– Jesteś chory, panie? – usłyszał pytanie Sempesa.
– Nie, nic mi nie jest. Sporo się dziś napracowałeś, Sempesie. Masz wolne do końca dnia. Idź na spacer albo zrób, co zechcesz. Sam zajmę się gośćmi.
– Tak, panie. Dziękuję, panie.
– To bardzo interesujące – powiedziała Sofarita, gdy staruszek wyszedł. – Szybkość, z jaką nauczyłeś się języka Anajo, uniemożliwiła ci w jakiś sposób powrót do mowy ojczystej. To było tak, jakby nowy język całkowicie wyparł stary.
Ro skinął głową. Już w tej chwili czuł, że jego znajomość języka Anajo słabnie.
– Opanowanie niektórych umiejętności wymaga czasu, nawet za pomocą magii – stwierdził. – To pocieszająca myśl. Kiedy masz się spotkać z Raelem i Mejaną?
– Niedługo – odparła Sofarita. – Obiecałam, że przyjdę do Sali Obrad.
– Zaprzęgnę konie – oznajmił Ro. Zatrzymał się nagle. – Właściwie to nie wiem, jak to się robi. Ale to nie może być zbyt trudne. Nie dla człowieka, który potrafi w kilka uderzeń serca nauczyć się obcego języka. Pomożesz mi, Probierzu?
Obaj mężczyźni wyszli z pokoju. Sofarita położyła się na sofie. Rael będzie potrzebował informacji o Almekach. Znowu zamknęła oczy i opuściła ciało, unosząc się nad dach.
Najpierw poleciała na południe, do trzech miast: Borii, Pejkanu i Cavalu. Ten ostatni zamienił się w dymiące ruiny. Sofarita ledwie mogła uwierzyć własnym oczom. Domy systematycznie zburzono. Wszędzie było pełno ciał zabitych. Podleciała bliżej. Liczba ofiar sięgała tysięcy. W porcie na dwa złote okręty ładowano dziesiątki skrzyń. Na otwartych pokładach mocowano linami następne. Sofarita dotknęła twarzą ciemnego drewna i wniknęła do środka. W skrzyniach znajdowały się tysiące lepkich od krwi kryształów. Wzdrygnęła się trwożnie i uniosła wysoko nad port.
Mieszkańców Cavalu wymordowano, by nakarmić Kryształową Królową. Skrzynie zostaną przetransportowane na drugi brzeg oceanu, a kryształy wsypane w jeden z licznych otworów w złotej piramidzie. Almeia będzie miała ucztę.
Sofarita pomknęła szybko do Pejkanu. Tu zniszczenia były mniejsze, ale kilkuset mieszkańców zapędzono na łąkę pod miastem, gdzie pilnowały ich olbrzymie krale. Vagarzy siedzieli zbici w grupę, milczący i przerażeni.
Ruszyła do Borii. Kotwiczyło tam piętnaście złotych okrętów, a do portu zbliżały się dwa następne. Ulice były prawie zupełnie opustoszałe, ale Sofarita zauważyła almeckich żołnierzy maszerujących szeroką aleją w kierunku obozu, który założyli w Wielkim Parku. Obóz był dobrze zorganizowany, wielkie namioty ustawiono w równych szeregach. Według jej oceny, mieszkało w nim ponad trzy tysiące ludzi.
Potem pomknęła na wschód, do stolicy Ammona. Na ulicach leżały setki ciał. Widziała żołnierzy, którzy chodzili po dzielnicy biedoty, wyłapując ludzi i pędząc ich ku prowizorycznemu obozowisku nad wąskim strumieniem. Na brzegu stało pięćdziesiąt otwartych skrzyń, wypełnionych błyszczącymi kryształami.
Przed skrzyniami przystanął rosły oficer, którego widziała już przedtem. Jego twarz błyszczała niczym szkło. Miał napierśnik ze złota i wysoki, również złoty hełm z piórami zatkniętymi za zasłonę. Obok niego stał garbus, odziany w zieloną tunikę trzymający w dłoni pręt ze złotym kółkiem na końcu.
Błotniaków wyprowadzono na otwartą przestrzeń i ustawiono w nierównym szeregu. Pojawiła się kolumna almeckich żołnierzy, którzy ustawili się przed jeńcami. Oficer wydał rozkaz. Czarne ogniste pałki uniosły się – i zagrzmiały! Jeńcy padli na ziemię. Niektórzy z nich jeszcze żyli i próbowali się podnieść. Żołnierze podbiegli do nich, żeby ich dobić. Kiedy już wszyscy byli martwi, Almekowie otworzyli ich klatki piersiowe, wyrwali serca, a potem wypełnili puste jamy kryształami.
Sofarita widziała już wystarczająco wiele. Uniosła się wysoko nad miasto, by policzyć żołnierzy nieprzyjaciela. Tu również było ich co najmniej trzy tysiące, a do tego z górą setka krali.
Rael mówił jej, że gdzieś w pobliżu jest Viruk, który szuka króla. Skupiła na nim swe myśli, wyobraziła sobie jego przystojną okrutną twarz. Potem odprężyła się i pomknęła naprzód, zamykając duchowe oczy. Jej umysł wypełniał obraz awatarskiego zabójcy.
Po chwili zwolniła i otworzyła oczy. W odległości około dziesięciu mil od miasta samotny mężczyzna siedział nad rzeką wcierając sobie we włosy czerwoną glinę. Gwizdał przy tym jakąś melodię. W niewielkiej odległości między drzewami coś się poruszyło. Ku mężczyźnie skradały się dwie wielkie, porośnięte białym futrem bestie, noszące na piersi czarne pasy. Awatar ich nie widział.
– Viruku! – zawołała. Nie usłyszał jej.
Musiał istnieć jakiś sposób, żeby się z nim skomunikować, ale Sofarita go nie znała. Zbliżyła się i wsunęła duchową dłoń w głąb jego ciała. Nie wzdrygnął się, a ona nie poczuła kontaktu. Krale były już blisko. Widziała żądzę krwi odbijającą się w ich dziwnych okrągłych ślepiach. Po ich kłach ściekała ślina.
Nagle bestie rzuciły się do szarży.
Viruk złapał łuk zhi i odwrócił się błyskawicznie. W pierś pierwszego napastnika trafił impuls światła. Nastąpił oślepiający rozbłysk. W powietrze eksplodowała krew i odpryski kości. Drugi kral był tuż obok. Viruk czekał na niego spokojnie. Gdy bestia skoczyła, pochylił się nagle i rzucił w prawo. Lądując, przetoczył się na nogi. Kral nie zdołał się zatrzymać jeszcze przez kilka kroków. Potem zwrócił się ku Awatarowi. Viruk roześmiał się i strzelił mu z łuku zhi prosto w twarz. Głowa zniknęła.
– Kiepsko, kiepsko – skarcił wroga i przesunął spojrzeniem wzdłuż linii drzew w poszukiwaniu następnych. Upewniwszy się, że jest sam, wrócił na brzeg i znów zaczął wcierać we włosy czerwoną glinę. Potem odgarnął lepkie kudły do tyłu i związał je w kucyk. Pochylił się nad strumieniem, by przejrzeć się w wodzie.
– Czy wyglądasz, jak trzeba, mój drogi? – zapytał sam siebie. – Obawiam się, że odpowiedź musi brzmieć „nie”. Nie da się upodobnić jedwabiu do workowej tkaniny. Ale to będzie musiało wystarczyć.
Musi istnieć jakiś sposób, żeby się z nim porozumieć, pomyślała Sofarita.
Była zjednoczona z kryształem i potężna. Wydawało się niewyobrażalne, by nie potrafiła dotrzeć do tego człowieka. Zjednoczona z kryształem! Tak jest, pomyślała. Viruk miał u pasa mieszek. Sofarita sięgnęła do środka. Były tam dwa zielone kryształy. Skupiła się na nich. Zaczęły wibrować. Viruk poczuł ten ruch i wyjął kryształy, wyraźnie zdziwiony. Duchowa dłoń Sofarity spoczywała na pierwszym z nich.
– Słyszysz mnie, Viruku? – zapytała. Odwrócił się. – Odpowiedz mi – zażądała.
– Nie widzę cię. Czy jesteś głosem Źródła?
– Tak – potwierdziła, sądząc, że zareaguje na to lepiej, niż gdyby przedstawiła się jako wieśniaczka, z którą spał.
– Zwykle słyszę głos mężczyzny – stwierdził. – Kogo mam zabić?
– Musisz znaleźć Ammona. Rael go potrzebuje.
– O tym już wiem – odparł. – Właśnie idę do miasta. Oczywiście zadanie utrudnia mi fakt, że nie wiem, jak on wygląda, a jeśli udało mu się uciec, zapewne jest przebrany. Czy jesteś aniołem śmierci?
– Nie. Kazano mi cię strzec.
– Och, to miło. A właściwie przed czym? Nie zauważyłem, żebyś mnie ostrzegła przed kralami.
– Wtedy nie potrzebowałeś pomocy. Zaczekaj tu. Niedługo wrócę.
Porzuciła Viruka i pomknęła z powrotem do Egaru. Ro i Probierz czekali na nią spokojnie w pokoju ogrodowym. Otworzyła oczy.
Читать дальше