Tłusty król gapił się na to z rozdziawionymi ustami. Viruk zwrócił się w jego stronę.
– Wierzysz w Wielkiego Boga? – zapytał swobodnym tonem.
Judon skinął głową.
– Ja również – oznajmił Awatar. – Pozdrów go ode mnie, kiedy go spotkasz.
Viruk oddalił się, Judon śledził go wzrokiem. W odległości stu kroków Awatar odwrócił się nagle. W dłoni trzymał łuk zhi. Judon zamrugał, zeskoczył z rydwanu i rzucił się do ucieczki.
Impuls trafił grubasa między łopatkami, unosząc go w górę. Judon padł twarzą na drogę. Jego szaty płonęły, a w plecach ziała wielka dziura. Viruk podjechał do rydwanu. Wojownicy zdążyli już wstać.
– Jesteście naprawdę nieudolnymi przeciwnikami – poinformował ich. Spojrzał na woźnicę, niskiego człowieczka o czarnych, rzedniejących włosach. – Mam wrażenie, że droga powrotna będzie dla koni znacznie przyjemniejsza. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak tłustych ludzi.
– Tak, panie – zgodził się nerwowo woźnica.
– Nie bój się, człowieczku. Rozkazano mi zostawić świadków. Nic ci nie grozi.
– Dziękuję… panie.
Viruk zawrócił siwka i oddalił się o kilka kroków. Nagle odwrócił się w siodle i zapytał jednego z żołnierzy:
– Jak się nazywają te biało-niebieskie kwiatki?
Mężczyzna zerknął we wskazanym kierunku.
– Gwiazdy nieba – odpowiedział.
– Dziwna nazwa. Muszę to sprawdzić. Dziękuję.
Ścisnął siwka piętami i ruszył na zachód, w stronę Egaru.
Gdy słońce zaszło i pokładowe światła znowu rozbłysły, Methras rozpoczął wieczorny obchód. Najpierw zajrzał do kwater dla załogi na dolnym pokładzie. Dobry humor towarzyszący powrotowi Węża Siedem zdążył już przygasnąć. Ludzie zastanawiali się nad dalszym rozwojem wydarzeń. Odkąd maszty zwalono i wyrzucono za burtę, przestali być potrzebni. Talaban sterował Wężem z kabiny na górze i marynarze byli w podłych nastrojach.
Sierżant wszedł do długiego pomieszczenia i zobaczył, że kilku mężczyzn gra w kości.
– Niedługo będziemy w domu – oznajmił.
– I co wtedy? – zapytał pierwszy oficer, gburowaty marynarz, który pływał na Wężu już od siedmiu lat.
– Dla wszystkich z was znajdzie się zajęcie – zapewnił Methras. – Ten okręt jest przystosowany do przewożenia czterystu ludzi. Teraz, gdy jego skrzynka jest naładowana do pełna, będzie przygotowywanych wiele ekspedycji. Dobrzy marynarze, tacy jak wy, zawsze będą potrzebni.
– Łatwo ci mówić, sierżancie – obruszył się inny członek załogi. – Dla żołnierzy zawsze jest praca.
– Czy ktoś chce się założyć? – zaproponował Methras. – Postawię złotą monetę przeciw srebrnej na to, że wszystkich was wynajmą na następny rejs. – Mężczyźni popatrzyli na siebie nawzajem, ale nikt nie podjął jego propozycji. – No, proszę – stwierdził sierżant. – Wcale nie jesteście takimi pesymistami, jakich udajecie.
– Nieprawda – sprzeciwił się drugi z marynarzy, młody Vagar, dla którego był to pierwszy rejs. – Po prostu wiemy, że nie masz szczęścia do hazardu, a wszyscy za bardzo cię lubimy, żebyśmy chcieli cię oskubać.
Methras zachichotał i poszedł do prowizorycznego kambuza, sprawdzając piece i rondle, a także smakując rosół. Był dobry, ale nieco za rzadki jak na jego gust.
– Brakuje nam mięsa, sierżancie – poinformował go kok. – Ale mamy za to jeszcze mnóstwo suszonych owoców.
Methras dotarł do końca kambuza i wyszedł na wewnętrzną część pokładu. Spali tu inni marynarze i nie zamierzał ich budzić. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami pod sekcją dziobową, po raz kolejny zastanawiając się, co się za nimi kryje. Przez sześć lat nie otwierano ich ani razu.
Wszedł po krętych schodach na środkowy pokład i zobaczył tubylca, Probierza, opierającego się o barierkę. Lubił tego dzikusa. Probierz był spostrzegawczy i miał cierpkie poczucie humoru.
– Dobry wieczór – powiedział. Probierz uniósł wzrok.
– Niedobry – zaprzeczył. – Miałem złe wizje.
– Czy coś nam grozi? – zaniepokoił się Methras, który wiedział o niesamowitych talentach dzikusa.
– Nie wiem. Ale sen był zły. Dwa księżyce na niebie. Ogień buchający z gór. Wzburzone morza.
– Jest tylko jeden księżyc, Probierzu. Nie może być ich więcej.
Tubylec skinął głową.
– Wiem. Ale dwa księżyce nadejdą. To również wiem. Methras świetnie już opanował umiejętność konwersowania z Probierzem.
– Sprawdźmy, czy dobrze cię zrozumiałem. Czy widziałeś na niebie dwa obiekty, które były podobne do księżyca?
– Nie. Jeden księżyc. Ten sam. Dwa razy. Jednocześnie. Jeden się wznosił, a drugi opadał.
– A może to nie była wizja. Może to był tylko sen? – zasugerował Methras.
Probierz zastanowił się nad tym, a potem potrząsnął głową.
– Wizja. Dwa księżyce nadejdą.
– A czy to już było wszystko? Mówiłeś coś o wzburzonych morzach.
Tubylec skinął głową.
– Najpierw jeden księżyc na niebie. Potem ten sam księżyc pojawi się w innym miejscu. Dwa księżyce. Morza wzniosą się w górę. Wielka fala. Wielka jak góra. Ziemia pęknie i z rany wypłynie ognista krew. To widziałem.
Methras umilkł. Wiedział, że przyciąganie księżyca działa na morza z potężną siłą. Gdyby nagle pojawił się drugi księżyc, zapewne faktycznie wystąpiłyby fale pływowe, a także erupcje wulkanów. Niemniej jednak myśl o drugim, identycznym księżycu była niedorzeczna.
– Czy twoje wizje okazały się kiedyś błędne? – zapytał dzikusa.
Probierz skinął głową.
– Kiedy młody byłem. Zanim woreczek z lekami się wypełnił. Od tej pory już nigdy.
– Myślę, że tym razem się mylisz.
– Mam nadzieję, że tak – zgodził się Probierz. – Kiedy do domu wrócimy?
– Jutro wieczorem. Po zachodzie słońca. Tak ci się śpieszy do miasta?
Probierz wzruszył ramionami.
– Miasta nienawidzę – stwierdził. – Ziemię kocham. Pod stopami. Stałą. Pewną.
Methras oparł się o reling, obserwując, jak słońce znika w falach i pojawiają się pierwsze gwiazdy. Świeciły tu tak jasno, tak ostro i wyraźnie. Nagle wybuchnął śmiechem.
– Masz swoje dwa księżyce – powiedział, wskazując na horyzont. Jeden księżyc wisiał na niebie, a drugi był jego odbiciem w morskich wodach.
– Może i tak – zgodził się Probierz z wyraźną ulgą.
– Delfiny zniknęły – dodał Methras.
– Zaniosą wiadomość do Suryet. Powiedzą jej, że niedługo wrócę.
– Czy to kolejna wizja, przyjacielu?
– Nie. To nadzieja – odparł ze smutkiem Probierz.
Methras dokończył obchód i wrócił do swej małej kajuty. Czekał tam na niego Talaban. Wysoki wojownik siedział na koi, wyglądając przez wąskie okienko na niebo na zachodzie.
– Dobry wieczór, kapitanie – powiedział zaskoczony Methras.
– Dobry wieczór, sierżancie. Jak nastrój załogi?
– Ludzie się niepokoją, kapitanie. Martwią się, że mogą utracić pozycję na Wężu. Zwłaszcza ci, którzy zajmowali się olinowaniem i żaglami.
– Uspokoiłeś ich?
– Najlepiej, jak potrafiłem.
– Świetnie. – Talaban wstał. – Chodź za mną – rozkazał. Obaj mężczyźni wspólnie weszli na górny pokład, do okrągłej kabiny sterowej. Kapitan pokazał Vagarowi, jak otworzyć trójkątną złotą płytę na drzwiach, i nauczył go kodu złożonego z siedmiu symboli. Drzwi się odsunęły. Dwaj mężczyźni weszli do środka. Umysł Methrasa pracował intensywnie. Vagarów nigdy tu nie wpuszczano. Talaban jednak nie przejmował się tym w ogóle. – Pozostało już niewielu ludzi, którzy potrafiliby sterować okrętami takimi jak Wąż – oznajmił. – Przyglądaj mi się uważnie, a jeśli będziesz miał jakieś pytania, zadawaj je.
Читать дальше