– Najpierw znajdź utraconego człowieka we własnym wnętrzu, Talabanie. Dopiero potem szukaj Probierza.
– Nie rozumiem!
Ale zrozumiał – i runął w ocean głosów.
– Człowiek musi mieć marzenie, Talabanie – mówił Endar-sen. – Bez niego tylko egzystujemy. Jemy i pijemy, ale pokarm nas nie krzepi. Słuchamy i mówimy, ale nie dowiadujemy się niczego wartościowego. Oddychamy, ale nie żyjemy. Jakie jest twoje marzenie?
– Nie ma nic, czego nie potrafiłbyś dokonać, synu. Jesteś nadzwyczajny.
– Nie mam marzenia! Nie ma dla mnie żadnych marzeń! Wszystkie zginęły pod lodem. On pogrzebał całą nadzieję.
– Podłe dziecko. Czy nie potrafisz się nauczyć najprostszych rzeczy?
– Chodź do mnie, Talabanie. Będę twoja i tylko twoja.
Chryssa była z nich wszystkich najlepsza. Kochała mnie.
Z nią mógłbym zbudować marzenia.
Dźwięki ucichły i Talaban znowu zobaczył ich ostatnie spotkanie. Jej krucha uroda niemal już zniknęła, a skóra przypominała szkło. Nikt nie rozumiał natury tej choroby. Zapadał na nią być może jeden Awatar na dziesięć tysięcy. Nazywało się to „zaślubinami z kryształem”. Użycie kryształów zmieniało w jakiś sposób zachodzące w ciele procesy chemiczne. Miękkie tkanki twardniały, ciało nabierało właściwości kryształu. Gdy proces już się zaczął, nie sposób było go powstrzymać. Czasami był powolny i pełen bólu, w innych zaś przypadkach szybki i przerażający. Chryssa na szczęście należała do tej drugiej grupy. Talaban siedział przy jej łożu. Nie mógł trzymać jej za rękę, gdyż groziłoby to połamaniem palców. Utraciła już zdolność mowy i tylko jej oczy – słodkie i niebieskie – nadal były miękkie i wilgotne. Powiedział, że ją kocha, że zawsze będzie ją kochał. Na kryształowym policzku pojawiła się łza. Potem oczy stwardniały i Chryssa odeszła.
Świat skończył się dla niego w tamtej chwili. Kataklizm, który nadszedł w następnym roku, był w porównaniu z tym drobiazgiem.
Ból towarzyszący temu wspomnieniu był porażający. Parzył go, a zarazem ziębił.
To był dzień, gdy wszystko straciłem, pomyślał.
– Nie. To był dzień, gdy wszystkiego się wyrzekłeś – zaprzeczył Jednooki Lis. – A dzisiaj to odzyskasz.
Głosy ucichły i Talaban unosił się wysoko w przestrzeni. Mknął szybko, wirując i koziołkując.
Błękitna planeta w dole lśniła niczym rozświetlająca noc latarnia. Talaban pędził coraz szybciej i po chwili glob zmienił się w maleńki kamyczek. Drogę przecięły mu dwie komety, przyciągane przez olbrzymią planetę. Obie zniknęły w ogromnych chmurach burzowych, które mknęły wokół niej. W górę trysnęły wielkie fontanny ognia.
Talaban leciał dalej.
Słyszał już teraz muzykę, bicie serca kosmosu. Pragnął stać się jej częścią zatracić się w niej i zjednoczyć z rytmami wieczności.
– Trzymaj się mocno! – rozkazał Jednooki Lis. – To właśnie jest trasa, którą wybrał Probierz.
Talaban oderwał umysł od muzyki i sięgnął nim przed siebie. Nic nie znalazł.
– Zamknij oczy i wyobraź sobie woreczek z lekami. To przyciągnie do ciebie Probierza.
Talaban przestał wirować. Unosił się pośród gwiazd. Zamknął oczy i zrobił tak, jak radził szaman. Czuł woreczek z lekami w lewej dłoni. Coś otarło się lekko o jego palce. Spróbował to złapać i chybił. Nadeszło znowu i tym razem zacisnął palce na jego powierzchni. Kończynę Awatara przeszył ostry ból. Otworzył oczy i zobaczył wielkiego cętkowanego węża, który wbił zęby w jego ramię. Otworzył odruchowo palce, ale przezwyciężył strach i znowu zacisnął je na obłym ciele. Wąż zaatakował jego twarz, wbijając głęboko zęby. Talaban poczuł wnikający w ciało jad.
Iluzja, to wszystko iluzja, powtarzał sobie. Rany zniknęły natychmiast.
Trzymał w ręku kamień. Z otworów w jego powierzchni wypełzały robaki, które wgryzały się w skórę Talabana. Ich maleńkie ząbki rozszarpywały jego dłoń od wewnątrz.
Skupiając się na woreczku z lekami, wyobraził sobie okręt, drogę powrotną. Robaki przegryzły się już do nadgarstka. Składały jajeczka w jego tętnicach. Czuł, jak pływają w jego krwi. Z jajeczek wykluły się kolejne robaki. Coraz więcej ich wypełniało jego pierś i brzuch, jego szyję i lędźwie, przegryzając się na zewnątrz przez skórę.
Pożerały go żywcem.
– Pomóż mi, szamanie! – zawołał. Nie usłyszał jednak odpowiedzi.
A co, jeśli to był jakiś podstęp? Jeśli w ogóle nie było tu Probierza? Czyżby zwabiono go w pułapkę?
Robak wypadł mu z policzka i zsunął się w dół po twarzy.
Wokół Talabana tańczyły teraz tęcze. Nadal nie puszczał kamienia.
Już blisko do domu, pomyślał. Niedługo będę bezpieczny.
– To boli – usłyszał głos Chryssy. Talaban otworzył nagle oczy. Ujrzał przed sobą jej kruche ciało, szczeliny pojawiające się na krystalicznym ramieniu pod naciskiem jego dłoni. – Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić?
– Wcale nie chcę – zaprzeczył.
– Wśród gwiazd byłam bezpieczna. Jeśli zabierzesz mnie na Ziemię, obrócę się w szkło i pył.
Zacisnął powieki i pomknął przed siebie, ignorując ją. Uszy wypełnił mu ogłuszający ryk. Jego twarz rozdarły potężne pazury, wyrywając mu lewe oko. Potem wbiły się w pierś. Kły lwa rozszarpały mu bark. Trzasnęły kości.
Talaban uczepił się czarnej grzywy bestii.
Umieram, pomyślał. Nie wyliżę się z takich ran.
Pole jego widzenia wypełniła błękitna planeta. Poczuł, że uderzył głową w dywanik leżący na podłodze kajuty.
Probierz jęknął. Talaban podźwignął się na kolana, strącając z siebie dzikusa.
Ten otworzył zielone oczy.
– Teraz będę spał – oznajmił i runął na twarz.
Talaban położył woreczek z lekami obok niego i wrócił do biurka. Nie miał na ciele żadnych znaków, żadnych ran ani śladów pazurów. Nadal jednak nie mógł wrócić do równowagi po wspomnieniu bólu.
To był nierozsądny postępek, powiedział sobie.
Stanął mu przed oczyma obraz Chryssy. Instynktownie spróbował stłumić tę wizję, nagle jednak uświadomił sobie, że już nie cierpi z powodu utraty ukochanej. Przywołał na próbę inne wspomnienia: wspólne spacery wśród wysokich wzgórz, gdy stoki porastał dywan wiosennych kwiatów. Nie chciała ich deptać. Posuwała się naprzód ostrożnie, a jej ruchy były delikatne i pełne gracji. To było bardzo piękne, ciepłe wspomnienie. W tej właśnie chwili Talaban uświadomił sobie, jak wielkim był głupcem. Bezlitośnie tłumiąc wszelkie myśli o Chryssie, pogrzebał radość razem z rozpaczą. Jesteś idiotą, powiedział sobie.
Otworzył tylne drzwiczki i wyszedł na swój prywatny pokład. Na nocnym niebie jasno świeciły gwiazdy. Wtem na wschodzie rozbłysło jakieś światło. Talaban uniósł wzrok…
…i zobaczył na niebie drugi księżyc.
Nagle na morzu pojawiły się wysokie fale. Talabanem cisnęło w lewo. Na górnym pokładzie ktoś krzyknął.
Drugi księżyc zniknął i morze się uspokoiło. Osłupiały Awatar zamarł na chwilę. Potem wstrząsnęła nim druga niespodzianka.
W drzwiach kajuty pojawiła się migotliwa, półprzezroczysta postać, starzec odziany w koszulę z koźlej skóry, ozdobioną kościanymi palcami. W białe włosy wplótł sobie paciorki, a w jego oczach dostrzegało się głęboką wiedzę.
– Przybyło między nas zło, Talabanie – oznajmił.
A potem zniknął.
Króla bogów, Ra-Hela, zaniepokoił widok zmian na niebie. Udał się do Starego Młodzieńca (poprosił go o proroctwo. Zaczęły się Dni Końca, rzekł na to Stary Młodzieniec. Między bogami wybuchnie wojna. Potężni upadną, niebiosa zapłaczą a na świat przybędzie zło. Nie wspomniał jednak o bogini, która miała się zjawić, ani o Królowej Śmierci, albowiem ich czas jeszcze nie nadszedł.
Читать дальше