No więc co miałam robić?
– Chce, żebym została i pomogła jej pisać artykuł.
Białe brwi ojca Dominika złączyły się nad srebrnymi oprawkami okularów.
– Susannah, mamy dzisiaj po południu mnóstwo do zrobienia…
– Owszem. Wiem. Ale to bardzo ważne. Może przyszłabym do ojca, do Misji koło piątej?
Ojciec Dominik zawahał się. Widziałam po jego minie, że coś podejrzewa. Nie pytajcie jak to możliwe. Potrafię się przecież przeistoczyć w anioła, jeśli mi na tym naprawdę zależy.
– O piątej – powiedział w końcu. – Ani minuty później, Susannah, albo, uprzedzam, zadzwonię do twoich rodziców i wszystko im powiem.
– O piątej – powtórzyłam. – Obiecuję.
Pomachałam mu, kiedy odjeżdżał, a potem na wypadek, gdyby patrzył we wsteczne lusterko, udałam, że wracam do redakcji.
Obeszłam budynek i ruszyłam do Hotelu i Kompleksu Golfowego Pebble Beach.
Miałam tam coś do załatwienia.
Nie było go na basenie. Nie wcinał burgera w barze obok basenu.
Nie było go na kortach tenisowych, w stajniach ani w sklepie z ciekawostkami.
W końcu postanowiłam poszukać go w pokoju, chociaż nie wydało mi się prawdopodobne, żeby tam siedział. Nie w taki piękny słoneczny dzień jak dzisiaj.
Kiedy jednak drzwi do apartamentu się otworzyły, właśnie tam go znalazłam. Jak cierpko poinformowała mnie Caitlin, zapadł w drzemkę.
– Drzemkę? – Wytrzeszczyłam oczy. – Caitlin, on ma osiem lat, nie osiem miesięcy.
– Powiedział, że jest zmęczony – warknęła Caitlin. – A co ty tutaj robisz? Podobno chorujesz.
– Choruję – powiedziałam, wchodząc za nią do apartamentu.
Caitlin popatrzyła na mnie z dezaprobatą. Zazdrościła mi chyba sukienki i delikatnych różowych sandałów, nie wspominając o torebce. W porównaniu z nią, z jej przepisową oksfordzką koszulką i szortami, wyglądałam jak Gwyneth Paltrow. Tylko oczywiście miałam lepsze włosy.
– Nie wyglądasz na chorą – oświadczyła.
– Och, tak? – Uniosłam grzywkę, żeby mogła zobaczyć moje czoło.
Wciągnęła powietrze i zrobiła minę „och – jak – to – musiało – boleć”.
– Mój Boże. Jak to to się stało?
Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć, że odniosłam te obrażenia w związku z pracą, tak żeby wyciągnąć od niej jakieś odszkodowanie, ale uznałam, że to się nie uda. Powiedziałam więc, że się potknęłam.
– No to co tutaj robisz, skoro nie przyszłaś do pracy.
– Cóż, właśnie o to chodzi. Głupio się czułam, że zostawiłam ci Jacka na karku, więc poprosiłam mamę, żeby mnie tu podrzuciła po wizycie u lekarza. Zostanę z nim do końca dnia, jeśli chcesz.
Caitlin nie wydawała się przekonana.
– Nie wiem. Nie masz na sobie mundurka…
– Cóż, nie chciałam pokazywać się w mundurku u lekarza – pisnęłam. Niesamowite, jak te wszystkie kłamstwa spływały mi z ust. Aż trudno uwierzyć, że sama je wymyślałam. – Daj spokój. Słuchaj, powiedział, że ze mną jest wszystko w porządku, więc nie ma powodu, żebym cię nie mogła zastąpić. Zostaniemy w pokoju, jeśli obawiasz się, że ktoś może mnie zobaczyć bez mundurka, nie ma sprawy.
Caitlin zerknęła ponownie na moje czoło.
– Nie bierzesz w związku z tym jakichś środków przeciwbólowych? Bo nie mogę pozwolić, żebyś opiekowała się dzieckiem naćpana.
Uniosłam rękę do góry.
– Słowo honoru – powiedziałam. – Nie jestem naćpana. Caitlin zerknęła na zamknięte drzwi pokoju Jacka.
– No, nie wiem – powiedziała z wahaniem.
– Och, daj spokój. Forsa mi się przyda. A czy wy z Jakiem nie wychodzicie gdzieś dzisiaj wieczorem?
Jej spojrzenie powędrowało niepewnie w moją stronę.
– Cóż… – bąknęła, czerwieniąc się. – Owszem – podjęła po chwili. – Wychodzimy.
Boże. Tylko zgadywałam.
– Nie chciałabyś wyjść trochę wcześniej? Żeby, no wiesz, zrobić się na bóstwo?
Zachichotała. Caitlin zachichotała! Mówię wam, moi bracia przyrodni powinni nosić etykietki z ostrzeżeniem: Uwaga, estrogen. Niebezpieczeństwo.
– Dobrze. – Skierowała się do drzwi. – Szef mnie zabije, jak zobaczy, że jesteś bez mundurka, więc musicie zostać w pokoju. W porządku?
W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin złożyłam i złamałam tyle obietnic, że nie sądziłam, aby jeszcze jedna mogła zaszkodzić.
– Jasne, Caitlin.
A potem odprowadziłam ją do drzwi.
Jak tylko wyszła, położyłam torebkę i wkroczyłam do pokoju Jacka. Nie zapukałam. Ośmioletni chłopiec nie powinien mieć chyba nic do ukrycia. Poza tym, wciąż byłam na niego trochę zła.
Jack mógł powiedzieć, że chce się przespać, ale z pewnością zajmował się czymś innym. Kiedy otworzyłam drzwi, wsunął pod kołdrę coś, czym się bawił, i podniósł głowę z poduszki, mrużąc oczy, jakby był zaspany.
Na mój widok odrzucił pościel. Jak się okazało, był ubrany, a bawił się gameboyem.
– Suze! – krzyknął. – Wróciłaś!
– Owszem. – W pokoju panował półmrok. Podeszłam do drzwi balkonowych i odsunęłam zasłony, żeby wpuścić słońce. – Wróciłam.
– Myślałem – powiedział Jack, podskakując na łóżku z podniecenia – że jesteś na mnie wściekła.
– Jestem na ciebie wściekła – oświadczyłam, odwracając się w jego stronę. Widok rozświetlonego morza trochę mnie oślepił, nie widziałam więc dobrze jego twarzy.
– Co masz na myśli? – Jack przestał skakać. – Co to znaczy, że jesteś na mnie wściekła?
Nie chciałam okłamywać dzieciaka, jasne? Żałuję, że ze mną nikt nie był taki otwarty, kiedy miałam tyle lat, co on. Może nie byłabym skłonna do używania pięści, gdyby nie ta zapiekła wewnętrzna złość, która wzięła się stąd, że mnie okłamywano jako ośmiolatkę. „Tak, Suze, naturalnie, że święty Mikołaj istnieje naprawdę”, ale „Nie, nie ma czegoś takiego jak duchy”. A potem decydujące: „Nie, ten zastrzyk nie będzie bolał ani odrobinkę”.
– Ten duch, którego wyegzorcyzmowałeś – powiedziałam, opierając dłonie na biodrach – był moim przyjacielem. Moim najlepszym przyjacielem.
Nie powiedziałam „moim chłopakiem”, bo to nieprawda. Jednak Jack musiał usłyszeć ból w moim głosie, bo jego dolna warga zaczęła lekko drżeć.
– Jak to? Co to znaczy, że był twoim przyjacielem? Ta pani mówiła co innego. Ta pani powiedziała…
– Ta pani jest oszustką. Ta pani – podeszłam szybko do łóżka, unosząc grzywkę – to mi zrobiła w nocy. Widzisz? No, właściwie to zrobił jej mąż. Ona tylko próbowała zadźgać mnie nożem.
Jack na łóżku był wyższy ode mnie. Spojrzał więc z góry na guza na moim czole.
– Och, Suze – szepnął przerażony. – Och, Suze.
– Pokpiłeś sprawę – oznajmiłam, opuszczając rękę. – Nie chciałeś. Rozumiem, że Maria cię oszukała. Ale jednak pokpiłeś sprawę, Jack.
Teraz jego dolna warga drżała na dobre. Jak również broda. W oczach miał łzy.
– Przepraszam, Suze – wyjąkał. – Suze, tak mi przykro! Usilnie starał się powstrzymać płacz. Bezskutecznie. Łzy trysnęły mu z oczu, spływając po pyzatych policzkach, jedynej części jego ciała, która nie była płaska i chuda, z wyjątkiem może włosów a la Albert Einstein.
Choć nie chciałam tego robić, przytuliłam go, poklepując po plecach i zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
Zupełnie jak, uświadomiłam sobie z uczuciem zbliżonym do zgrozy, ojciec Dominik w stosunku do mnie!
I podobnie jak on, kłamałam w żywe oczy. Ponieważ nie sądziłam, że wszystko będzie dobrze. Nie dla mnie, w każdym razie. Już nigdy. Chyba że coś z tym zrobię, i to szybko.
Читать дальше