– Nie interesują mnie pieniądze ani władza – odparł. – Jestem żołnierzem i czuję się z tym szczęśliwy.
– Jesteś bardzo podobny do ojca.
– Za bardzo. A zarazem za mało – stwierdził ze smutkiem.
Wszedł do domu i skierował się do wielkiego salonu. W przejściu do frontowego ogrodu siedzieli dwaj mężczyźni. Pendar jak zwykle miał na sobie drogi, nieskazitelnie czysty strój: perłowoszarą tunikę i rajtuzy z grubego jedwabiu, a do tego buty z jaszczurczej skóry. Był wysoki, bardzo szczupły i nadal zachował chłopięcy wygląd. Włosy pomalował sobie w złote pasemka. Mężczyzna siedzący obok niego był silniej zbudowany. Miał szerokie bary, potężne dłonie i srebrnoblond brodę.
– Mój drogi przyjacielu – przywitał Methrasa Pendar. Podszedł zwinnym ruchem do żołnierza, uściskał go i pocałował w policzek. – Cieszę się, że cię widzę. Jak się czujesz?
– Dobrze, Pendarze. Kim jest twój przyjaciel?
– To nie do końca przyjaciel. Raczej wspólnik w interesach. To porządny człowiek. Można mu zaufać. Nazywa się Boru. Pochodzi z Banis-baya, plemienia, które mieszka nieopodal Studni Życia.
Boru wstał i podszedł do Methrasa, wyciągając rękę. Sierżant uścisnął ją krótko.
– Choć bardzo się cieszę na twój widok, przyjacielu – oznajmił Methras – muszę ci powiedzieć, że czuję się okropnie zmęczony i chciałem się po południu trochę przespać.
– Nie zajmiemy ci wiele czasu – zapewnił Boru. – Jak rozumiem, właśnie wróciłeś z dalekiej podróży.
– Tak. Popłynęliśmy na południowy lód. Wyprawa zakończyła się sukcesem.
– Co to znaczy? – zapytał Boru.
– Znaleźliśmy to, czego szukaliśmy – odparł sierżant. – Moim zdaniem należy to uznać za sukces.
– Słyszałem, że na lodzie zginęli Vagarzy – zauważył Boru – a to, co znaleźliście, uczyni Awatarów potężniejszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Niektórzy mogliby powiedzieć, że była to klęska.
– Żołnierz imperium by tak nie powiedział – stwierdził Methras.
– Mógłby powiedzieć – sprzeciwił się Boru. – Czasy się zmieniają. Klepsydra historii wkrótce się obróci. Niektórzy wierzą, że za kilka lat te miasta wrócą pod panowanie Vagarów. Jaki los czeka wówczas tych, którzy dochowają wierności dawnemu imperium?
Methras nie odpowiedział. Spojrzał na Pendara, ignorując Boru. Złotowłosy mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale żołnierz uniósł rękę i potrząsnął głową.
– Nic nie mów, przyjacielu. Lepiej, żebyś już poszedł. A kiedy wrócisz, przyjdź sam. Czego nie usłyszę, o tym nie mogę zameldować.
– On ma rację – potwierdził Boru. – Marnujemy tu czas.
– Nie, to mój czas marnujecie – warknął Methras. – Idźcie już.
Boru odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Pendar zatrzymał się jeszcze na chwilę, nie wiedząc, co robić. Methras położył dłoń na szczupłym barku przyjaciela.
– Uważaj na siebie, Pendarze. Droga, którą wybrałeś, jest bardzo niebezpieczna.
Boru ma rację – powiedział cicho Pendar. – Dni Awatarów dobiegają końca. Gdy już zostaną obaleni, wszyscy ich przyjaciele i sojusznicy zginą razem z nimi. Nie chcę, żeby spotkała cię krzywda.
– Jak możesz wierzyć, że Vagarom pozwoli się na władanie ich miastami? Jeśli Awatarowie upadną, podbiją ich Erek-jhip-zhonad albo Patiacy. Zamienią tylko jednych panów na drugich. Nie mieszaj się do polityki, Pendarze. Ona cię zgubi.
– Ich miastami? – powtórzył Pendar. – Czy nie powinieneś powiedzieć „naszymi miastami”? A może awatarska krew wzięła w tobie górę? Jesteś mieszańcem, tak samo jak ja, rozdartym między dwiema rasami. Gdyby odkryto prawdę, nawet po tylu latach, czekałoby nas wyssanie na kryształach. Awatarowie nigdy nas nie zaakceptują. Nie oddam wierności ani życia ludziom, którzy pragnęliby mojej śmierci, gdyby tylko się dowiedzieli, jaka krew płynie w moich żyłach. Oni są naszymi wrogami, Methrasie. Pewnego dnia ty również to zrozumiesz.
– Nie wszyscy są wrogami. Jest jeszcze Talaban.
– Ach, tak – zgodził się Pendar z figlarnym uśmiechem. – Piękny Talaban. Nie daj się nabrać, mój drogi. On również należy do ich rasy bogów, a długie życie zawdzięcza śmierci Vagarów, wysysanych na kryształach wbrew ich woli.
– Powinieneś już iść – rzekł Methras.
Pendar skinął głową i włożył gruby, czarny płaszcz.
– Często o tobie myślę – powiedział. Methras ominął go i wyszedł w słoneczny blask późnego popołudnia.
Stał tam przez pewien czas, dopóki nie usłyszał, że obaj jeźdźcy się oddalili. Matka podeszła do niego, biorąc go pod rękę.
– Czy prosił cię, żebyś z nim współpracował? – zapytała.
– Tak.
– I zgodzisz się?
– Nie sądzę.
– Być może popełniasz błąd.
– Jeden z nas go popełnia – zgodził się Methras.
Przed Anu piętrzyło się wiele problemów. Sześciuset robotników przystąpiło do pracy nad piramidą w dobrych nastrojach, żartując sobie ze świecącego cały czas słońca. Po dziesięciu dobach, gdy po raz pierwszy nadeszło południe, samopoczucie Vagarów się zmieniło. Anu wyczuwał ich nerwowość. Dziwnie było pracować cały dzień, widząc na niebie niemal nieruchome słońce, a potem spać pięć godzin, by po przebudzeniu przekonać się, że słońce nadal stoi wysoko. To wywoływało nerwowość. Wielu robotników chorowało, inni zaś skarżyli się, że nie mogą spać. Ludzie stali się kłótliwi, a czwartego dnia jeden z nich rozwalił młotem czaszkę kolegi. Awatarski strażnik zabił mordercę. Oba ciała, uwolnione od działania magii skrzynki, zgniły natychmiast i pokryły je robaki. Świadkami sceny było chyba ze stu robotników i ten widok ich przeraził. Anu przekonał się, że przyśpieszenie czasu pociąga za sobą mnóstwo skutków ubocznych.
Chleb w kilka minut robił się czerstwy, a owoce gniły, nim zdążyli je wyjąć z beczek. Trawa rosła dwadzieścia razy szybciej. Jeśli ktoś chwilę zaczekał, mógł to zobaczyć na własne oczy. Anu w końcu poradził sobie z kwestią żywności, zwiększając moc skrzynki, tak by objęła również zapasy. Tę samą metodę zastosował w przypadku trawy i innych roślin w dolinie. Mimo to nastrój robotników wciąż się pogarszał. Około trzydziestu poprosiło już o zwolnienie i Anu zezwolił na to. Gdy kwestor następny raz spowolnił Taniec, by wpuścić do doliny transport z zapasami, wykorzystali okazję i wrócili do domu.
Za radą Shevana kazał też sprowadzić pięćdziesiąt dziwek i zbudował dla nich chaty na skraju doliny. Ich usługi były darmowe. Mężczyznom rozdano specjalne monety z wypalanej gliny. Kobiety zbierały je, by po ukończeniu służby zamienić je na prawdziwe pieniądze. To na pewien czas poprawiło nastroje. Potem jednak nadeszła dwudziestodobowa noc. Robotnicy znowu stali się kłótliwi i wybuchło kilka bójek. Jeden z nich popełnił samobójstwo. Te wydarzenia zaskoczyły Anu, lecz po pewnym czasie kwestor doszedł do wniosku, że światło słoneczne jest z jakiegoś powodu potrzebne dla właściwego funkcjonowania mózgu i bez niego ludzie popadają w depresję. Dlatego oprócz dziwek pozwalał teraz robotnikom na mocne trunki i narkotyki, a w wolnym czasie organizował dla nich tańce, konkursy oraz inne rozrywki.
Trzydziestego dnia ułożono wreszcie podstawę piramidy – wkopany głęboko w ziemię, idealnie równy kwadrat o boku długości siedmiuset pięćdziesięciu stóp. Anu zorganizował zabawę, pozwalając ludziom na wybór króla podstawy. Zwycięzcę – brygadzistę imieniem Yasha – udekorowano wieńcem laurowym i obniesiono wokół podstawy, na której następnie wypisano jego imię. Anu lubił Yashę. Był on wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną o szerokich barach. Miał gromki śmiech i był urodzonym przywódcą. Jego złożona z trzydziestu robotników brygada była zdecydowanie najlepsza ze wszystkich.
Читать дальше