– Widzę go. Przykucnął za wielkim głazem. Wysoko po lewej.
– Jak wysoko?
– Trzysta stóp.
Z obu stron otoczyły ich ściany wąwozu, bladoczerwony piaskowiec wyrzeźbiony w ciągu tysiącleci przez wiatr, deszcz i strumienie wody. W wysokich skałach widać było głębokie pionowe bruzdy, jak wyrzeźbione ręką artysty. Talaban zatrzymał kolumnę. Zsiadł z konia i spojrzał na skalną ścianę po lewej. Była stroma, ale pozbawiona przewieszek, a jakieś sześćdziesiąt stóp wyżej widać było skalną półkę. Dowódca wezwał do siebie Awatarów i przedstawił im swój plan. Poprosił o dziesięciu ochotników. Wszyscy unieśli ręce. Talaban wybrał najniższego i najszczuplejszego z nich, a potem wezwał Pendara.
– Wdrapiemy się na urwiska i ruszymy ich szczytem, żeby zajść nieprzyjaciela od tyłu. Jeśli nie ma więcej niż stu ludzi, zaczniemy go ostrzeliwać z góry. Najważniejsze, byście w tej samej chwili rozpoczęli szarżę wąwozem. Nie będziemy mieli żadnej osłony i ogniste pałki rozerwą nas na strzępy. Zrozumiałeś?
Pendar skinął głową.
– Ale z pewnością wystarczy, żeby któryś z Almeków spojrzał w górę i was zobaczył?
– Probierz pojedzie przodem, jakby nadal poprzedzał kolumnę. Wszyscy będą patrzyli na niego.
– Mogą go po prostu zabić.
– Pendarze, oni chcą wciągnąć w zasadzkę cały oddział, nie jednego zwiadowcę. Niemniej jednak możesz mieć rację. Ale na tym polega robota żołnierza. Nie można wyeliminować ryzyka.
Talaban podszedł do skalnej ściany. Poluzował pas, przytroczył sobie łuk zhi do pleców i zaczął się wspinać. Było tu pod dostatkiem miejsc zaczepienia dla dłoni i stóp, ale sucha skała łatwo się kruszyła. Piął się powoli w górę, dokładnie sprawdzając każdy uchwyt. Na wysokości czterdziestu pięciu stóp uchwyty zniknęły. Po prawej miał wąską pionową szczelinę, która biegła ku półce. Miała nie więcej niż dwa cale głębokości. Talaban podpełznął do niej i wsunął dłoń do środka. Były tam maleńkie punkty zaczepienia, ale rysa była zbyt wąska, by zdołał wcisnąć w nią czubek buta. Spojrzał w górę. Jakieś osiem stóp nad nim szczelina się poszerzała. Słyszał wspinających się za nim ludzi. Zerknął w dół i zobaczył, że pierwszy z żołnierzy niemal już do niego dotarł.
– Złap się mocno – rozkazał. – Będzie mi potrzebny twój bark.
Żołnierz uśmiechnął się szeroko. Zbliżył się do Talabana i przycisnął mocno do skalnej ściany.
– Gotowe, kapitanie.
Talaban wsunął dłoń w szczelinę, podciągnął się wysoko, oparł stopę na ramieniu żołnierza i wspiął się do miejsca, gdzie pęknięcie stawało się szersze. Znalazł kolejny występ skalny, wepchnął stopę w bruzdę i podciągnął się na półkę.
Dziesięciu żołnierzy podążyło za jego przykładem, ale ostatniemu nie miał już kto pomóc. Talaban nakazał mu gestem wracać na dół, a potem ostrożnie poprowadził swych dziewięciu ludzi wzdłuż półki.
Probierz siedział na koniu, czekając na sygnał kapitana. Gdy go otrzymał, pociągnął za wodze i jego wierzchowiec ruszył stępa przed siebie.
Panowała tu niesamowita cisza. Dzikus czuł pot spływający mu po plecach. Nieprzyjaciel nie powinien zareagować na widok zwiadowcy. Almekowie będą chcieli zabić jak najwięcej żołnierzy przeciwnika. Ale wystarczy, jeśli jednemu z nich puszczą nerwy. Probierz jechał przed siebie. Z przodu i po lewej widział liczne skalne osypiska. Za jednym z głazów poruszył się cień, ale on na to nie zareagował. Popatrzył w lewo i w prawo, jakby wypatrywał ukrytych nieprzyjaciół. Pozwolił sobie na jedno spojrzenie w górę i zobaczył Talabana oraz jego dziewięciu żołnierzy, którzy posuwali się ostrożnie naprzód po wąskiej półce.
Probierz ściągnął wodze, odpiął manierkę od łęku siodła i pociągnął łyk. W wąwozie było gorąco i parno. Jego spojrzenie przyciągnął kolejny ruch, cień, który przesunął się niepostrzeżenie za wielkim głazem. Nie są zbyt biegli, pomyślał. I za bardzo rwą się do zabijania. Zawrócił wierzchowca i ruszył powoli ku wylotowi z wąwozu.
– Co zauważyłeś? – zapytał Pendar. Vagara zalewał pot. W jego oczach błyszczał strach.
– Będzie ich setka – odparł Probierz.
– Będziemy z nimi walczyć?
Ta myśl wyraźnie przerażała młodzieńca.
– Jak zacznie się bitwa, pędźcie na nich ze wszystkich sił – ostrzegł go Probierz. – Talaban nie ma osłony. Przygotujcie się. Zaraz popłynie krew.
Pendar wyciągnął miecz. Ręka mu drżała. Ignorując go, Probierz przeniósł spojrzenie na czekających za nim vagarskich wojowników. Oni również byli niespokojni. Uśmiechnął się do nich i wydobył toporek zza pasa. Nie zareagowali. Probierz wiedział, że wojownicy szukają inspiracji u swych dowódców. Pendar był niedoświadczony. Bał się, a jego strach udzielał się podkomendnym.
Zajął pozycję obok Vagara.
Zaczęło się oczekiwanie.
Talaban posuwał się naprzód po wąskiej półce. Pot zalewał mu oczy. Kapitan widział stąd ukrywających się na dole wojowników. Wszyscy poza dwoma oficerami byli ubrani identycznie: w czarne koszule bez rękawów i ciemne rajtuzy. Na ramionach nie nosili żadnych ozdób, kółek ani bransolet ze złota albo miedzi. Nic błyszczącego. Każdy dźwigał mały plecak. Oficerowie również nie wdziali barwnych strojów. Ich napierśniki oraz okrągłe hełmy były zrobione z poczernianego metalu. Według oceny Talabana, za głazami ukrywało się około stu trzydziestu ludzi. Wszyscy trzymali w gotowości ogniste pałki. Czekali cierpliwie, co świadczyło o dobrej dyscyplinie, i kapitan nie sądził, by mieli się rzucić do ucieczki po pierwszym ataku. Zaschło mu w ustach, gdy rozważał swój plan. Był on bardzo ryzykowny. Żaden z Almeków nie spojrzał jeszcze w górę. Ale gdy bitwa się zacznie, z pewnością to zrobią. Awatarowie byli odsłonięci i nie unikną strat. W gruncie rzeczy, pomyślał Talaban, nie można było wykluczyć, że wszyscy zginą już od pierwszej salwy. Obejrzał się na swoich ludzi. Przyszła im do głowy ta sama myśl.
Półka miała niespełna dwie stopy szerokości – wystarczająco wiele, by Awatarowie mogli przykucnąć, utrudniając przeciwnikowi celowanie. Talaban nakazał im gestem rozciągnąć szyk. Wykonali rozkaz, wyciągając łuki zhi.
– Strzelajcie szybko – rozkazał. – I módlmy się o to, żeby Vagarzy jak najprędzej przyszli nam z pomocą.
Uniósł łuk, dostroił do niego umysł i wycelował w plecy klęczącego wojownika.
Rozbłysło dziesięć impulsów zhi, a potem następne dziesięć. Na dole zapanowało pandemonium, ale tylko na chwilę. Zabici nie zdążyli krzyknąć. Ich ciała leżały nieruchomo, tuniki płonęły, a ze straszliwych ran w plecach buchał czarny dym. Almecki oficer wykrzyknął rozkaz, natychmiast przywracając dyscyplinę. Uniesiono ogniste pałki i zagrzmiała salwa. Ołowiane pociski uderzyły o skalną powierzchnię. Kamienny odprysk zranił Talabana w policzek. Awatar poczuł, że po twarzy ścieka mu krew. Pozostał jednak na miejscu, spokojnie ostrzeliwując kolejnymi impulsami zaskoczonego nieprzyjaciela. Człowiek stojący obok niego uderzył nagle o skałę, a potem osunął się naprzód i spadł bezgłośnie z półki, głową w dół.
Talaban zabił jednego almeckiego oficera i dwóch żołnierzy. Potem usłyszał tętent. Nie zaryzykował spojrzenia w tamtą stronę, lecz kontynuował ostrzał. Drugi Awatar spadł z półki, a po nim trzeci. Talaban zobaczył Probierza, który wpadł konno w tłum wrogów. Dzikus zeskoczył z siodła, rozbijając toporkiem czaszkę ostatniego z almeckich oficerów. W wąwozie poniósł się echem wibrujący okrzyk wojenny Anajo.
Читать дальше