– To znaczy ile?
Ciocia mówiła mi, że to zależy od tego, czego się od nich wymaga, a także od bogactwa i hojności klienta. Innymi słowy, jeśli znajdziesz bogatego mężczyznę, który cię polubi, będziesz mogła zarobić sto srebrników przez jedną noc. Ale bardziej prawdopodobne jest, że będzie to dwadzieścia albo trzydzieści.
– Aż tyle?
– Kusi cię to?
– A nie powinno? Czyżbyś zapomniał mi o czymś powiedzieć?
– Niezupełnie – odparł. – Rzecz w tym, że zajęcie „artystki” nie cieszy się w Egaru szacunkiem. Słyszałem, że w niektórych miastach Błotniaków dziwki uważa się niemal za święte. Patiacy również bardzo je szanują. Ale w vagarskich osadach z reguły się nimi gardzi.
– A czy mogłabym pracować tutaj? Dla ciebie?
– Mogłabyś, ale za to, co tu zarobisz, nie będziesz mogła zbyt długo pozwolić sobie na ten pokój.
– Zastanowię się nad tym – odpowiedziała.
W porcie Egaru zgromadziły się tłumy, przyglądające się przybijającemu majestatycznie do brzegu Wężowi. Niektórzy ze starszych Awatarów mieli łzy w oczach, młodszych zaś ogarnął zachwyt. Zniknęły pokraczne żagle, a okręt nie kołysał się już na falach jak wtedy, gdy był okaleczony. Wpłynął do portu z wielkim spokojem. Większość gapiów stanowili Vagarzy, którzy nigdy w życiu nie widzieli Węża z naładowaną skrzynką. Oniemieli ze zdumienia.
Talaban podpłynął do nabrzeża i marynarze rzucili cumy czekającym robotnikom. Gdy już je przywiązano, kapitan wyłączył moc i okręt zanurzył się głębiej.
Przed upływem godziny kwestor Ro zorganizował zapakowanie i wyniesienie na ląd czterech pozostałych skrzynek: trzech naładowanych i jednej pustej. Posprzeczał się z Talabanem, który nie pozwolił zabrać skrzynki napędzającej Węża.
– Jeśli kwestor generalny postanowi znowu okaleczyć okręt, każe ją wymontować – oznajmił. – Do tego czasu zostanie na miejscu.
Skrzynki ostrożnie przeniesiono na czekający na nabrzeżu wóz. Potem Ro rozkazał woźnicy jechać do pałacu. Niski kwestor wdrapał się na kozioł i usiadł obok Vagara. Nie obejrzał się za siebie ani nie pomachał ręką na pożegnanie, gdy wóz znikał w oddali.
Talaban zwołał załogę, zapłacił wszystkim i rozkazał tym, którzy wychodzili na przepustkę, uważać na zawiadomienia wywieszane u wejścia do portu.
– Niewykluczone, że niedługo wypłyniemy – oznajmił. – Musicie być gotowi.
Talaban i Probierz zostawili na pokładzie zredukowaną do minimum załogę pod dowództwem Methrasa i zeszli na brzeg. Gdy dotarli do bram portu, Talaban przywołał dorożkę, która zawiozła ich do jego domu na Wzgórzu Pięciu Drzew. Dom sąsiadował z wiśniowym sadem. Nie był zbyt duży, miał tylko dziewięć izb. Na pomalowanych białą farbą ścianach nie wisiały żadne ozdoby, a długi, pochyły dach pokrywały dachówki z czerwonej terakoty. Okna zasłaniały drewniane żaluzje, chroniące pokoje przed słonecznym żarem.
Talaban wysiadł i zapłacił dorożkarzowi. Frontowe drzwi były otwarte i kiedy podeszli z Probierzem bliżej, pojawiła się w nich kobieta w średnim wieku, która pokłoniła się Talabanowi.
– Wszystko gotowe, panie – oznajmiła. – Mąż zobaczył okręt. Wywietrzył twoją sypialnię i przygotował łóżko. Woda na kąpiel już się grzeje, a w saloniku czeka posiłek.
– Dziękuję – rzucił Talaban, przechodząc obok niej.
– Był tu posłaniec z pałacu, panie. O zmierzchu spotyka się Rada. Masz się stawić. Przyjedzie po ciebie powóz.
Talaban skinął głową i ruszył do saloniku. Znajdował się on w zachodniej części budynku i wysokie białe łukowate przejście łączyło go z ogrodami oraz położonym dalej sadem. Były tu trzy duże okna i dzięki temu pokój był bardzo jasny. Powietrze przesycała woń kwiatów z ogrodu: jaśminu i róż, groszku pachnącego i kapryfolium.
Talaban ściągnął buty i usiadł na długiej sofie. Do pokoju wszedł mężczyzna, który pokłonił się nisko. Postawił na stole dzban rozcieńczonego wina oraz dwa kielichy, znowu się pokłonił i wyszedł. Probierz nalał wina kapitanowi, ale nie sobie. Podszedł do stołu i poczęstował się leżącymi tam smakołykami. Były wśród nich świeże owoce, solone mięso – szynka, wołowina i mięso gołębia – różne rodzaje sera oraz bochen świeżo upieczonego chleba.
– Dobre – stwierdził.
Wrócili mężczyzna i kobieta. Oboje się pokłonili.
– Kąpiel gotowa, panie – oznajmiła kobieta. – Czy będziesz jeszcze czegoś potrzebował?
– Nie. Już wam dziękuję – odparł. Wstał i wręczył obojgu po dwie srebrne monety. Pokłonili się znowu i opuścili dom.
– Nie lubisz, jak umierają – odezwał się Probierz.
– Słucham?
– Służący. Patrzysz, jak się starzeją. Wtedy smutny jesteś. Widziałem twoje życie. Kiedy lecieliśmy.
Talaban skinął głową. To była prawda. Pierwsi służący, jakich miał w Egaru – mężczyzna i jego żona – spędzili z nim dwadzieścia pięć lat. Polubił ich. Kiedy kobieta zachorowała, Talaban ją uzdrowił. Wiadomość się rozeszła i wezwano go przed Radę. Prawo zabraniało Awatarom pomagać niższym rasom za pomocą magii kryształów. Rozkazano mu ich odprawić. W przeciwnym razie kobietę skazano by na śmierć. Od tej pory wynajmował służących na krótki czas.
Probierz żarłocznie pochłaniał posiłek. Talaban wstał z sofy i przeciągnął się.
– Idę się wykąpać – oznajmił.
Leżąc w pachnącej wodzie, znowu pomyślał o Chryssie, o jej radosnym usposobieniu i o tym, jak zachwycało ją wszystko, co widziała: wiosenne kwiaty w blasku słońca, biały gołąb o zmierzchu, światło księżyca tańczące nocą na powierzchni morza.
Jego umysł wypełniło wspomnienie dwóch księżyców, a także migotliwej postaci Jednookiego Lisa. Nie powiedział Probierzowi o tym, że go widział. Jeszcze nie. Musiał najpierw to sobie przemyśleć.
Wyszedł z wanny i wytarł się do sucha. Potem ukląkł na dywaniku i przeprowadził powoli umysł przez Sześć Rytuałów.
Przed upływem godziny wdział tunikę z ciemnoniebieskiego jedwabiu wyszywaną srebrną nicią a na długie, ciemne włosy nałożył srebrny diadem z białym kamieniem księżycowym. Całości dopełniały wysadzany klejnotami pas, u którego wisiał nóż myśliwski o czarnej rękojeści ozdobionej srebrnym drutem, rajtuzy z białej wełny oraz sięgające kolan buty z posrebrzanej jaszczurczej skóry.
Probierz uśmiechnął się na jego widok. Talaban zauważył w oczach dzikusa drwiący błysk.
– To pałacowy strój – tłumaczył się lekko zmieszany.
Probierz skinął głową.
– Bardzo ładny.
– Chyba sobie przypominam, że kiedy brałeś ślub z Suryet, miałeś na sobie płaszcz z orlich piór i czapeczkę wyszywaną paciorkami. A na członku futerał z muszelek. Do tego pomalowałeś sobie usta na biało. Ja też widziałem twoje wspomnienia.
– To co innego – sprzeciwił się Probierz. – Orle pióra mają w sobie wielką magię. Muszelki pomagają na męskość.
– To wszystko kwestia stylu – mruknął Talaban, poprawiając tunikę.
– Bardzo ładny – powtórzył dzikus z gromkim śmiechem.
Talaban potrząsnął głową z uśmiechem. Z Probierzem nie sposób było się spierać.
– Kiedy wrócę, musimy porozmawiać.
– O powrocie do domu?
– O Jednookim Lisie.
– Obudź mnie, to porozmawiamy.
Powóz przybył na czas i Talaban usiadł z tyłu. Po drodze przyglądał się miastu. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat rozrosło się niemal dwukrotnie. Wiele starszych budynków, stojących na pięciu wzgórzach, na których pierwotnie zbudowano Egaru, było pięknych, ale większość nowych wzniesiono z wypalanych w ogniu cegieł. Na wąskich uliczkach ludnych dzielnic gnieździła się populacja robotników: garncarze, piekarze, murarze, tkacze, cieśle, służący i wielu innych. Vagarzy byli obecnie stukrotnie liczniejsi od swych awatarskich panów. I ta dysproporcja będzie narastać.
Читать дальше