Wstrząsnęło nim to pytanie.
– Nie chodzi o Chryssę.
– W takim razie to bardzo dziwne, że pokochałeś dwie kobiety dotknięte przekleństwem kryształu.
Jesteś niesprawiedliwa. Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, nic nie wiedziałem o twoim nieszczęściu. A kiedy zaręczyliśmy się z Chryssą, ona również była kobietą z krwi i kości. Nie próbuj zamącić mojego umysłu, Sofarito. Jestem przekonany, że pokochałbym cię, gdybym przyjechał do twojej wioski i zobaczył, jak pracujesz na polu. Jeżeli wątpisz w słowa, odczytaj moje myśli. Zajrzyj w serce. Czy dostrzegasz w nim jakieś niskie pobudki?
– Nie dostrzegam – przyznała. – Nie ma tam żadnych niskich pobudek, Talabanie. Jesteś dobrym człowiekiem. Ale ja nie jestem już wiejską dziewczyną. Jestem czymś znacznie więcej i nieporównanie mniej. – Skrzywiła się nagle. – Muszę trochę odpocząć.
– Boli cię?
– Trochę. To przejdzie.
Odprowadzał ją wzrokiem. Widok jej kołyszących się bioder zapierał mu dech w piersiach. Kiedy odeszła, usiadł za biurkiem. Do jego umysłu wkradł się zamęt. Czegóż by nie oddał za to, by móc ją przytulić, zsunąć tę niebieską szatę z jej białych ramion.
Usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę – zawołał. Do kajuty wszedł kwestor Ro.
– Przeszkadzam ci, Talabanie?
– Bynajmniej. Chcesz trochę wina?
Ro potrząsnął głową i usiadł. Wyglądał na zaniepokojonego.
– Jakie wrażenie wywarła na tobie Sofarita?
– A o co konkretnie ci chodzi?
– O jej zdrowie.
– Najwyraźniej wszystko z nią w porządku – odparł Talaban. Nagle przerwał. – Chyba trochę ją boli – dodał.
Ro skinął głową.
– Ból będzie narastał. Możemy mieć problem.
– Słucham cię uważnie.
Jej moc bierze się ze zdolności czerpania energii z kryształów. W Egaru były ich tysiące. Tu jest ich znacznie mniej. Skrzynka, łuki zhi i nasze osobiste kamienie. Rael kazał przenieść słoneczny ogień na miejskie mury. Ostrzegałem ją przed niebezpieczeństwami tej wyprawy i ona teraz próbuje powstrzymać się przed czerpaniem mocy z zasobów okrętu.
– Na czym polega problem?
– Pomyśl o Vagarach, którzy uzależniają się od narkotyków. Jeśli nie otrzymają swej dawki opiatów, stają się podekscytowani, czasami gwałtowni. Czują dojmujący głód. Niektórzy posuwali się nawet do zabójstwa, by zdobyć pieniądze na jego zaspokojenie. Sofarita cierpi już teraz, a przecież dopiero niedawno opuściliśmy miasto. Żeby przepłynąć ocean, potrzeba trzech tygodni. Jeśli nie zdoła zapanować nad głodem, wyssie całą energię z okrętu. Albo gorzej.
– Co mogłoby być gorsze, Ro?
Kwestor pociągnął się za brodę.
– Karmimy kryształy ludzkim życiem. One tylko magazynują energię. Jeśli Sofarita popadnie w desperację, może wyssać nas wszystkich.
– Nie zrobiłaby tego – sprzeciwił się Talaban. – To dobra kobieta.
– Może nie być w stanie nad tym zapanować.
– Co więc sugerujesz?
– Jak szybko możemy płynąć?
Talaban zastanowił się nad tym pytaniem.
– Już rozwinęliśmy znaczną prędkość. Żaglowcom pokonanie takiego dystansu zajęłoby dwa miesiące. – Przerwał. – Jednakże, jeśli nie będziemy się przejmować oszczędnością mocy i nie natrafimy na niespodziewane sztormy, możemy dotrzeć na miejsce w dwadzieścia dni. Wiążą się z tym jednak pewne niebezpieczeństwa, Ro. Jeśli mknąc z taką prędkością, uderzymy w wieloryba albo w rafę, okręt może ulec poważnym uszkodzeniom.
– Dwadzieścia dni to za długo – stwierdził Ro. – Głód zawładnie Sofarita dużo wcześniej.
– Ile więc mamy czasu? – zapytał Talaban.
– Może ze trzy dni.
Rozdział dwudziesty piąty
Demony były potężne, a ich broń wyglądała straszliwie. Mieszkańcy Niebiańskiego Miasta spojrzeli na Hordę Piekieł i ogarnął ich strach. Ra-Hel, król bogów, przyglądał się, jak nieprzyjaciel się gromadzi. Królowa Śmierci również obserwowała to z oddali. Och, bracia, to opowieść o bohaterach i wojnie. Demonów było tak wiele, jak liści w mrocznym lesie, ale Ra-Hel był bogiem słońca. I użył swej mocy.
Ze Zmierzchowej pieśni Anajo
Kwestor generalny wiedział, że na wojnie czas decyduje o wszystkim. Sofarita powiedziała mu, że Kryształowa Królowa pozna wszystkie ich plany. Potem poinformuje o nich swego dowódcę, Cas-Coatla, który podejmie odpowiednie kroki. To jednak wymagało czasu. I w tym Rael upatrywał jedynej szansy.
Almekowie skupili swych ludzi w odległości nieco ponad jednej czwartej mili od murów Egaru – tuż poza zasięgiem łuków zhi. Za nimi, jeszcze dalej, rozlokowano z górą czterdzieści błyszczących ognistych rur z brązu. Nawet słoneczny ogień nie mógł ich dosięgnąć na taką odległość, a nawet gdyby było to możliwe, Rael nie miał już energii na czterdzieści strzałów. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, może uda mu się wystrzelić trzy razy.
Mejana i Pendar dołączyli do niego na murach.
– Dlaczego nie atakują? – zapytał nerwowo młodzieniec, gdy zbliżało się już południe.
– Zrobią to – zapewnił Rael.
W tej właśnie chwili z rur z brązu wystrzelono ogniste kule. Pociski przeleciały wysoko nad almeckimi szykami, uderzając w mury w trzech różnych miejscach. Kamienne blanki pękły, ludzie runęli na ziemię. Pojawiła się szeroka szczelina, a w odległości około trzystu jardów na prawo od Raela fragment murów zawalił się. Kwestor generalny wyjrzał zza blanków i zobaczył, że Almekowie ponownie wycelowali broń. Tym razem wszystkie ogniste kule trafiły w jeden punkt. Wysoki na czterdzieści stóp mur wytrzymał kilkanaście wybuchów. Potem się zawalił. Powstała luka szerokości trzydziestu stóp, przez którą nieprzyjaciel będzie mógł się wedrzeć do miasta.
Rael wykrzyknął rozkazy do Goraya i Cationa, którzy czekali na dole. Podjechał tam wóz i dwudziestu ludzi rzuciło się biegiem, żeby go rozładować. Wykonany z brązu słoneczny ogień z pokładu Węża Siedem wniesiono w częściach na górę. Czterech żołnierzy ustawiło podstawę i koła zębate na pomoście obok Raela. Potem przymocowano lufę, a na koniec Rael i Cation podłączyli złote przewody ze źródła mocy. Rael skierował słoneczny ogień na wały ziemne, które podczas pory deszczowej nie dopuszczały do wylewów Luanu.
Machina zaczęła wibrować.
Kwestor generalny zerknął nerwowo na szereg almeckich ognistych ruch. Na razie wszystkie milczały, ale Almekowie naprowadzali już na cel trzy z nich. Rael wiedział, że za kilka minut w jego kierunku pomkną ogniste kule.
– Lepiej stąd idź – powiedział Mejanie. – Za chwilę staniemy się celem.
Potrząsnęła głową i została na miejscu.
Almecka armia maszerowała w rozciągniętym szyku ku wyłomowi w murach.
Słoneczny ogień przestał wibrować. Rael wycelował w odcinek wałów, zamknął oczy i pociągnął za dźwignię. Potężny impuls uderzył w nasyp. Przez chwilę nic się nie działo. Potem, głęboko wewnątrz wału, nastąpiła eksplozja. W górę wzbiła się potężna chmura pyłu i ziemi. Uwolnione wody Luanu popłynęły przez wyrwę na równinę. Gwałtowny nurt uniósł ze sobą fragment nasypu o długości sześćdziesięciu stóp. Zaczął się potop.
Almekowie nie zatrzymali się. Woda opływała ich stopy. Unieśli ogniste pałki wysoko nad głowy, z każdą chwilą zbliżając się do wyłomu.
Rael obrócił słoneczny ogień.
– Unieście tył – zawołał do Goraya i Cationa. Lufa wspierała się na zębatych blankach. Obaj wymienieni, przy pomocy trzech innych żołnierzy, złapali tylną część broni i podźwignęli ją wysoko.
Читать дальше