– Padnij!
Odruchowo upadli w błoto, posłuszni mocy jego głosu. A Eldhaus mówił dalej:
– Przeprowadzę was przez błoto i krew. Leżcie i myślcie o tym, że od tego dnia przestajecie być ludźmi. Zaczyna się nowa era.
Era Smoków!
Zjedliśmy kolację. Obliczyłem, że zapasów Mike’a powinno wystarczyć na tydzień. Chłopiec podniósł na mnie wzrok.
– Zanocujemy tutaj?
– Zmęczony?
– Mogę iść dalej. Powinniśmy się pospieszyć.
Dzielny smarkacz… Wszyscy Bracia Pana są tacy, twardzi i mocni, a jeśli już Zakon postawi przed nimi jakieś zadanie… Jedno mnie tylko dziwiło: dlaczego Bracia poprosili mnie o pomoc?
Czyżby rozumieli, że w lesie jest tylko jedna siła – Smoki?… Dobrze by było.
Wstałem, odszedłem od ogniska, rozpiąłem dżinsy, wysikałem się. Może faktycznie tu zanocować? Drzewa nie były zupełnie rdzawe, raczej zielonobure. Lubię takie miejsca w lesie. I mech rósł bardzo gęsty, można nazbierać na posłanie… Wyciągnąłem się, popatrzyłem w górę, na równą, szarą zasłonę. Na zachodzie, w miejscu, w którym słońce schodziło za horyzont, było trochę jaśniej. W ostatnich latach chmury jakby rzedły, w dzień widać było na niebie jasną plamę słońca. A dwadzieścia lat temu z trudem udawało się odróżnić noc od dnia. Ołowianoszare chmury i śnieg, ciągle śnieg, a powietrze ostre i suche. Wysunięcie nosa z omotanego wokół twarzy szalika oznaczało samobójstwo. Boże, jak wtedy było zimno!…
– Biegiem!
Eldhaus niepotrzebnie wrzeszczał, w takim śniegu nie sposób biec. Brudnoszare zaspy sięgały niemal do pasa, pod nogami również leżał śnieg, tylko ubity. Rockwell szepnął do Niemego:
– Pod nami jest z pięć metrów śniegu! Jeśli się zapadniemy…
– Biegiem!
Sam Eldhaus jechał na nartach, pięciu mężczyzn z automatami również. W półmroku, który teraz oznaczał dzień, nie od razu dostrzegli, że dotarli do celu. Ale Eldhaus podniósł ręką i zatrzymywali się jeden po drugim. Chrzęst śniegu umilkł, słychać było jedynie głośny oddech pięćdziesięciu zgrzanych chłopców. Eldhaus wskazał przed siebie:
– Tam…
Zza drzew przebijały się światła. Robert powiedział zmienionym głosem:
– Jeremy, rozdaj noże.
Stojący obok niego mężczyzna zrzucił z ramion plecak. Brzęknęła zmarznięta stal. Eldhaus przeżegnał się szybko, ukradkiem.
Położyłem się spać, przytulony do grzbietu Księcia. Tak było wygodniej. A „szczeniak” leżał pod łapami psa. Nawet jak zasnę, nie ucieknie… Całkiem sympatyczny chłopak z tego Mike’a, silny, skupiony… Jakby go tak wyszkolić, nauczyć życia w lesie i wybić z głowy wszystkie mnisie głupoty… Do licha, wyszedłby z niego niezły Smok!
Kiedyś wychowałem dwóch Smoków. Jednego zabiły Leśne Wilki – była taka niewielka banda. Odszukałem potem ich legowiska i wszystkich wyrżnąłem. Drugi Smok (wybrał sobie dziwaczną ksywkę Agasfer) żyje do tej pory. Podobno powędrował gdzieś na północ.
Niezły pomysł… Zaszkodzić Braciom Pana i zabić ich wysłańca to jedno. Wykorzystać ich magazyny, uzupełniając nasze zapasy, to drugie. Ale zwerbować Brata Pana! Zasypiałem powoli i gdy usłyszałem głuchy dźwięk, nie od razu zrozumiałem, że to Księciu burczy w brzuchu.
Na skraju wioski czuwało dwóch wartowników. Prawdopodobnie mieli dyżurować w różnych miejscach, ale stanęli razem, żeby uciąć sobie pogawędkę – ostatnią w ich życiu.
Z ciemności, z pobliskiego lasu, pomknęły w ich kierunku dwa szybkie cienie – nie kryjąc się, otwarcie i nieuchronnie. Gdy człowiek dla ochrony przed mrozem ma na sobie kilka warstw ciepłych ubrań, zerwanie karabinu z ramienia nie jest takie proste.
Niemy skoczył na swojego wartownika, gdy ten odbezpieczał M-16. Ostrze noża przejechało po twarzy, wartownik krzyknął, wypuścił broń i upadł na śnieg. Drugi cios był już bardziej precyzyjny.
Niemy wyjął z rozchylonych palców strażnika karabin i odwrócił się.
Jego towarzysz miał mniej szczęścia. Drugi wartownik nie tracił czasu na zdejmowanie karabinu, tylko powitał napastnika ciosem pięści. Z rozbitym do krwi nosem chłopak odleciał na kilka kroków, a wartownik już podnosił automat…
Z ciemności wysunął się Jeremy i nie celując, strzelił z pistoletu. W ciszy nocy nie pomógł nawet tłumik, dały się słyszeć dwa głośne trzaski. Jeremy skrzywił się i machnął ręką. Obok nich przemknęły cienie. To Smoki pobiegły w stronę domów.
Podchodząc do wartownika, zaufany Eldhausa strzelił jeszcze raz, a potem odwrócił się do pechowego Smoka i wpakował w niego resztę nabojów z magazynka. Spojrzał na Niemego i zniżył się do wyjaśnień:
– Rozkaz Eldhausa. Tacy nam niepotrzebni, prawda, Niemy?
Niemy popatrzył na leżącego chłopca, który wyglądał, jakby spał. I nagle głucho, urywanie powiedział:
– Ja… ja nie jestem niemy… ja jestem Smo… – Spazm ścisnął mu gardło i chłopiec nie dokończył. Przycisnął dłonie do szyi i wyszeptał: – Jestem Smokiem…
Jeremy jakby wcale się nie zdziwił. Pokręcił tylko głową.
– Brawo, Smo… – powiedział, przedrzeźniając eks-Niemego. Idziemy!
Wbiegli do pobliskiego domu. Drzwi były otwarte, w pierwszym pokoju natknęli się na Rockwella i Jasnowłosego. Ci w milczeniu patrzyli na łóżko, na którym, owinięta kołdrą, kuliła się pod ich wzrokiem młoda kobieta. Światło stojącej na stole potężnej lampy akumulatorowej odbijało się w jej ogromnych, przerażonych oczach.
Jeremy wziął Rockwella za ramiona, obrócił go i powiedział:
– Marsz!
W ślad za nim do drugiego pokoju wpadł Jasnowłosy; potem Niemy wyszedł sam. Jeremy chciał go popchnąć, ale pochwycił spokojne, zimne spojrzenie i cofnął rękę.
Drzwi nie zamknął…
W drugim pokoju stały dwa łóżka, jedno zaścielone, na drugim leżała skłębiona pościel. Pod ścianą, zasłaniając się zerwaną z okna zasłonką, stała dziewczyna, trochę starsza od nich, może piętnastoletnia.
W pokoju panowała cisza, tylko za drzwiami słychać było szamotaninę.
Smoki napadły na wioskę znienacka.
Jasnowłosy popatrzył na dziewczynę i na Rockwella, a potem poprosił:
– Nie trzeba…
Nie odrywając od nich wzroku, dziewczyna przestąpiła z jednej bosej nogi na drugą. Spod zasłonki wystawała różowa piżama z koronkowym obszyciem pod kolanami.
– Dlaczego? Mam już czternaście lat i czuję, że mam w sobie siłę na ten wyczyn! – Rockwell zachichotał i dodał: – Sądzę, że tobie też się uda. Niemy również nie zawiedzie. Prawda?
Niemy spokojnie wyciągnął dziewczynę zza zasłony.
– Niemy, opamiętaj się! Przecież ona nie ma z tym nic wspólnego! – Jasnowłosy podbiegł do Niemego, a ten odwrócił się i cicho, akcentując każde słowo, powiedział:
– Ona jest człowiekiem. My jesteśmy Smokami.
Rockwell i Jasnowłosy popatrzyli na siebie w osłupieniu.
Wysłałem Księcia na zwiady, a sam położyłem się na trawie, rozkoszując się poranną ciszą. Szczeniak Mike jeszcze spał. Zresztą sam i tak by daleko nie zaszedł.
Wiszący na gałęzi pająk obudził się, wytrzeszczył oczy, łypnął nimi raz i drugi, potem wyciągnął długie kosmate nogi i ukrył się w listowiu. Pająki są bardzo mądre. Pojawiły się z dziesięć lat temu, wcześniej o tym paskudztwie nikt nawet nie słyszał. O, wtedy było ich zatrzęsienie! Rude, szare, czarne, nawet białe – albinosy, duże i małe, gładkie, jakby pokryte lakiem, albo porośnięte krótką szczeciną, przypominającą sierść. W lasach wybuchła panika. Krążyły plotki, że pająki są jadowite i piją ludzką krew. Mówiono nawet, że potrafią hipnotyzować wzrokiem. Jako jeden z pierwszych zorientowałem się, jak jest naprawdę. Schwytałem w lesie mnicha z Zakonu Braci Pana i wsadziłem go do dołu, po którym od tygodnia łaził pająk, ściany aż pobielały od pajęczyny. Mnich też zrobił się biały, posiwiał w ciągu jednej nocy. Ale przekonałem się, że pająki boją się ludzi jak ognia.
Читать дальше