Wyciągnęła nóż z rękawa, kierując go w stronę mojej szyi.
– Nie wbiję ci go w plecy – zapewniła mnie Maria. – Potnę ci twarz.
– No dalej – rzuciłam. Złapałam ją za nadgarstek. – Interesuje cię, jaki był twój największy błąd? – Jęknęła, kiedy zgrabnym ruchem, którego nauczyłam się na treningu taekwondo, wykręciłam jej rękę na plecy. – To, że powiedziałaś, że to przeze mnie Jesse odszedł. Bo przedtem było mi cię żal. Teraz jestem wściekła.
Następnie, wbijając Marii de Silva kolano w kręgosłup, rozłożyłam ją twarzą w dół na dachu ganku.
– A kiedy jestem wściekła – ciągnęłam, wyrywając jej wolną ręką nóż spomiędzy palców – nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale wtedy tłukę ludzi. Tak, żeby poczuli. Naprawdę mocno.
Maria nie słuchała mnie spokojnie. Darła się ze wszystkich sił. Głównie po hiszpańsku, więc nie zwracałam na to uwagi. I tak byłam jedyną osobą, która mogła ją usłyszeć.
– Powiedziałam o tym terapeutce mojej mamy – poinformowałam, odrzucając nóż możliwie najdalej na podwórze, nadal przygniatając ją kolanem. – A wiesz, co ona na to? Powiedziała, że zapalnik mechanizmu wściekłości jest u mnie bardzo czuły.
Teraz, kiedy pozbyłam się noża, pochyliłam się i złapałam garść lśniących, czarnych loków, szarpiąc jej głowę w swoją stronę.
– A wiesz, co ja jej powiedziałam? – dyszałam. – Powiedziałam, że ten zapalnik wcale nie jest czuły. Tylko ludzie… po prostu… ciągle… mnie… wkurzają.
Dla podkreślenia ostatnich kilku wyrazów wbijałam twarz Marii de Silvy w dachówki. Kiedy odciągnęłam jej głowę po szóstym uderzeniu, krwawiła obficie z nosa i ust. Przyglądałam się temu obojętnie, jakby spowodował to ktoś inny, a nie ja.
– Och – powiedziałam. – Popatrz tylko. To takie okrutne i obmierzłe z mojej strony.
Potem zmiażdżyłam jej twarz na dachu jeszcze parę razy, mówiąc:
– To za napaść na mnie we śnie i trzymanie mi noża na gardle. To za to, że Przyćmiony jadł przez ciebie robaki, a to za to, że musiałam te robaki sprzątać, to za śmierć Clive'a, a to, och, tak, za Jesse'a…
Nie mogę powiedzieć, że straciłam głowę z wściekłości. Byłam zła. Byłam wściekła. Ale doskonale wiedziałam, co robię.
Choć to nie było ładne. Sama przyznaję. Przemoc nie jest żadną metodą, prawda? Chyba że, oczywiście, osoba, która obrywa i tak jest już martwa.
Ale to, że sto pięćdziesiąt lat temu ta panienka wysłała w zaświaty mojego przyjaciela, tylko dlatego, że tamten zupełnie słusznie chciał uniknąć małżeństwa z nią, nie znaczy, że owa panienka zasługuje, aby zmasakrować jej buzię.
Na co zasługiwała, to na to, żeby połamać jej wszystkie kości.
Na nieszczęście jednak, kiedy w końcu puściłam włosy Marii i wstałam, żeby to zrobić, zauważyłam z lewej strony jakiś blask.
Jesse, pomyślałam i moje serce znowu na moment zwariowało.
Ale naturalnie to nie był Jesse. Kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, jak obok materializuje się wysoki mężczyzna z czarnymi wąsami i kozią bródką, ubrany podobnie jak Jesse, tylko wymyślniej – jakby przebrał się za Zorro na bal kostiumowy. Jego czarne spodnie zdobił delikatny srebrny wzór, biegnący wzdłuż nogawek, a koszula miała bufiaste rękawy, takie jakie noszą piraci na filmach. Srebrnym wężykiem obszyto także kaburę jego rewolweru oraz brzeg czarnego kowbojskiego kapelusza.
Nie wydawał się uszczęśliwiony moim widokiem.
– Dobra – powiedziałam, opierając ręce na biodrach – zaraz, nie mów. Diego, nieprawdaż?
Pod cienkim jak ołówek wąsikiem jego górna warga uniosła się do góry.
– Sądziłem, że ci powiedziałem – odezwał się do Marii, która siedziała, ocierając krwawiący nos rękawem – żebyś zostawiła ją mnie.
Maria chlipała i pociągała nosem w sposób zupełnie niepasujący damie. Widać było, że nigdy nie miała złamanego nosa, ponieważ nie odchylała głowy do tyłu, żeby powstrzymać krwotok.
Amatorka.
– Myślałam, że będzie zabawniej – jęknęła z żalem – pobawić się z nią trochę.
Diego pokręcił karcąco głową.
– Nie – odparł. – Z mediatorami nie ma zabawy. Myślałem, że to dla ciebie jasne. Są zbyt niebezpieczni.
– Przepraszam, Diego. – W głosie Marii zabrzmiała żałosna nutka, której przedtem nie słyszałam. Uświadomiłam sobie, że to jedna z tych dziewcząt, które mają głos „dla mężczyzn”, używany tylko wtedy, gdy obok jest jakiś facet. – Powinnam była cię posłuchać.
Teraz ja z kolei miałam ochotę ją skarcić.
– Hej – rzuciłam – mamy XXI wiek. Wiesz, kobietom teraz wolno myśleć samodzielnie.
Maria posłała mi tylko gniewne spojrzenie znad rękawa.
– Zabij ją dla mnie – powiedziała płaczliwym głosem małej dziewczynki.
Diego zrobił krok w moją stronę z miną, która świadczyła o tym, że z miłą chęcią spełni życzenie swej ukochanej.
Nawet się nie przestraszyłam. Było mi wszystko jedno. Otępiałość w sercu objęła całe moje ciało.
– Zawsze robisz, co ona ci każe? – zakpiłam. – Wiesz, mamy na to teraz specjalne określenie. To się nazywa być pod pantoflem.
Widocznie albo nie znał tego wyrażenia, albo nie dbał o to, bo nadal posuwał się w moją stronę. Jego ostrogi uderzały złowróżbnie o dachówki.
– Wiesz – mówiłam, nie ruszając się z miejsca. – Muszę ci coś powiedzieć. Ta kozia bródka? Cóż, dawno niemodna. No, a biżuteria to już zupełnie odpada. Przemyśl to sobie. Cieszę się, że cię widzę, bo jest parę rzeczy, które chciałam ci powiedzieć. Po pierwsze, twoja żona to podła suka. Po drugie, ta historia z zabójstwem Jesse'a i pogrzebaniem go tam za domem… Tak, bardzo brzydko. Bo widzisz, teraz muszę…
Tyle że nie miałam okazji powiedzieć Feliksowi Diego, co zamierzam mu zrobić. A to dlatego, że mi przerwał. Głębokim i zaskakująco groźnym, jak na faceta z kozią bródką, głosem powiedział:
– Od dawna żywię przekonanie, że dobry pośrednik to martwy pośrednik.
Potem, zanim zdążyłam mrugnąć okiem, objął mnie. Myślałam, że chce mnie przytulić, czy coś, co byłoby bardzo dziwne.
Ale chodziło mu o coś zupełnie innego. Otóż, objąwszy mnie, cisnął moje ciało na ziemię z dachu nad gankiem.
O, tak. Wrzucił mnie wprost do dołu, w miejscu gdzie miała być łaźnia. Dokładnie tam, gdzie tego samego popołudnia odkryto szczątki Jesse'a…
Co uznałam za ironię losu. Dopóki byłam jeszcze w stanie myśleć.
Co nie trwało długo, bo natychmiast straciłam przytomność.
Jedno mogę powiedzieć o pośrednikach: nie jest łatwo nas zabić.
Trudno uwierzyć, ile razy przewrócono mnie na ziemię, szarpano, deptano, bito pięścią, kopano, gryziono, drapano, walono po głowie, topiono, próbowano zastrzelić oraz, och, tak, zrzucano z dachu.
Ale czy od tego umarłam? Odniosłam poważną, zagrażającą życiu ranę?
Nie. Łamałam sobie kości. Nawet mnóstwo. Mam też kilka blizn.
Jest jednak faktem, że ktokolwiek, czy cokolwiek, stworzył nas, pośredników, dał nam przynajmniej jedną naturalną broń do wałki z umarłymi. Nie, nie nadludzką siłę, chociaż to by się przydało. Nie, to co otrzymaliśmy w darze, ojciec Dominik i ja – Jack prawdopodobnie również, chociaż wątpię, żeby miał, jak dotąd, okazję to wypróbować – to skóra na tyle twarda, że jesteśmy w stanie znieść wszystko i jeszcze trochę.
Dlatego właśnie ten upadek według wszelkich praw fizyki powinien był mnie zabić, ale nie zabił.
Читать дальше