– Trzy dni? – powtórzyłem tępo.
– No a kiedy jechałeś do tego swojego Charkowa? Trzy, nie, cztery dni temu. Tym bardziej. A wiesz, jak matka tęskni.
– Cztery dni… – powiedziałem w zadumie. – Ciągle w podróży, czas płynie inaczej. Wydawało mi się, że bardzo długo was nie widziałem…
Herbata była świeżo zaparzona, dobra. Mama nigdy nie robi ekspresowej, zaparza w czajniczku. Mówi, że ekspresowa pachnie papierem. Posłusznie piłem herbatę, jadłem jakiś mdły torcik… Keszju położył się przy moich nogach, wsunął nos w moje skarpetki, kichnął niezadowolony, ale nie opuścił posterunku.
– No i co, masz teraz dziewczynę w Charkowie? – rzucił mimochodem ojciec. Pewnie się nad tym zastanawiali, gdy ja ni z tego, ni z owego (w ich rozumieniu) nagle wyjechałem z Moskwy, zostawiając im na głowie psa.
– To nie dziewczyna, raczej towarzysz bojowy. – Uśmiechnąłem się krzywo.
Mama, która do tej pory obserwowała mnie czujnie – czy nie jestem za bardzo wstawiony i czy nie położyć mnie na kanapie w salonie – wzdrygnęła się.
– Co to za towarzysz bojowy? Czyś ty się czasem nie związał z jakimiś nieformalnymi organizacjami?
Zakrztusiłem się herbatą.
W pewnym sensie mama trafiła w dziesiątkę.
– Ależ nie, mamo. To tylko taki zwrot.
– Daj chłopakowi spokój – wtrącił się ojciec. – Nasz syn nie jest głupi, nie ma instynktu stadnego. Jak będzie chciał, to opowie. Młodość…
Dopiłem herbatę, wstałem i zapytałem żałośnie:
– To jak? Dacie na taksówkę?
– Damy – odparł ojciec. – A może jednak zostaniesz? Mam koniak, napilibyśmy się po kieliszku…
– Daniła! – W głosie mamy zadźwięczał metal. – Co to znowu za libacje w środku nocy?
– Jako lekarz twierdzę, że kieliszek koniaku przed snem…
– On już dziś swój kieliszek wypił! Kirył, zaraz dam ci pieniądze. A może cię odprowadzić? Albo wezwać taksówkę?
– Mamo, jest ze mną Keszju, kto by napadł na człowieka z takim wściekłym ochroniarzem! A taksówka… To już lepiej złapię na ulicy, wyjdzie dwa razy taniej.
O dziwo, wzmianka o Keszju uspokoiła ich, chociaż jego główny sposób obrony swojego pana polegał na zalizaniu wroga na śmierć.
* * *
Na ulicę wyszedłem w starej kurtce, którą dała mi mama, widząc, że jestem „w samej wiatróweczce”. Musiałem jeszcze wysłuchać wykładu o tym, jak łatwo stracić zdrowie i jak ważne jest to, żeby o nie dbać. Według mnie kurtka od Dietricha wystarczyłaby, żeby dobiec do ulicy i złapać samochód, ale nie spierałem się.
Keszju, widząc, że idziemy do domu, szarpał się radośnie na smyczy. Stałem w kręgu światła latarni z uniesioną ręką, ale nie miałem szczęścia, samochody, przejeżdżały nie zatrzymując się, nikt nie chciał dorobić.
W końcu, piszcząc hamulcami, zatrzymał się stary żiguli. Otworzyłem drzwi i roześmiałem się.
– O, stały klient! – powiedział wesoło kierowca-Kaukaz. – Siadaj!
– Jestem z psem, nie przeszkadza?
– Nie, pies też człowiek. Wsiadaj.
Wsiadłem do przytulnego wnętrza, przesyconego dymem papierosowym, wpuściłem Keszju na tylnie siedzenie i surowo nakazałem mu leżeć.
– Tam gdzieś jest szmata, wytrzyj mu łapy – powiedział kierowca. – Dobry pies… Rasowy?
– Tak…
Przechyliłem się na tył, wycierając Keszju łapy, samochód już jechał.
– Do Miedwiedkowa, tak? I jak tam, rozwiązałeś swoje problemy? Pamiętam, że wtedy latałeś po całym mieście, coś się stało, tak?
– Tak – przyznałem. – I właściwie niczego nie rozwiązałem, dopiero rozwiązuję…
Wyjąłem paczkę papierosów, na dnie były jeszcze dwa.
– Zapali pan? – zapytałem. – To zwykły tytoń, ale przywieziony z daleka. U nas takich nie ma.
– Częstuj, jak ci nie szkoda.
Keszju z tyłu kichnął, wygłaszając swoją opinię na temat palenia w ogóle i palenia papierosów bez filtra w samochodzie w szczególności.
– Dobry tytoń – powiedział uprzejmie kierowca. – Mocny.
– Tak, to jedno można powiedzieć szczerze - przyznałem. – A jak tam pańskie sprawy?
– Opony zmieniłem – pochwalił się kierowca. – Miałem kupić zimowe, ale potem zdecydowałem się na uniwersalne. Zimy u nas teraz takie… ciepłe… No i kręcę kierownicą, i tyle.
– Taka funkcja – powiedziałem w zadumie.
– Myślisz, że to moja funkcja? Ze jak człowiek z Kaukazu, to od razu albo na bazarze handluje, albo kierownicą kręci? A ja jestem inżynierem melioratorem! Zdążyłem skończyć studia, a potem wszystko się tak potoczyło… – Zamilkł. – Nie ja decydowałem, wierz mi. To za mnie o wszystkim zdecydowali grubi wujaszkowie. No cóż, będę kręcić kierownicą. To też praca.
– Też praca – zgodziłem się. – I wydawanie rozkazów to też praca.
– Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze to żyć. Ty jesteś młody, myślisz, że masz przed sobą wieczność. A najważniejsze to żyć. Żywy osioł jest ważniejszy od zdechłego lwa.
Milczałem. Keszju kręcił się na tylnim siedzeniu. Ciężko mu będzie, jeśli umrę. Nie mówiąc już o tym, jak ciężko będzie rodzicom. A Kotia ma tylko Illan, a i to… zawsze zmieniał dziewczyny jak rękawiczki.
Jedni mówią, że to, co ci pisane, cię nie minie.
Inni uważają, że każdy człowiek jest kowalem własnego losu.
A ja myślę, że jedni i drudzy mają rację.
Człowiek jest swoim własnym losem. Zawsze jest coś, co możesz zmienić. Coś, co możesz pokonać. A jest też to, czego nigdy nie dokonasz, bo po prostu nie zdołasz, choćbyś walił głową w mur.
Czytałem książki, w których autorzy dowodzili, że człowiek jest zdolny do wszystkiego, wystarczy umieścić go w określonych okolicznościach, a zacznie żreć gówno i skakać innym do gardła. Niektórzy dowodzą tego bardzo przekonująco. Ale ja myślę, że te książki dowodzą tylko jednego: że właśnie ten człowiek gotów jest i żreć, i skakać. W przeciwnym razie wszystko jest niesłuszne. Na darmo.
Dlatego zawsze lubiłem książki, w których się mówi, że człowiek jest nawet lepszy niż sam o sobie myśli.
Siedziałem w kuchni, paliłem i piłem kolejną filiżankę kawy. Pewnie, że szkodzi na serce, ale czego mam się bać, skoro jestem w trakcie wyboru? A już tym bardziej nie będę się miał czego bać, gdy zostanę funkcyjnym kuratorem…
A jeśli nie zostanę, to już nigdy nie będę musiał dbać o zdrowie.
Telefon leżał przede mną na stole. Keszju posiedział trochę ze mną w kuchni, zrozumiał, że nie ma co liczyć na przekąskę w środku nocy i poszedł spać na moje łóżko, z dala od dymu i światła.
Jeśli za twoimi oknami dymi fabryka, to możesz przenieść się tam, gdzie nie ma fabryk. Albo doprowadzić do tego, że fabryka zostanie zamknięta.
A jeśli trucizna jest rozlana w powietrzu, jeśli ani w górach, ani na wyspie pośrodku oceanu się przed nią nie ukryjesz? Jeśli wydzielają ją wszyscy wokół ciebie? I jeśli wszystkim to odpowiada, jak halucynogenne powietrze Nirwany nieszczęsnym zesłańcom?
Co wtedy pozostaje?
Przestać oddychać. Albo przywyknąć.
Pewnie teraz faktycznie jestem silny. Skoro zdołałem jedną kulą załatwić nie-anioła, starożytnego silnego funkcyjnego, skoro grzmotnąłem listonosza i nie zwróciłem uwagi na wysiłki policjanta… Poza tym, cały nasz świat jest zależny od mojej pomyślności, likwidowanie mnie jest bardzo ryzykowne.
Pewnie zdołam pokonać Kotię i zajmę jego ciepłą posadkę. Będę chodzić do Tybetu jak do własnej kuchni, przenosić się ze świata do świata, podróżować, wypoczywać… Niezbyt męcząca praca. Przerzucasz dyspozycje od jednych funkcyjnych do drugich i możesz dalej próżnować. Zajmę się jakimś tam kolekcjonerstwem, będę pisać kryminały albo traktaty filozoficzne.
Читать дальше