– Ponieważ twoja siostra prosiła mnie o to – odparł ojciec Dom, spryskując ławkę do ćwiczeń. Była to zapewne jedyna chwila, kiedy ten mebel został poddany zabiegowi zbliżonemu do mycia.
– Suze prosiła, żeby ojciec pobłogosławił mój pokój? – Słyszałam głos Przyćmionego z drugiego końca korytarza. Jestem pewna, że żaden nie zdawał sobie sprawy, że słucham.
– Prosiła, żebym pobłogosławił dom – wyjaśnił ojciec Dominik. – Bardzo poruszyło ją znalezienie szkieletu na podwórku, jak z pewnością zauważyłeś. Byłbym, Bradley, niezmiernie wdzięczny, gdybyś przez następnych parę dni okazywał jej nieco więcej serdeczności.
Bradley! O mało nie parsknęłam śmiechem. Bradley! Co to za imię?
Nie wiem, co Przyćmiony odpowiedział na sugestię ojca Doma, żeby traktować mnie serdeczniej przez parę dni, ponieważ wykorzystałam okazję, żeby wziąć prysznic i przebrać się w przyzwoite ubranie. Uznałam, że dwanaście godzin chodzenia w dresie to dość. Jeszcze trochę, a zupełnie bym się rozłożyła psychicznie. Jesse nie życzyłby sobie, aby moja żałoba po nim odbiła się na moim powszechnie podziwianym wyczuciu stylu.
Poza tym miałam plan.
Tak więc, wypucowana, umalowana i wystrojona w to, co uważałam za szczyt elegancji u mediatorów – obcisłą sukienkę i sandały – czułam się przygotowana, by brać się za bary nie tylko ze sługami szatana, ale także pracownikami „Carmelowej Sosnowej Szyszki”, gdzie ojciec D zgodził się mnie podrzucić. Widzicie, wymyśliłam nie tylko sposób, jak odzyskać Jesse'a, ale także jak pomścić śmierć Clive'a Clemmingsa, nie wspominając już o jego pradziadku. O, tak. Wiedziałam, co robić.
– To nie wchodzi w grę – orzekł ojciec Dominik. – Wybij to sobie z głowy. Gdziekolwiek Jesse przebywa, jest to lepsze miejsce niż to tutaj. Pozwól mu tam zostać.
– Świetnie – mruknęłam. Zatrzymaliśmy się przed niskim budynkiem, zasłoniętym przez sosny.
– Świetnie – powiedział ojciec Dominik, wjeżdżając na parking. – Poczekam tutaj na ciebie. Chyba będzie lepiej, jeśli nie wejdę.
– Chyba tak – przyznałam. – I nie ma potrzeby, żeby ksiądz czekał. Sama wrócę do domu. – Odpięłam pas bezpieczeństwa.
– Susannah…
Uniosłam okulary przeciwsłoneczne, zerkając na niego. – Tak?
– Poczekam na ciebie. Nadal mamy mnóstwo pracy, ty i ja. Skrzywiłam się.
– Mamy?
– Maria i Diego – przypomniał łagodnie ojciec D. – W domu teraz nic ci z ich strony nie grozi, ale oni nadal grasują na swobodzie i sądzę, że będą bardzo źli, kiedy się przekonają, że nie zginęłaś… – Złamałam się w końcu i wyjaśniłam mu, co się stało z moją głową. – Musimy się przygotować na ich przyjęcie, ty i ja.
– Och… O to chodzi.
Oczywiście, zdążyłam o tym zapomnieć. Nie dlatego, żebym nie sądziła, że Marią i jej mężem nie należy się zająć, ale ponieważ wiedziałam, że mój pomysł na zajęcie się nimi niekoniecznie współgra z pomysłami ojca D. Księża na ogół nie starają się przerobić przeciwnika na krwawą miazgę. Skłaniają się raczej ku łagodnej perswazji.
– Pewnie. Taak. Powinniśmy się do tego zabrać.
– No i oczywiście… – Ojciec D miał naprawdę dziwną minę. Uświadomiłam sobie dlaczego, kiedy dokończył myśl: -… musimy zdecydować, co zrobić ze szczątkami Jesse'a.
Szczątki Jesse'a. Te słowa były jak podwójny cios w żołądek. Szczątki Jesse'a. O, Boże.
– Myślałem – mówił ojciec Dominik, bardzo starannie dobierając słowa – żeby złożyć podanie do biura koronera w sprawie pochowania szczątków na cmentarzu w Misji. Czy zgadzasz się ze mną, że to byłoby właściwe?
Coś twardego urosło mi w gardle. Usiłowałam to przełknąć.
– Tak. – Mój głos zabrzmiał dziwnie. – A co z nagrobkiem?
– Cóż, to może być trudne, jako że mocno wątpię, żeby koroner zdołał zidentyfikować ciało.
Prawda. W czasach, kiedy Jesse żył nie robiono rentgena zębów.
– Może zwykły krzyż…
– Nie. Nagrobek. Mam trzy tysiące dolarów. – Jeszcze więcej, jeśli oddałabym te wszystkie ciuchy. Dobrze, że zachowałam paragony. Na co mi teraz ubrania na jesień?
– Sądzi ksiądz, że to pokryje koszty?
– Och – odparł zaskoczony ojciec Dominik – Susannah, ja…
– Ksiądz da mi znać – rzuciłam. – Nagle poczułam, że nie mogę dłużej o tym dyskutować. Otworzyłam drzwi. – Lepiej już pójdę. To nie potrwa długo.
Zaczęłam gramolić się na zewnątrz.
Ale nie dość szybko. Ojciec D zawołał mnie po imieniu.
– Ojcze D – westchnęłam niecierpliwie, ale on podniósł do góry dłoń.
– Posłuchaj mnie, Susannah. To nie jest tak, że ja nie chciałbym zrobić czegoś, żeby Jesse wrócił, jeśli to byłoby możliwe. Chciałbym też, jak powiedziałaś, żeby znalazł własną drogę do miejsca, gdzie powinien znaleźć się po śmierci. Naprawdę chciałbym. Ja tylko nie sądzę, żeby uciekanie się do ekstremalnych środków, które sugerujesz, było… cóż, potrzebne. Jestem również głęboko przekonany że nie chciałby, żebyś ryzykowała dla niego życie.
Zastanowiłam się nad tym. Ojciec D ma rację. Jesse nie chciałby w żadnym wypadku, żebym ryzykowała dla niego życie. Zwłaszcza że on sam go nie ma. To jest, życia.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Jesse pochodzi z troszeczkę innej epoki. W jego czasach dziewczęta spędzały czas na haftowaniu i szyciu. Nie zajmowały się rozdawaniem kopniaków i ciosów pięścią, jak to jest obecnie w zwyczaju.
I mimo, że Jesse widział milion razy, jak zmuszona byłam komuś dokopać, nadal czuje się tym faktem skrępowany. Mógłby się już do tego przyzwyczaić, ale nie. Zdumiał się nawet, dowiedziawszy się o Marii i nożu. To chyba zrozumiałe. No, dajcie spokój, panna w krynolinie wymachująca nożem?
Ale nawet po upływie półtora stulecia, kiedy to miał świadomość, że to ona właśnie kazała wysłać go na tamten świat… Och, ten seksizm, to tkwi w człowieku bardzo głęboko. Nie jest łatwo go z tego wyleczyć.
No, w każdym razie ojciec D ma rację: Jesse z pewnością nie chciałby, żebym ryzykowała dla niego życie.
Ale nie zawsze dostajemy to, co chcemy, nieprawdaż?
– Świetnie – sapnęłam. Czyż ojciec D mógł nie zauważyć, jaka nagle zrobiłam się zgodna? Ale czy on nie zdaje sobie sprawy, że nie jest jedyną osobą w mieście, która może mi pomóc? Miałam asa w rękawie, a on nawet o tym nie wiedział.
– Będę za moment. – Posłałam mu promienny, stuwatowy uśmiech.
Potem odwróciłam się i weszłam do pomieszczeń „Carmelowej Sosnowej Szyszki”, jakbym miała zamiar zamieścić jakieś drobne ogłoszenie.
Tak naprawdę miałam bardziej dalekosiężne plany.
– Czy zastałam Cee Cee Wells? – zapytałam pryszczatego chłopaka w recepcji.
Podniósł głowę, zaskoczony. Nie wiem, co wprawiło go w większe zdumienie: moja sukienka na ramiączkach czy też fakt, że zapytałam o Cee Cee.
– Tam – powiedział, wskazując ręką. Jego głos odbił się echem po całym holu.
– Dzięki – powiedziałam i ruszyłam długim i zabałaganionym korytarzem, mijając zapracowanych dziennikarzy, wystukujących na klawiaturze historie o serii kradzieży dzwonków powietrznych sprzed frontowych drzwi mieszkańców miasta, jak również o bardziej niepokojących problemach, jak parkowanie przed urzędem pocztowym.
Cee Cee znalazłam w pokoiczku na końcu. Jak się okazało, było to pomieszczenie z fotokopiarką. Tym właśnie zajmowała się Cee Cee: robiła kopie.
– O mój Boże – wykrzyknęła na mój widok. – Co ty tu robisz?
Читать дальше