Almekowie zaczęli się wycofywać, przeskakując od głazu do głazu. Nikt już nie strzelał do ludzi stojących na skalnej półce. Ale w szeregach uciekającego nieprzyjaciela nadal nie dało się dostrzec paniki. Przeciwnik cofał się w regularnym szyku. Dziesięciu konnych Awatarów pognało cwałem do ataku, strzelając z siodeł. Vagarzy zeskoczyli z koni i wdali się w walkę wręcz z grupą Almeków, którzy zajęli pozycje obronne poniżej Talabana i jego ludzi. Bój był zażarty. Talaban zobaczył młodego Pendara, który bronił się przed atakami uzbrojonego w miecz Almeka. Vagar był śmiesznie nieudolny. Wymachiwał mieczem jak cepem, nie zagrażając zbytnio przeciwnikowi. Zawdzięczał życie jedynie temu, że cofał się pośpiesznie.
Almek nagle rzucił się do szarży. Pendar potknął się i upadł na plecy. Przeciwnik stanął nad nim. Impuls z łuku zhi Talabana trafił go w bok szyi. Urwało mu głowę, a ciało zwaliło się na Vagara. Z przeciętej tętnicy szyjnej tryskała krew. Pendar wypuścił z dłoni miecz i wyczołgał się spod zabitego.
Niedobitki Almeków wycofały się w głąb wąwozu, ale nękali ich Awatarowie. Na dole walka już się skończyła. Talaban wstał. Tylko pięciu z towarzyszących mu ludzi jeszcze żyło, a dwóch z nich było rannych: jeden w bark, a drugi w łokieć. Ściana nie była tu pionowa, ale zejście w dół z pewnością nie będzie łatwe. Talaban wysłał przodem trzech zdrowych mężczyzn i podszedł do dwóch rannych.
– Dam sobie radę, kapitanie – zapewnił ten, którego postrzelono w bark. Siedział na półce, przyciskając kryształ do okrwawionej dziury w skórzanym napierśniku. – Kość nie jest uszkodzona.
– Jesteś pewien?
Mężczyzna skinął głową. Uśmiechnął się, schował kryształ i opuścił nogi w dół. Gdy oparł ciężar ciała na zranionej kończynie, rozległo się stęknięcie bólu, ale żołnierz zdołał powoli zejść na dół.
Ostatni z Awatarów leżał na plecach. Twarz miał szarą z bólu i szoku. Gdy Talaban podszedł bliżej, zauważył, że mężczyzna odniósł dwie rany. Miał roztrzaskany łokieć i dziurę tuż poniżej pasa.
– Nie sądzę, żebym zdołał stąd zejść – oznajmił Talabanowi, próbując się uśmiechnąć. Kapitan przeciął jego rajtuzy sztyletem i przyjrzał się ranie. Kula roztrzaskała biodro i najwyraźniej odbiła się od miednicy. Z otworu obficie płynęła krew.
– Gdzie twój kryształ?
Żołnierz wskazał na woreczek, który miał u pasa. Talaban go otworzył. Wsunął zielony kryształ w dłoń rannego i nakazał mu usunąć ból z łokcia. Potem ujął w rękę własny kamień uzdrawiający i powstrzymał krwawienie z biodra. Po paru minutach na twarz żołnierza zaczął wracać kolor.
– Jesteś ranny, kapitanie? – zawołał z dołu Probierz.
– Nie. Łap mój łuk! – Talaban rzucił broń w dół i Probierz chwycił ją zręcznie. Potem Awatar ponownie zajął się rannym. Rozpiął delikatnie jego pas, po czym zrobił to samo z własnym. Spiął razem oba pasy i pomógł rannemu wstać. – Zniosę cię na dół na plecach – zapowiedział.
– Nie dasz rady. Zostaw mnie tutaj. Potem spróbuję sam.
Talaban potrząsnął głową.
– Z jedną sprawną ręką to niemożliwe. Rób, co ci każę. – Wsunął jeden koniec pasa w zdrową dłoń żołnierza, owinął nim jego ciało, a potem zapiął go mocno na brzuchu. – Obejmij mnie za szyję i trzymaj się mocno. Ale nie za mocno, bo muszę oddychać.
– To nierozsądne – sprzeciwił się żołnierz.
– Porozmawiamy o rozsądku, kiedy będziesz na dole – odparł Talaban. – Idź powoli za mną. – Dwaj połączeni pasami mężczyźni przykucnęli nad krawędzią. – Wesprzyj się o moje plecy – polecił kapitan. Położył się na brzuchu, a potem opuścił nogi w dół. Ciężar żołnierza pociągnął go nagle i przez chwilę Talaban był przekonany, że zaraz spadnie na ziemię. Potem oparł nogę na skalnym występie. Zaczerpnął głęboko tchu, żeby się uspokoić, i ruszył w dół. Żołnierz był cięższy, niżby się zdawało. Kapitan obawiał się, że mięśnie jego barków nie wytrzymają.
Ludzie stojący na dole dodawali mu odwagi okrzykami, podpowiadali, gdzie znajdzie oparcie dla stóp.
– Trochę w lewo i na dół. O tak, kapitanie. Tuż poniżej jest następne!
Talaban dyszał ciężko. Zalewał go pot. Prawa dłoń zaczęła mu drżeć ze zmęczenia. Dwóch Awatarów wdrapało się na górę i pomogło mu dźwigać żołnierza. Razem zeszli powoli na dół. Gdy dotarł do podstawy urwiska, wyciągnęły się ku niemu pomocne dłonie. Jeden z żołnierzy rozpiął podwójny pas i odprowadził rannego na bok. Mężczyzna osunął się na ziemię i zamknął oczy, odmawiając dziękczynną modlitwę.
Talaban odzyskał dech w piersiach i wezwał Goraya.
– Złóż meldunek – rozkazał.
– Sześciu Awatarów zginęło, trzech jest rannych. Dwóch Vagarów zabitych, dziewięciu rannych. Żaden z nich poważnie.
– A nieprzyjaciel?
– Naliczyłem siedemdziesiąt dwa ciała – odpowiedział Goray. – Reszta wrogów uciekła na wschód. Było ich najwyżej kilkunastu.
– Zbierzcie ogniste pałki, woreczki z czarnym proszkiem i amunicję. Rozdajcie tę broń Vagarom i wyjaśnijcie im, jak się nią posługiwać.
– Tak jest.
Goray był jednym z trzydziestu Awatarów, którzy eksperymentowali w Egaru ze zdobyczną bronią, i wykazał się wielką biegłością w posługiwaniu się nią.
Talaban podszedł do siedzącego na głazie Pendara. Miecz Vagara nadal leżał na ziemi w odległości około dwudziestu kroków, tuż obok bezgłowego Almeka.
– Chce ci się rzygać? – zapytał Awatar.
– Już nie. Mam wrażenie, że pozbyłem się już zawartości trzech żołądków. Teraz tylko czuję się słabo. Widzę, że zostałeś ranny – zauważył Pendar, wskazując na zadraśnięcie na policzku Talabana. Nadal płynęła z niego krew, która splamiła prawą połowę jego twarzy.
– To tylko groźnie wygląda. Odprysk kamienia przebił mi skórę.
Talaban wyjął kryształ i przystawił go do draśnięcia, które natychmiast się zagoiło.
– To była niezła wspinaczka – pochwalił go Pendar. – Ludzie cię za to pokochają.
Talaban zignorował komplement.
– Nigdy nie uczyłeś się walczyć na miecze, prawda?
– Nie uczyłem. Czy to ty mnie uratowałeś?
– Tak. Strzeliłem szybko i wysoko. Przepraszam. To musiał być szok, kiedy impuls go trafił.
– Szok to za mało powiedziane. W jednej chwili uśmiechał się do mnie szyderczo, a w następnej nie miał już czym się uśmiechać. Gdybym wcześniej o tym nie wiedział, wtedy zrozumiałbym, że właściwie nie nadaję się do tej roboty.
Uśmiechnął się i odwrócił wzrok.
– Nie doceniasz sam siebie, Pendarze. Żołnierki trzeba się nauczyć. Masz bystry umysł i dasz sobie radę. Trzymaj się blisko mnie. Obserwuj moje poczynania. Z czasem wszystko opanujesz. Już zrobiłeś pierwszy krok. Dobrze poprowadziłeś tę szarżę. Dziękuję ci za to. Wykazałeś się prawdziwą odwagą.
– To odpowiednia chwila na komplement, Talabanie – odparł z uśmiechem Pendar. Vagar wyraźnie się uspokoił i rozejrzał po polu bitwy. – A więc tak to wygląda, gdy człowiek jest wojownikiem – stwierdził. – Nie mogę powiedzieć, żebym był zachwycony. Wszędzie unosi się smród, który przyciąga muchy.
– Kiedy człowiek ginie w walce, jego kiszki puszczają – wyjaśnił Talaban. – Istnieje mnóstwo pieśni o bitwach i o bohaterach, ale żadna z nich nie wspomina o smrodzie. Podejrzewam, że niewielu z ich autorów walczyło kiedyś w prawdziwej bitwie. – Usiadł obok Vagara. – Czujesz się już lepiej?
Читать дальше