Maria de Silva i jej ukochany uznali widocznie, że im się udało. Musiało tak być, bo inaczej zostaliby, żeby dokończyć dzieła. Kiedy jednak ocknęłam się parę godzin później, oszołomiona i z nieprawdopodobnym bólem głowy, nigdzie w pobliżu ich nie było.
A więc pierwszą rundę wygrałam. No, w każdym razie, do pewnego stopnia. To jest, nie zginęłam, a to, jak dla mnie, zawsze jakiś plus.
Miałam natomiast wstrząs mózgu. Zorientowałam się od razu, bo ciągle mi się to przytrafia.
No dobra, miałam go dwa razy.
To żadna frajda. Człowiek ma mdłości i cały jest obolały, ale najbardziej, i nic dziwnego, boli głowa. W moim przypadku było nawet gorzej, ponieważ długo leżałam na dnie dołu i zdążyła pojawić się rosa. Zebrała się na moim ubraniu i przemoczyła je, powodując, że stało się bardzo ciężkie. Wygramolenie się z dziury, którą wykopali Andy z Przyćmionym, okazało się prawdziwym wyzwaniem.
W sumie dopiero o świcie zdołałam wrócić do domu. Dzięki Bogu Śpiący, wróciwszy z randki, nie zamknął frontowych drzwi. Ale i tak musiałam wdrapać się po schodach. Szło mi wolno. Dowlokłam się do swojego pokoju i ściągnęłam z dużym trudem przemoczone, zabłocone ubranie. Nie musiałam już się bać, że Jesse zobaczy mnie w negliżu.
Bo Jesse'a nie było.
Próbowałam o tym nie myśleć, kiedy wpełzłam do łóżka i zamknęłam oczy. Ta strategia – strategia nie – myślenia – o – tym – że – Jesse – odszedł – wydawała się odnosić pożądany skutek. Zasnęłam, jak sądzę, zanim ta myśl nie zaczęła mnie znowu prześladować.
Obudziłam się grubo po ósmej. Śpiący próbował, zdaje się, zerwać mnie do pracy, ale spałam zbyt głęboko. Pozwolili mi spać, sądząc zapewne, że nadal jestem przygnębiona po wydarzeniach poprzedniego dnia, po odkryciu szkieletu na podwórku.
Chciałabym, aby to była jedyna przyczyna mojego przygnębienia.
Kiedy telefon zadzwonił trochę po dziewiątej i Andy zawołał z dołu, że to do mnie, byłam już na nogach, ubrana w dres, przyglądając się w łazience ogromnemu sińcowi tworzącemu się pod grzywką. Wyglądałam jak kosmita. Nie żartuję. To doprawdy cud, że nie skręciłam sobie karku. Maria i jej mąż z pewnością sądzili, że tak się stało. Tylko dlatego jeszcze żyję. Byli tak zadufani w sobie, że nawet nie chciało im się sprawdzić, czy rzeczywiście pozbyli się mnie na dobre.
Najwyraźniej nigdy przedtem nie mieli do czynienia z pośrednikami. Trzeba dużo więcej, żeby nas zabić, niż po prostu zrzucić z dachu.
– Susannah. – Głos ojca Dominika był pełen troski. – Dzięki Bogu nic ci się nie stało. Tak się martwiłem… Ale ty nie… Nie poszłaś w nocy na cmentarz?
– Nie – odparłam. Nie miałam powodu, żeby tam pójść. Cmentarz przyszedł do mnie.
Tego jednak nie powiedziałam ojcu Dominikowi. Zapytałam tylko:
– Wrócił ojciec do miasta?
– Wróciłem. Nie powiedziałaś im, prawda? To jest, rodzinie?
– Hm – mruknęłam niepewnie.
– Susannah, musisz. Naprawdę musisz. Mają prawo wiedzieć. Mamy tutaj do czynienia z bardzo poważnym przypadkiem nawiedzenia. Możesz zginąć, Susannah…
Powstrzymałam się od uwagi, że prawie mi się to już udało. W tym momencie odezwał się sygnał rozmowy oczekującej.
– Ojcze D, może ojciec chwilę poczekać? – rzuciłam i wcisnęłam guzik.
Usłyszałam cienki, odlegle znajomy głos, za nic jednak nie mogłam go skojarzyć z kimś, kogo znam.
– Suze? Czy to ty? Nic ci nie jest? Nie jesteś chora czy coś?
– Hm – mruknęłam zdziwiona. – Nie, nie sądzę. Raczej nie. Kto mówi?
Na to głos oburzony:
– To ja! Jack!
O Boże. Jack. Praca. Zgadza się.
– Jack. Skąd wziąłeś mój numer telefonu?
– Dałaś go Paulowi – odparł Jack. – Wczoraj. Nie pamiętasz?
Oczywiście, nie pamiętałam. Wszystko, co pamiętałam z poprzedniego dnia, to śmierć Clive'a Clemmingsa i to, że portret Jesse'a zaginął…
Oraz, rzecz jasna, że Jesse odszedł. Na zawsze.
Och, i to, że duch Feliksa Diego usiłował rozwalić mi głowę.
– Och – sapnęłam. – Tak. W porządku. Słuchaj, Jack, mam rozmowę na…
– Suze – przerwał mi Jack. – Miałaś mnie dziś nauczyć koziołków pod wodą.
– Wiem. Przykro mi. Dzisiaj… dzisiaj po prostu nie mogłam przyjść do pracy, stary. Przepraszam. To nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu bardzo potrzebowałam wolnego dnia.
– Wydajesz się taka smutna. – Głos Jacka również brzmiał smutno. – Myślałem, że będziesz zadowolona.
– Naprawdę? – Zastanawiałam się, czy ojciec D nadal czeka na drugiej linii, czy też rozłączył się obrażony. Zdawałam sobie sprawę, że traktuję go okropnie. W końcu skrócił dla mnie rekolekcje. – A to czemu?
– W związku z tym, że ja…
Wtedy to zauważyłam. Słaby blask nad kanapą. Jesse? Serce zabiło mi żywiej. Żałosne, ile nadziei budzi we mnie byłe błysk światła…
To nie był Jesse.
Ani też Maria czy Diego. Na szczęście. Nawet oni nie ośmieliliby się napaść na mnie w świetle dnia…
– Jack, muszę kończyć.
– Chwileczkę, Suze, ja…
Rozłączyłam się, ponieważ na kanapie z okropnie nieszczęśliwą miną siedział doktor nauk humanistycznych Clive Clemmings.
Takie już moje szczęście: pragnę Jesse'a, dostaję Clive'a.
– Och – jęknął, mrugając energicznie za grubymi jak dna butelek od coli szkłami okularów. Wydawał się równie zaskoczony moim widokiem, jak ja jego. – To ty.
Pokręciłam głową. Czasami we własnej sypialni czuję się jak na Dworcu Centralnym.
– Cóż, ja nie… – Clive bawił się nerwowo muszką. – To znaczy, kiedy powiedzieli, że powinienem skontaktować się z pośrednikiem ja nie… To znaczy, nigdy bym się nie spodziewał…
– …że tym pośrednikiem będę ja – dokończyłam. – Tak, to moja działka.
– Tylko – powiedział Clive przepraszająco – że jesteś…
Spojrzałam na niego wściekle. Naprawdę nie byłam w nastroju. Czy można mieć do mnie pretensje? Przy wstrząsie mózgu i w ogóle?
– Że niby jaka jestem? – zapytałam. – Że jestem dziewczyną? O to chodzi? Czy też powiesz mi, że jesteś zaszokowany moją przedwcześnie rozwiniętą inteligencją?
– Eee – wymamrotał Clive Clemmings. – Młoda. To miałem na myśli… że jesteś taka młoda.
Osunęłam się na ławę pod oknem. Boże, co zrobiłam, żeby na to zasłużyć? To znaczy, nikt nie miałby ochoty na wizytę ducha takiego faceta jak Clive. Mam wrażenie, że za życia też nikt go specjalnie nie chciał oglądać. Więc dlaczego ja?
Och, tak. Pośredniczka.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność, Clive? – Chyba powinnam zwracać się do niego doktor Clemmings, ale za bardzo bolała mnie głowa, żeby okazywać szacunek starszym.
– Cóż, nie jestem pewien – odparł Clive. – To znaczy, nagle pani Lambert – moja recepcjonistka – przestała odpowiadać, kiedy do niej mówię, a kiedy ktoś do mnie dzwoni, cóż, twierdzi, że… coś okropnego. – Clive odchrząknął. – Wiesz, ona mówi, że ja…
– Nie żyję – dokończyłam.
Oczy Cliva zaokrągliły się za okularami.
– To niezwykłe – powiedział. – Skąd możesz to wiedzieć? Cóż, tak, oczywiście, jesteś pośredniczką, ostatecznie. Powiedzieli, że zrozumiesz. Doprawdy, panno Ackerman, miałem kilka strasznych dni. Nie czuję się sobą i…
– To dlatego – przerwałam – że pan nie żyje. Normalnie byłabym trochę milsza, ale chyba tkwiła jeszcze we mnie uraza wobec poczciwego Clive'a za to, że tak lekceważąco odniósł się do mojej sugestii, że Jesse zginął zamordowany.
Читать дальше