– Kto finansuje tę grupę? – zapytał Caprishan. – Czy to wiemy?
– Jeszcze nie – odparł Rael – ale możemy bezpiecznie założyć, że otrzymują wsparcie Erek-jhip-zhonad.
– Chcesz, żebym zabił ich króla? – zapytał Viruk.
– Jeszcze nie, kuzynie. Mamy już wystarczająco wielu wrogów. Na tym etapie musimy być ostrożni. Ataki na Awatarów nie mogą się kończyć sukcesem. Sprawujemy rządy nad wrogo nastawioną ludnością. Gdy tylko tubylcy zaczną w nas widzieć nie władców, lecz cele… – Nie dokończył zdania.
– Trzeba znaleźć tych ludzi. Szybko – stwierdził Niclin.
– Znajdziemy ich – zapewnił Rael. – Obecnie poszukujemy tubylca, który najprawdopodobniej jest kurierem. To bardzo stary białowłosy mężczyzna, który podróżuje w towarzystwie złotowłosego dziecka. Dotarły do nas informacje, że to on dostarcza grupie rozkazy, a także złoto. Udaje kupca. Nasi agenci przeczesują obecnie miasto w jego poszukiwaniu. Kiedy go znajdziemy, zaprowadzi nas do przywódców.
– A czym on handluje? – zapytał Viruk. Opuścił go dobry humor. Znał odpowiedź, zanim jeszcze ją usłyszał.
– Ponoć winem – odparł kwestor generalny.
Pierwsze odruchy zawsze są słuszne, pomyślał Viruk. Trzeba było poderżnąć mu gardło. Westchnął. Ta wiadomość nieodwracalnie zepsuła mu dzień. Nic już tego nie naprawi. Oparł się wygodnie na krześle, starając się sprawiać wrażenie zainteresowanego rozmową o pobieraniu podatków. Zerknął na Talabana, zadając sobie pytanie, czy kapitan jest rzeczywiście zajęty debatą czy też nudzi się tak samo jak on.
Nie sposób było tego określić. Smagła twarz Talabana niczego nie wyrażała. Wpatrywał się w mówiącego. Viruk przeniósł wzrok na Caprishana, który wyjaśniał obecnym problemy ze ściąganiem podatku od plemion. Jego liczne podbródki drżały, a twarz zalewał pot. Viruk przyglądał się, jak jedna strużka dotarła do podbródków i spłynęła w dół jedną z bruzd. Stłumił ziewnięcie.
Gdy zebranie wreszcie się skończyło, z radością udusiłby wszystkich obecnych. Rael zaproponował im przekąski, ale Viruk odmówił i opuścił pałac, zamierzając wrócić do domu na piechotę. To była z górą mila drogi, ale noc była pogodna, a powietrze chłodziło mu twarz. W przeciwieństwie do pozostałych miał nadzieję, że nowi Awatarowie okażą się wrogo nastawieni. Być może wreszcie znajdzie nieprzyjaciół godnych swoich talentów.
Zabójstwo grubego króla sprawiło mu przyjemność. Z radością patrzył, jak impuls z łuku zhi rozsadził mu plecy, spryskując kwiaty krwią i odłamkami kości. Ach, prawda, pomyślał, kwiaty. Jak się nazywały…? Gwiezdne płatki? Gwiezdne kwiecie? Nie. Gwiazdy nieba. Tak jest. Śliczne roślinki. Nadal pamiętał ich zapach, delikatny i lekki. Jutro opowie o nich Kacowi i każe mu zasadzić je pod oknem sypialni.
Viruk przeszedł na drugą stronę szerokiej alei i skręcił w prawo, w wąską ulicę Pilarską. O tej godzinie nikt nie pracował, ale czuło się tu jeszcze woń świeżo ciętego drewna. Na ulicy było ciemno i Viruk wdepnął w końskie łajno. Powietrze wypełnił paskudny smród. Awatar chciał wytrzeć but o ziemię, gdy nagle usłyszał za plecami jakiś szelest. Odwrócił się błyskawicznie i ujrzał nóż lśniący w blasku księżyca. Zablokował cios przedramieniem i uderzył pięścią w szczękę przeciwnika. Mężczyzna zachwiał się i upadł. Viruk uskoczył w prawo, gdy z pobliskiego zaułka wypadł drugi napastnik, uzbrojony w miecz. Awatar cofnął się.
– Wzięliście mnie za kogoś innego? – zapytał jak zwykle miłym głosem.
– Wiemy, kim jesteś – odparł drugi z mężczyzn, posuwając się powoli naprzód. Miał na sobie ciemne ubranie, a dolną połowę twarzy zasłaniała mu chusta. Pierwszy napastnik zdążył już się podnieść i próbował bokiem zajść Viruka z prawej. – Jesteś Viruk Zabójca – ciągnął mężczyzna z mieczem. – Viruk Szaleniec.
– Szaleniec? To było bardzo nieuprzejme – oznajmił Viruk. – Chyba zabiję cię za to twoim własnym mieczem.
Napastnik uzbrojony w nóż rzucił się do ataku. Viruk wyszedł mu naprzeciw, uchylając się przed nieudolnie wyprowadzonym ciosem. Potem zdzielił go łokciem w twarz. Mężczyzna zatoczył się do tyłu ze stłumionym krzykiem. Drugi z przeciwników ciął mieczem, celując w głowę Viruka. Awatar pochylił się, a potem skoczył na niego. Uderzył barkiem w brzuch przeciwnika i zwalił go z nóg. Obaj ciężko runęli na ziemię. Viruk uniósł się lekko i uderzył napastnika trzy razy w twarz. Potem złapał go za włosy i dwukrotnie grzmotnął jego głową o ziemię. Mężczyzna jęknął. Viruk wstał, wyrywając mu miecz z rąk.
– Żałosne – skwitował. – Naprawdę żałosne.
Odwrócił się, przeszywając mieczem powietrze. Trafił prosto w szyję pierwszego z napastników, który próbował zajść go od tyłu. Ostrze przecięło skórę, ścięgna, kręgi oraz obie żyły szyjne. Głowa opadła w prawą stronę. Mężczyzna runął na ziemię.
Drugi napastnik zdołał się podźwignąć na kolana.
– Nie! – krzyknął, gdy jego przyjaciel zginął.
– Nie? – powtórzył Viruk. – Trzeba było powiedzieć „nie”, zanim podjęliście tę śmieszną próbę. Nie czułbym się urażony, gdyby nie fakt, że wiedzieliście, kim jestem. Nie masz nawet pojęcia, co to za zniewaga. Dwóch takich jak wy! – Przykucnął obok klęczącego mężczyzny i zerwał mu chustę z twarzy. Twarz napastnika była młoda, prawie chłopięca. – Jak rozumiem, jesteście pajistami.
Młodzieniec skinął głową. Nagle w jego oczach pojawił się błysk.
– Tak. I z dumą zginiemy za sprawę. Może i nie byłem wystarczająco dobry, żeby cię zabić, ale któregoś dnia ktoś to uczyni. Ktoś zgładzi ciebie i cały wasz plugawy rodzaj.
– Być może – zgodził się Viruk. – A może tak zechciałbyś mi powiedzieć, kto cię wysłał?
– Nigdy!
– Tak też sądziłem – rzekł Awatar z szerokim uśmiechem.
– To znacznie upraszcza sprawę. – Uniósł nagle miecz i wbił go w brzuch młodzieńca z taką siłą że sztych wyszedł plecami.
– Boli, prawda? – zapytał. Pajista zawył i osunął się w ramiona zabójcy. Viruk pocałował go w policzek i odepchnął na bok.
Kiedy się wyprostował, przypomniał sobie o pobrudzonym bucie. Wytarł go o ubranie umierającego młodzieńca i skierował się w stronę pałacu, by zameldować o ataku.
Kwestor generalny przysłał na miejsce drużynę żołnierzy, lecz ktoś zdążył zabrać ciała przed ich przybyciem.
– Pamiętasz, jak wyglądali? – zapytał Rael Viruka, który wycierał gąbką krew z czarnej jedwabnej koszuli.
– Byli młodzi i niewiele potrafili – odparł Viruk. – Ale czekali specjalnie na mnie. Jeden z nich to przyznał. Nazwał mnie Virukiem Zabójcą. Nie potrafię uwierzyć, że wysłali tylko dwóch. Myślisz, że chcieli mnie obrazić?
– Było ich więcej niż dwóch – stwierdził Talaban, podchodząc bliżej. – Ktoś musiał im towarzyszyć. W przeciwnym razie nie zdążyliby zabrać ciał.
– Ach – stwierdził Viruk. – Chyba tak. Wysłali trzech, ale jeden z nich okazał się tchórzem. Niemniej trzech nadal zakrawa na zniewagę.
– Nie miałeś broni, Viruku – przypomniał mu Rael. – Zapewne uważali, że trzech wystarczy.
– Pewnie masz rację – zgodził się Viruk. – Mam jeszcze krew na koszuli?
– Chyba wytarłeś już całą – odparł Rael. – Przychodzi ci do głowy coś jeszcze. Cokolwiek?
Viruk zastanowił się nad tym pytaniem, wspominając cały incydent.
– Nie – odpowiedział po chwili. – Wypadli z ciemności. Wszystko skończyło się bardzo szybko.
Читать дальше