich pomordowanych we własnych łóżkach. Susannah, masz niepokojący zwyczaj pakowania się w tarapaty…
– Wiem – westchnęłam i usiadłam na ławie, obejmując rękami kolana. Byłam w dresie i nie zadałam sobie nawet trudu, żeby się umalować czy umyć włosy. Po co?
Ojciec Dominik nie wydawał się zwracać uwagi na mój odrażający wygląd. Mówił dalej, jakbyśmy byli u niego w gabinecie i omawiali zbiórkę pieniędzy przez samorząd szkolny czy coś równie niewinnego:
– Przywiozłem wodę święconą. Jest w samochodzie. Powiem twojemu ojczymowi, że prosiłaś mnie, abym pobłogosławił dom w związku z wczorajszym, eee, odkryciem. Twój niespodziewany zapał religijny może go zdziwić, ale powinnaś tylko zacząć się domagać odmawiania modlitwy przy kolacji – albo nawet chodzić od czasu do czasu na mszę – żeby go przekonać o swojej szczerości. Czytałem trochę o tych dwojgu – o Marii de Silvie i tym tam Diego. Byli dewotami. Mordercami, ale także praktykującymi katolikami. Sądzę, że raczej nie wejdą do domu poświęconego przez księdza. – Ojciec Dominik spojrzał na mnie z niepokojem. – Martwi mnie to, co może ci się przydarzyć, kiedy wyjdziesz z tego domu. Jak tylko… wielkie nieba, Susannah. – Ojciec Dominik przerwał i przyjrzał mi się zaintrygowany. – Co ci się stało w czoło? Musnęłam palcami siniak pod grzywką.
– Och… – Skrzywiłam się lekko. – To nic. Posłuchaj, ojcze Dominiku…
– To nie jest nic. – Ojciec Dominik zrobił krok w moją stronę, wciągając gwałtownie powietrze. – Susannah! Na Boga, gdzie nabawiłaś się takiego siniaka?
– To nic takiego – powtórzyłam, zgarniając grzywkę na oczy. – To tylko drobny dowód uznania ze strony Feliksa Diego.
– Trudno to nazwać niczym – mruknął ojciec Dominik. – Susannah, czy przyszło ci do głowy, że możesz mieć wstrząs mózgu? Powinniśmy zrobić natychmiast prześwietlenie…
– Ojcze Dominiku…
– Bez dyskusji, Susannah – powiedział ojciec D. – Włóż buty. Porozmawiam z twoim ojczymem, a potem pojedziemy do szpi…
Nagle zabrzęczał telefon. Już mówiłam. Dworzec Centralny. Podniosłam słuchawkę, głównie po to, żeby zyskać na czasie i pomyśleć, jak wykręcić się od szpitala. Wizyta w izbie przyjęć wymagałaby wyjaśnienia, w jaki sposób odniosłam to obrażenie, a szczerze mówiąc, zaczynało mi brakować pomysłów na dobre kłamstwa.
– Halo? – odezwałam się do słuchawki, podczas gdy ojciec Dominik przyglądał mi się, marszcząc czoło.
– Suze? – odparł znajomy piskliwy głosik. – To znowu ja. Jack.
– Jack – powiedziałam zmęczonym głosem. – Posłuchaj już ci mówiłam. Nie czuję się za dobrze…
– Właśnie o to chodzi – odparł Jack. – Pomyślałem, że może nie usłyszałaś. I potem pomyślałem, że zadzwonię jeszcze raz i ci powiem. Ponieważ wiem, że poczujesz się lepiej, kiedy ci powiem.
– O czym mi powiesz, Jack?
– O tym, jak pośredniczyłem z tym duchem dla ciebie. Boże, ale mnie łupało pod czaszką. Nie miałam nastroju na takie rzeczy.
– Och, tak? A co to był za duch, Jack?
– No, wiesz. Ten facet, który cię prześladował. Ten Hektor. Omal nie upuściłam słuchawki. Właściwie upuściłam, ale zdążyłam ją złapać tuż nad podłogą. Potem podniosłam ją obiema rękami do ucha – chciałam mieć pewność, że znowu jej nie upuszczę, oraz że będę dobrze słyszała Jacka. Robiłam to wszystko pod uważnym spojrzeniem ojca Dominika.
– Jack – powiedziałam, czując się tak, jakby wypompowano ze mnie powietrze. – O czym ty mówisz?
– O tym facecie – odparł Jack. W jego dziecinnym, sepleniącym głosiku zabrzmiało oburzenie. – No wiesz, tym, który nie dawał ci spokoju. Ta pani Maria powiedziała mi…
– Maria? – Zapomniałam o bólu głowy zapomniałam o ojcu Dominiku. – Jack, o czym ty mówisz?! Jaka Maria?! – wrzasnęłam do słuchawki.
– Ta staroświecka pani duch – wyjaśnił zdumiony Jack. Jakżeby inaczej? Darłam się jakby mi odbiło. – Ta ładna pani, której portret wisiał u tego łysego w gabinecie. Powiedziała, że ten Hektor, ten z innego obrazu, takiego małego, prześladuje cię i że jeśli chcę ci sprawić miłą niespodziankę, powinien go wygże… powinienem egzarcy… powinienem…
– Wyegzorcyzmować? – Moje palce na słuchawce zbielały. – Wyegzorcyzmować go? To właśnie zrobiłeś, Jack?
– Taak – odparł zadowolony z siebie malec. – Owszem, tak właśnie zrobiłem. Wyegzorcyzmowałem go.
Opadłam na ławę pod oknem. – Co… – Usta miałam zdrętwiałe. Nie wiem, czy to była jakaś komplikacja po wstrząsie mózgu, ale nagle zupełnie straciłam czucie w wargach. – Co powiedziałeś, Jack?
– Wyegzorcyzmowałem go dla ciebie. – Jack wydawał się niezmiernie z siebie zadowolony. – Sam to zrobiłem. No, ta pani trochę pomogła. Udało się? Poszedł sobie?
Z drugiego końca pokoju ojciec Dominik patrzył na mnie pytająco. Dla niego ta rozmowa musiała brzmieć dziwacznie. Nie miałam okazji powiedzieć mu o Jacku.
– Suze? – odezwał się Jack. – Jesteś tam?
– Kiedy? – wymamrotałam odrętwiałymi wargami. Jack na to:
– Co?
– Kiedy, Jack – powiedziałam. – Kiedy to zrobiłeś?
– Wczoraj wieczorem. Kiedy ty wyszłaś z moim bratem. Wiesz, ta pani Maria, ona przyszła do mnie i przyniosła ten obrazek i trochę świeczek, a potem powiedziała, co mam mówić i ja to powiedziałem, i to było super, bo ze świeczek podniósł się taki czerwony dym, a potem ten dym wirował i wirował, a potem nad naszymi głowami otworzyła się wielka dziura, a ja zajrzałem do środka i tam było strasznie ciemno, a potem jeszcze powiedziałem jakieś słowa, a potem zjawił się ten człowiek i wessało go do dziury.
Milczałam. Co miałam powiedzieć? Dzieciak opisał egzorcyzmy – w każdym razie takie, jakie znałam z doświadczenia. Nie zmyślał. Wyegzorcyzmował Jesse'a. Wyegzorcyzmował go. Jesse został wyegzorcyzmowany.
– Suze, Suze, jesteś tam?
– Jestem – jęknęłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo ojciec Dominik podszedł do mnie i usiadł obok z bardzo zmartwioną miną.
Trudno się dziwić. Byłam w szoku.
A był to inny rodzaj szoku niż ten, którego doznawałam wcześniej. Inny niż wtedy, gdy zrzucono mnie z dachu albo przyciskano nóż do gardła. Ten był gorszy.
Ponieważ nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Po prostu nie mogłam. Jesse dotrzymał słowa. Nie odszedł dlatego, że po wielu, wielu latach odnaleziono jego szczątki. Odszedł, ponieważ Maria de Silva sprawiła, że został wyegzorcyzmowany…
– Nie jesteś na mnie zła, prawda? – zapytał Jack z niepokojem. – To znaczy, dobrze zrobiłem, no nie? Ta pani Maria powiedziała, że ten Hektor był dla ciebie bardzo niedobry i że na pewno będziesz mi wdzięczna… – W tle rozległ się jakiś hałas i po chwili Jack powiedział:
– To Caitlin. Pyta, kiedy wrócisz. Pyta, czy będziesz może dzisiaj po południu, bo ona musi…
Nigdy nie dowiedziałam się, co takiego musi Caitlin. A to dlatego, że odłożyłam słuchawkę. Nie mogłam już słuchać tego miłego, słodkiego głosiku mówiącego mi te straszne, przerażające rzeczy po raz drugi.
Rzecz w tym, że to do mnie nie dotarło. Po prostu nie. Rozum przyjął to, co Jack powiedział, ale na poziomie uczuć nie byłam w stanie tego ogarnąć.
Jesse nie przeniósł się z tego świata do następnego z własnej nieprzymuszonej woli. Wyrwano go z tej egzystencji tak samo, jak kiedyś wyrwano go z życia i to w dodatku za sprawą tej samej osoby.
Читать дальше