Siergiej Łukjanienko - Atomowy Sen

Здесь есть возможность читать онлайн «Siergiej Łukjanienko - Atomowy Sen» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Atomowy Sen: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Atomowy Sen»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Galaktyka, gdzie wśród walk i intryg potężne Imperium Ludzi dąży do pokojowego współistnienia z Obcymi…
Młoda prawniczka, która tropiąc zagadkę ucieczek z wirtualnego więzienia, odkrywa jego prawdziwe przeznaczenie…
Ludzie, degeneraci i smoki walczący o byt w przeddzień katastrofy jądrowej i tajemniczy chłopiec znikąd, który może zmienić bieg dziejów…
Oto historie z odległych światów „Cieni snów”, „Przezroczystych witraży” i „Atomowego snu”.

Atomowy Sen — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Atomowy Sen», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W mojej głowie jakby wybuchła bomba wodorowa – to łączył się ze mną Książę. Gdy jest podniecony, kiepsko orientuje się w sile przekazu.

Odebrałem jego obrazy słowami – Książę mówił powoli – i zerwałem się.

Chciałem kopnąć Mike’a, ale zmieniłem zdanie i potrząsnąłem go za ramię.

– Hej, smarkaczu! Mike! Wstawaj!

Od razu otworzył oczy, jakby wcale nie spał. Naprawdę może okazać się całkiem sensowny!

4. Związani krwią

Zostali w tamtym rozgrabionym obozie. Tam stały prawdziwe domy, a mrozy nasilały się coraz bardziej. I chociaż Smoki miały tylko dwóch rannych (o chłopcu zabitym przez Jeremy’ego starano się nie wspominać), nie było sensu błąkać się po lasach.

Rockwell, Jasnowłosy i Smo (bo tak brzmiała teraz jego ksywka) zamieszkali w jednym pokoju. Nie wiadomo, co łączyło tę trójkę.

Rockwell i Smo przyjaźnili się od czasów Ostatniego Dnia, ale Jasnowłosy sprawiał wrażenie, jakby nienawidził swoich współlokatorów. Ale to właśnie on poprosił, żeby zamieszkali razem.

Rockwell siedział w fotelu i leniwie, nie zwracając się do nikogo w szczególności, mówił:

– Kiedyś był tutaj kemping… potem osiedlili się tamci… a teraz my, Smoki. A po nas…

– Po nas nie będzie nikogo. Odchodząc, spalimy obóz – powiedział twardo Smo.

Było ich sześciu, pewnie z jakiejś wioski. Sześciu i dwie śrutówki. Drobiazg. Dałem znak Mike’owi, żeby został na miejscu, i wyszedłem zza drzew.

Na mój widok zamarli. Brodaty drab, porośnięty włosami jak pająk szczeciną, który mieszał w kociołku jakąś strawę, zastygł z łyżką w wyciągniętej ręce. Szedłem powoli – Smoki nie muszą się spieszyć. Skupili się po drugiej stronie ogniska, pochylając głowy coraz niżej, w miarę jak podchodziłem. Nie zatrzymując się, przeszedłem przez ogień – coś takiego robi na widzach spore wrażenie, chociaż przez grube buty i wpuszczone w nie dżinsy nawet nie zdążyłem poczuć ciepła.

– Pomyślnych łowów, Wielki Smoku!

Wygłosili powitanie drżącymi głosami. Tylko jednemu głos nie zadrżał. Pochwyciłem jego wzrok pełen nienawiści. Dobrze, zapamiętamy go sobie…

– Kim jesteście?

Trąciłem nogą jednego z nich, natychmiast zerwał się i zameldował:

– Wielki Smoku, jesteśmy biednymi wędrowcami, idziemy do klasztoru Prawdziwie Wierzących na Szarych Wzgórzach, my…

– Mnisi?

– Nie, Wielki Smoku! Jesteśmy chorzy, pragniemy uzdrowienia…

Zatrząsł mną wewnętrzny śmiech. Ci, którzy wpadali Smokowi w łapy, zawsze mówili, że są chorzy.

– Broń!

Niespiesznie zgiąłem lufy o kolano.

– A teraz wynocha!

Wymienili spojrzenia, nie wierząc własnemu szczęściu. Ten, który patrzył na mnie z nienawiścią, znowu podniósł wzrok.

– A rzeczy?

Bezczelny. Leniwie uderzyłem go w twarz i poleciłem:

– Zabierać!

Po chwili zniknęli z polany. Zostało tylko płonące ognisko.

Zawołałem półgłosem:

– Książę! Mike!

Wyszli z zarośli, podeszli do ognia. Skinąłem na Księcia i powiedziałem:

– Ten bezczelny, który dostał w gębę. Rozumiesz?

Książę potrząsnął łbem i miękkimi, niesłyszalnymi skokami skrył się w lesie.

Mike nie zwrócił na to uwagi, zaabsorbowany czymś innym – Smo… To przecież niemożliwe… Było ich sześciu! Potężni, silni, z karabinami… Dlaczego pana posłuchali?

Wzruszyłem ramionami.

– Jestem Smokiem. Boją się.

– Rozumiem, że Smokiem… to znaczy kimś bardzo silnym, śmiałym…

I bezlitosnym.

– Ale ich było sześciu!

Przez wilgotne żółte drzewa dobiegł cichnący krzyk.

– Było. Teraz jest pięciu.

Mike spochmurniał.

– Ale…

– Książę. Przecież musi coś jeść.

Nadal nie rozumiał.

– On jada ludzi? I pan mu na to pozwala? To zwierzę jest ludojadem?

– Książę nie jest zwierzęciem – odparłem spokojnie. – To również Smok.

Twarz Mike’a stała się śnieżnobiała.

– A pan?

Padał deszcz. Pierwszy deszcz po trzech latach zimy. Rockwell pomyślał, że niemal taki sam był ten dzień, gdy Eldhaus ogłosił im swój cel.

Smoki. Era Smoków… Rockwell uśmiechnął się. Robert lubi napuszone słowa. Ale w końcu zawdzięczają mu życie.

Przez niskie, ciężkie chmury przebiegła błyskawica. Niechętnie przetoczył się grom.

Czterdzieści siedem Smoków siedziało wokół ogniska – ogromnego, po prostu gigantycznego ogniska, pożerającego dziesięć domów osiedla. Zniszczyli wszystko w ciągu godziny. Chrzęściły pękające ściany z dykty, izolator termiczny sypał się jak białe konfetti, brzęczały szyby, drzwi ze zgrzytem wypadały z zawiasów… Ściągnęli wszystko na środek wioski i Jeremy przesunął po całym tym chłamie płomieniem z miotacza ognia.

Eldhaus podszedł do ogniska i uśmiechnął się krótko.

– Jak tam nastroje, Smoki?

Nikt mu nie odpowiedział. Eldhaus wyglądał dziś jeszcze dziwniej niż zwykle.

Z jakiegoś powodu nie włożył swojego szerokiego pasa, na którym zawsze wisiała kabura z magnum, nie miał kurtki ani swetra, jedynie jasną koszulę, która przylgnęła do ciała, podkreślając silną, muskularną sylwetkę. Robert gestykulował gwałtownie, jakby gdzieś się spieszył… albo był nakręcony adrenaliną.

– Myślicie, że przenosimy się do innego obozu? Że znowu wyrżniemy kilkunastu ludzi i będziemy grzać tyłki w ich domach?

Rockwell poczuł rozdrażnienie; Eldhaus nie musiał mówić takim tonem. Nie miał przed sobą zalęknionych chłopców, jak trzy lata temu. Teraz siedziały przed nim Smoki – to prawda, że stworzone przez niego, ale jednak Smoki. Płomień, który rozpalasz sam, parzy równie boleśnie jak cudzy ogień.

– Nie będzie żadnych obozów – powiedział wyraźnie Eldhaus. Jesteście Smokami i wasza siła tkwi w samotności. Nie sądzę, byście jeszcze kiedyś zebrali się wszyscy razem, tak jak teraz. Każdy z was zdoła sam przeżyć w lesie i zwyciężyć w walce każdego wroga. I nawet jeśli któryś z was będzie musiał wezwać na pomoc inne Smoki, musicie pozostać samotnikami.

Robert podniósł do oczu rękę z zegarkiem, skinął głową, jakby coś liczył i kontynuował:

– W lesie znajdą się ludzie, którzy strzelają lepiej od was. Znajdą się tacy, którzy będą silniejsi i ostrożniejsi, będą mieli lepszą broń i bezpieczniejsze kryjówki. Ale nie powinno być ludzi bardziej nieludzkich od was.

I nie będzie, pomyślał Rockwell. Po tym pierwszym obozie napadli na wiele wsi. W zeszłym roku w poszukiwaniu nowych ofiar musieli dokonywać ponadstukilometrowych wypadów – nikt nie odważył się osiedlić w pobliżu legowiska Smoków.

– Dziwiliście się, że z każdej wsi kazałem puścić wolno jednego człowieka, który widział, co siedziało. Złościliście się, gdy kazałem zabijać tylko nożami. Ale ja wiedziałem, co robię. Tworzyłem wam opinię; sławę potworów, najdzikszych bestii lasu. Lepiej niż jakakolwiek kryjówka ochroni was powszechny strach. Szybciej niż kule zabije samo wasze przybliżenie się. Będą się was bać, będą was słuchać, jeśli każdy Smok pozostanie nieludzko okrutny.

Coś ty wymyślił? Jesteśmy, jacy jesteśmy, inni już nie będziemy… – pomyślał Rockwell. Przesunął wzrokiem po Smokach, szukając Smo. Na twarzach malowało się lekkie rozdrażnienie. A Smo patrzył na Eldhausa dziwnym wzrokiem.

– Nie będę wymyślał wam praw… to wasza sprawa. Sami wychowacie swoich następców. A ja… ja nie nadaję się na Smoka.

Zbyt wiele we mnie z człowieka. Robiłem to, co było trzeba, i gardziłem sobą za to. Kochałem was i nienawidziłem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Atomowy Sen»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Atomowy Sen» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Siergiej Łukianienko - Lord z planety Ziemia
Siergiej Łukianienko
Siergiej Łukianienko - Genom
Siergiej Łukianienko
Siergiej Łukjanienko - Czystopis
Siergiej Łukjanienko
Siergiej Łukjanienko - Brudnopis
Siergiej Łukjanienko
Siergiej Łukjanienko - Patrol Zmroku
Siergiej Łukjanienko
Siergiej Łukjanienko - Nocny Patrol
Siergiej Łukjanienko
Siergiej Łukianienko - Dzienny Patrol
Siergiej Łukianienko
Siergiej Łukjanienko - Ostatni Patrol
Siergiej Łukjanienko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Atomowy Sen»

Обсуждение, отзывы о книге «Atomowy Sen» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x