– Nigdy nie widziałem kaczeńców, panie – przyznał Kale. – Nie mam pojęcia, jak o nie dbać.
Ogrodnik uśmiechnął się i klepnął go po ramieniu.
– Nauczysz się, Kale. A jeśli się nie przyjmą, kupię następne. W końcu nam się uda.
Na ścieżce pojawił się nowy przybysz. Kale pokłonił się i odszedł, gdy tylko Awatar się zbliżył.
– Twoje ogrody nigdy nie przestają mnie zachwycać, Viruku – odezwał się kwestor generalny. – Tyle tu kolorów i zapachów.
Napięcie wróciło. Ogrodnik odszedł. Viruk wojownik strzepnął suchą ziemię z dłoni i poprowadził kwestora generalnego do altanki, w której ustawiono wygodne krzesła. W cieniu było chłodno.
– Czemu zawdzięczam twą wizytę, kuzynie? – zapytał, zdejmując słomiany kapelusz i rzucając go na ziemię.
– Ammon szkoli regularną armię. Moi szpiedzy donoszą że jego żołnierze są śmiali i zdyscyplinowani.
– A ilu ich ma?
– Pięć tysięcy, podzielonych na pięćdziesiąt grup po stu ludzi. Każdy ma napierśnik i hełm z brązu oraz drewnianą wzmocnioną brązem tarczę. Większość jest uzbrojona w krótkie miecze, ale pierwszy szereg ma dwunastostopowe włócznie.
– Ciekawe rozwiązanie – stwierdził Viruk. – Chcesz, żebym zabił Ammona?
– Nie. Możemy potrzebować tej armii.
Viruk wybuchnął śmiechem.
– Myślisz, że Błotniacy zechcą walczyć u naszego boku?
– Jeśli nie zechcą przybysze albo ich zasymilują albo zniszczą.
– Obawiasz się, że mogą być aż tak silni?
Rael oparł się na krześle, pocierając zmęczone powieki.
– Udało nam się zachować władzę, choć jest nas zaledwie pięciuset. Przybysze uniknęli kataklizmu i ich najważniejsze miasta również. Z pewnością są ich tysiące, Viruku. Jedno Źródło wie, jaką mają broń.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Jedź do Ammona. Poinformuj go o tym, co się wydarzyło. Zapewnij go, że jeśli Erek-jhip-zhonad zostaną zaatakowani, udzielimy mu wszelkiego możliwego wsparcia. Ale nie proś go o pomoc. Nie możemy okazywać słabości. Jeśli sam ją zaoferuje, zgódź się uprzejmie.
– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś wysłał z tym… poselstwem jakiegoś kwestora, kuzynie? Nie jestem dyplomatą. Z największą przyjemnością poderżnąłbym temu dzikusowi gardło.
Dlatego właśnie jesteś najlepszym kandydatem do tej roli, Viruku. Ammon cię zna i wie o twoich umiejętnościach. Będzie ostrożny, ale cię wysłucha. Obserwowałem go uważnie od chwili, gdy został królem. Jest silniejszy niż jego ojciec i mądrzejszy od wszystkich wodzów, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia. Byłby dla nas potężnym sojusznikiem.
– Albo śmiertelnie groźnym wrogiem.
– W rzeczy samej. Zostań w jego stolicy jako mój ambasador. Wysłałem mu już wiadomość o twoim przybyciu.
– Wolałbym być tutaj, kiedy zjawią się przybysze – sprzeciwił się Viruk.
– Jestem pewien, że byś wolał.
– To znaczy, że odrzucasz moją prośbę? Nie pozwolisz mi popłynąć z Talabanem na Wężu?
– Obawiam się, że będziemy musieli stoczyć tu wiele bitew. Gdy już nadejdą, chcę, żebyś udzielił wsparcia Ammonowi.
Viruk wstał i napełnił sobie kielich chłodną wodą z kamiennego dzbanka.
– Nieprzyjaciel wkrótce zaatakuje pięć miast, kuzynie. Nie masz nikogo, kto potrafiłby walczyć tak dobrze, jak ja. To szaleństwo odsyłać mnie w takiej chwili.
– Niewykluczone, że masz rację, Viruku. Co jednak się stanie, jeśli ich okręty nas ominą i popłyną w górę Luanu? Co, jeśli pierwszym celem ich ataku będą ziemie Błotniaków? W takim przypadku będziemy ich mieli i z przodu, i z tyłu. Tak właśnie bym postąpił, gdybym atakował to wybrzeże. Pięć miast to silny przeciwnik, a Błotniacy słabszy. Trudno nam będzie walczyć na dwa fronty, Viruku. A ponieważ tego właśnie boję się najbardziej, wysyłam do Błotniaków swego najgroźniejszego wojownika. Zabierz ze sobą dziesięciu Awatarów. Wybierz najlepszych.
Viruk zachichotał.
– Chcesz mnie przekonać pochlebstwem. I niech mnie piekło pochłonie, jeśli ci się nie udało. Proszę bardzo, kuzynie. Zrobię to dla ciebie.
Rael skinął głową i wstał z krzesła.
– Jeśli nieprzyjaciel nadejdzie, Viruku, broń Ammona jak kogoś własnej krwi. Z pewnością spróbują najpierw zabić króla. Nie może im się udać. A jeśli wróg się przedrze, sprowadź Ammona tutaj, a razem z nim tylu jego ludzi, ilu zdołasz. Viruk ryknął śmiechem.
– Zaledwie kilka dni temu wysłałem mu obietnicę, że wypruję mu trzewia. A teraz mam go bronić? Przy tobie życie nigdy nie jest nudne, Raelu. A teraz, wybacz, ale muszę trochę popracować w ogrodzie.
Kwestor generalny uśmiechnął się.
– Zauważyłem, że twój ogrodnik dobrze wygląda. Przysiągłbym, że kiedy widziałem go ostatnio, robił wrażenie starszego.
– Najwyraźniej praca dla mnie dobrze mu służy.
Rael potrząsnął głową.
– Łamiesz zbyt wiele zasad, kuzynie. Bądź ostrożny.
– Kale jest dla mnie bardzo cenny. Ocalił moje sasanki, ulepszając system odprowadzający wodę i odpowiednio przycinając otaczające je rośliny, żeby miały więcej światła. Bez niego by zginęły. A cóż wart jest ogród bez sasanek?
– Zmieniłem zdanie – odparł Rael, uśmiechając się szeroko. – Masz uważać Ammona nie za człowieka twojej krwi, ale za jeden z twoich kwiatów.
– To prawda, że z chęcią zasadziłbym go w ziemi – przyznał Viruk.
Kwestor Ro sądził już od dwóch godzin i zaczynało ogarniać go znużenie. Większość spraw była trywialna. Tylko dwóch oskarżonych skazał na wyssanie na kryształach, a i oni stracili zaledwie po pięć lat. Spojrzał na dwie listy, które przed nim leżały. Jedna zawierała wykaz spraw, a druga wymogi Kryształowego Skarbca. Zgodnie z tą drugą, powinni dziś skazać na śmierć dwadzieścia dwie osoby. Ro doskonale rozumiał, że muszą zachować poziom mocy i nie dbał zbytnio o Vagarów, ale prawo było prawem i żadne naciski nie skłonią go, by nagiął je choćby w najmniejszym stopniu. Jeśli ktoś ukradł chleb – bez użycia przemocy – żeby nakarmić własną rodzinę, było to jedynie wykroczenie i maksymalny wyrok wynosił pięć lat. Zrugał prokuratora, który utrzymywał, że jeśli ścigający złodzieja poszkodowany przewrócił się i skręcił sobie rękę w nadgarstku, była to zbrodnia z użyciem przemocy.
Kwestor Ro nie był w dobrym nastroju. Nie lubił sali sądowej numer trzy we wschodniej dzielnicy. Była ona mała i zagracona, podium dla sędziego miało zaledwie dwie stopy wysokości, a do tego musiał na nie wchodzić z bocznego pokoju, przechodząc pod miejscami dla publiczności. W ten sposób Vagarzy spoglądali na niego z góry, a to nie uchodziło. Sędzia powinien wchodzić na podwyższenie od tyłu, tak jak we wszystkich innych salach.
Ro pociągnął się za rozwidloną niebieską brodę, przenosząc spojrzenie na galerię dla publiczności. Nie było tam ani jednego Awatara, a ławki były zapełnione zaledwie w połowie. Kwestor poprawił fałdy szafirowej szaty, upił łyk wody z kryształowego kielicha i skinął głową na strażników, nakazując im wprowadzić następnego oskarżonego.
To była sprawa o gwałt. Ofiara, bogata gruba Vagarka w średnim wieku, utrzymywała, że jej ogrodnik wdrapał się do pokoju przez okno i zmusił ją do poniżającego aktu, który przerwało dopiero pojawienie się jej męża. Oskarżenie domagało się kary śmierci.
– Czy na miejscu zbrodni znaleziono jakąś broń? – zapytał Ro prokuratora.
– Nie, panie kwestorze. Oskarżony obezwładnił poszkodowaną przy użyciu siły fizycznej.
Читать дальше