– Widziałeś kiedyś Ammona? – zapytała Ro.
– Tak, to wysoki mężczyzna o kobiecej urodzie. Ma piękną twarz.
Sofarita wstała z sofy, podeszła do kwestora i ujęła go za rękę.
– Pokaż mi go! Pomyśl o nim!
Ro spełnił jej prośbę. Sofarita wróciła na sofę i uwolniła ducha. Pomknęła na wschód, posługując się tą samą metodą, dzięki której znalazła Viruka. Po pewnym czasie dotarła do urwisk. W jaskini we wschodnim zboczu znalazła trzech mężczyzn: jeden był stary, drugi przerażony, a trzeci stał na straży u wylotu kryjówki. Był wysoki i zgodnie ze słowami Ro, miał bardzo piękną twarz. Jego oczy miały ciemnofioletową barwę. Uniosła się i wróciła do czekającego na brzegu rzeki Viruka. Awatar puszczał kaczki, patrząc, jak kamyki odbijają się od wody.
– Ammon przebywa około dwunastu mil na południowy wschód stąd. Towarzyszy mu brodaty staruszek i jeszcze jeden mężczyzna. Zamknij oczy.
Viruk wykonał polecenie i Sofarita wypełniła jego umysł obrazem trzech uciekinierów. Awatar krzyknął głośno, klaszcząc w dłonie.
– To ten mały garncarz – oznajmił. – No, no! No wiesz, mało co go nie zabiłem. Oczywiście, że wiesz. Byłaś przy tym. Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym kogoś zabił?
– Nie chcę – odparła.
– To bardzo dziwne. Z reguły, kiedy Źródło do mnie przemawia, pragnie czyjejś śmierci.
– Nie tym razem. Znajdź Ammona.
– Możesz przybrać ludzką postać?
– Nie.
– Szkoda. Naprawdę potrzebuję kobiety. Po walce robię się bardzo napięty. Czy mam czas, żeby sobie jakąś znaleźć?
– Nie! Wykonaj swój obowiązek.
Porzuciła go i wróciła do Egaru.
Otworzyła oczy, wypuszczając z siebie długie westchnienie.
– Viruk jest całkowicie obłąkany.
– To prawda – zgodził się Ro. – Wszyscy Awatarowie o tym wiedzą.
– Jak to możliwe, że przeżył tak długo?
– Jest dość dobry w tym, co robi – wyjaśnił Ro.
Ammon stał u wylotu jaskini, spoglądając na złociste urwiska i odległą, błyszczącą wstęgę Luanu. Rankiem trzech zbiegów podkradło się suchym korytem strumienia do murów w południowej części miasta. Posuwali się naprzód powoli i zachowywali ostrożność, gdy tylko słyszeli kroki maszerujących żołnierzy. Przykucnięci przy ziemi nasłuchiwali, jak wyprowadzono jeńców na otwartą przestrzeń. Pęcherz Sadau nie wytrzymał i zawstydzony garncarz wtulił twarz w ziemię. Rozległy się strzały. Ludzie krzyknęli z bólu. Rzeź trwała jeszcze co najmniej godzinę. Ammon nie widział tych okropności, ale to, co usłyszał, miało go prześladować przez resztę życia. Dzieci płakały, a kobiety błagały o łaskę dla nich. Nikogo nie oszczędzono. W końcu żołnierze odmaszerowali. Ammon wyprostował się i wyjrzał zza brzegu koryta. Wszędzie leżały trupy. Martwe oczy wpatrywały się w słońce. Jego spojrzenie przesunęło się po ciałach. I nagle się zatrzymało. Około dwadzieścia stóp od niego leżała kobieta, która przyszła wczoraj do domu Sadau. Jej dzieci spoczywały obok, podobnie jak uratowany przez Ammona chłopiec. Wszystkim ofiarom otwarto klatki piersiowe.
Ammon zmusił się do przyjrzenia się wszystkim twarzom. Był zdeterminowany nigdy nie zapomnieć żadnego szczegółu tej przerażającej rzezi.
Potem opadł na dno koryta.
– Powinienem był zostać w domu – jęknął Sadau.
– Nie sądzę – zaprzeczył Ammon. – Ruszajmy w drogę.
Strumień przepływał ongiś pod murami, łącząc się z dopływem Luanu. Trzej mężczyźni skryli się w cieniu zewnętrznego muru. Teren był tu płaski i nie było gdzie się ukryć. Jeśli na górze stoją wartownicy, natychmiast zauważą trzech uciekinierów. Dlatego zbiegowie czekali do wieczora i wymknęli się stamtąd pod osłoną ciemności.
Teraz, stojąc u wylotu jaskini, Ammon nadal nie mógł się uspokoić. Pragnął jak najszybciej odnaleźć armię i pomaszerować na miasto, by rozpocząć krwawą zemstę. Wiedział jednak, że jego ludzie, choć dobrze wyszkoleni, nie będą mieli szans w starciu z ognistymi pałkami nieprzyjaciela. Żądza zemsty była przemożna, ale starał się z nią walczyć. Zdawał sobie sprawę, że musi zachować jasny umysł.
Podszedł do niego Anwar.
– Zachowujesz się bardzo cicho, mój królu.
– Rozmyślałem. Zabijają moich ludzi jak bydło. Muszę sprawić, żeby za to zapłacili.
Staruszek wyglądał na krańcowo wyczerpanego. Twarz miał szarą ze zmęczenia.
– Skup myśli, panie, i pamiętaj o moich naukach. Jak brzmi pierwsza zasada?
– Utwórz listę priorytetów – odparł z uśmiechem Ammon.
– Świetnie. Co zajmuje pierwszą pozycję na tej liście?
– Ucieczka.
– A drugą?
– Zebranie sił. Odnalezienie armii. Powołanie nowej hierarchii dowodzenia. Zwołanie plemiennych wodzów i stworzenie sojuszu, który pozwoli mi odzyskać królestwo.
– Wszystko po kolei, panie. Zawsze skupiaj się na jednej sprawie. Poświęcaj jej całą uwagę. Z czasem przyjdzie pora na emocje i na działanie. Ale zawsze najpierw musi być myśl. Czego się dowiedzieliśmy o wrogach?
– Są okrutni i śmiertelnie groźni – odparł natychmiast Ammon.
– I czego jeszcze?
Król zastanowił się nad tym pytaniem, ale nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
– Powiedz mi, doradco.
– Ich celem nie jest podbój, ale rzeź, panie. Gdyby chcieli podporządkować sobie miasto, wprowadziliby godzinę policyjną, aresztowali miejscowych przywódców i ogłosili nowe prawa. A oni tylko mordują mieszkańców. Nie wiem, dlaczego tak postępują ale priorytetem jest dla nich zadawanie śmierci. Pytanie brzmi, czy zaatakowali tylko nas? Czy inni również ucierpieli? Na przykład, czy napadli również na Awatarów? Czy ich miasta upadły? Nim przygotujemy plan działania, musimy poznać skalę najazdu.
Ammon skinął głową.
– Masz rację, ale wszystko to pytania na przyszłość. Mówiłeś o liście priorytetów, Anwarze. Dla ciebie w tej chwili najważniejszy jest odpoczynek. Zjedz trochę tego chleba i połóż się spać.
– Musimy uciec dalej od miasta, panie – sprzeciwił się staruszek.
– Zrobimy to. Ale najpierw się prześpij.
Anwar westchnął, a potem się uśmiechnął.
– Muszę przyznać, że rzeczywiście jestem zmęczony – rzekł. Przeszedł pod tylną ścianę jaskini i położył się na płaskiej skale.
Ammon spojrzał w niebo.
– Nigdy nie byłem przekonany, czy najwyższa istota istnieje – wyszeptał. – Ale to byłby dobry moment, żeby dać mi dowód.
– Chcesz kawałek chleba, panie? – zapytał mały garncarz, podchodząc do króla.
Ammon oderwał kawał chleba i usiadł, nakazując gestem, by Sadau spoczął obok niego. Garncarz wykonał polecenie.
– Jak się nazywała ta kobieta, którą wczoraj przyprowadziłeś do domu?
– Rula, panie.
– Wierzysz w Wielkiego Boga?
– Oczywiście.
– W takim razie zmów za nią modlitwę. Ona i jej dzieci byli wśród tych, których zamordowano pod miastem.
Twarz Sadau wykrzywił grymas bólu. Z jego oczu popłynęły łzy.
– Przykro mi, garncarzu – rzekł Ammon. – Wygląda na to, że znowu uratowałem ci życie. Gdybyś został w domu, zginąłbyś razem z nimi.
– Dlaczego ktoś miałby zabijać dzieci? – zapytał Sadau. – Jaką korzyść odniosą z… takiej zbrodni?
– Nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ich pomścić.
– Ale to nie przywróci im życia, prawda? – zapytał Sadau, przechodząc w głąb jaskini.
– Nie przywróci – potwierdził cicho król.
Ammon zasnął. Jego sny były mroczne i pełne goryczy. Przebudził się gwałtownie i usiadł. W jaskini było ciemno, ale usłyszał jakiś dźwięk. Anwar i garncarz spali. Król zwrócił się w stronę wylotu z jaskini i zastygł w bezruchu. Na tle nieba rysował się monstrualny kształt. Bestia miała prawie osiem stóp wzrostu. Pokrywało ją jasnoszare futro, lśniące srebrzyście w blasku księżyca. W mieście widział takie same potwory. Ammon wstał powoli. Oblicze bestii było gładkie i różowe, a jej okrągłe oczy nieco przypominały ludzkie. W otwartych ustach błyszczały wielkie kły. Stworzenie nie próbowało atakować. Na piersi miało skrzyżowane pasy z czarnej skóry, na których wisiały dwie pałki z przeżartego przez rdzę żelaza. Ammon nie ruszał się z miejsca. Na ramieniu bestii zobaczył zatkniętą za pas złotą chustkę. Ammon ją poznał. Nosił ją zaledwie dwa dni temu.
Читать дальше