Znowu rozległ się terkot karabinu – ale niepewny, fałszywy, jakby strzelec wstydził się stawać w szranki z szalejącymi żywiołami. Martin pogładził pokrywę. Kamień był gorący.
I tym momencie w jego ciało weszły niemal jednocześnie trzy kule. Pierwsza przebiła rękę w nadgarstku, przygważdżając ją do luku, druga weszła w plecy pod prawą łopatką, trzecia trafiła w nogę.
Martin pragnął wrzeszczeć, ale zagryzł wargę do krwi i opanował się.
Przecież Irina nie krzyknęła, idąc w przepaść, na spotkanie swojej siódmej i ostatniej śmierci.
– Martinie, nie zostawiłeś nam wyboru… – powiedział Doggar.
Martin popatrzył na zegarek. Doggar też liczył czas – musiał liczyć. Nie pozwoli mu wyciągnąć detonatora. A jeszcze aż cztery minuty…
Błyskawica – nieprawdopodobnie rozgałęziona, barokowa błyskawica, z zawijasami i fintifluszkami, w kiściach piorunów kulistych, w rozbłyskach fioletowych świateł, które niczym ptaki rozleciały się po niebie – uderzyła tuż nad jego głową.
I Martin wyraźnie i jasno zobaczył, jak cyfry na „Casio-tourist” przyspieszyły bieg i w ciągu jednej chwili przeskoczyły cztery minuty.
Martin roześmiał się.
Luk był śliski od krwi i ręce obsuwały się. Martin odkręcał pokrywę w nieskończoność.
A potem, zanim ją zsunął, musiał odpocząć.
– Martinie, poddaj się – usłyszał głos Doggara. – Twoją kobietę jeszcze można uratować! Wstań, nic ci nie zrobimy!
– Rosjanie się nie poddają – wymamrotał Martin, jednym ruchem spychając pokrywę.
Na dnie sejfu drżała kulka złocistej galarety, rozpalona wewnętrznym światłem – czystym i jasnym, jakby padał na nią promień prawdziwego, ziemskiego Słońca.
Martin dotknął jej, a kulka wtoczyła mu się na dłoń. Detonator dla człowieka był miękki i ciepły, palce wyczuwały delikatne ukłucia. Martin przekręcił się na plecy.
Biała mgła nad jego głową wrzała. Błyskały błyskawice, uderzając w szczyty czarnych skał. Od czasu do czasu we mgle pojawiały się rozcięcia i wirujące szaleńczo trąby powietrzne. Rażące światło złej gwiazdy przebiło się przez rozdarcie mgły i uderzyło Martina w oczy.
Martin otworzył usta i położył złocistą kulkę na języku.
Po gardle przesunęła się ciepła fala.
– Martinie, daję ci trzy sekundy! Jedna!
Najgorsze, że nie wiedział, kiedy zacznie działać detonator. Za dzień, za godzinę? Nawet minuta to już zbyt długo…
– Irinko… ciągle nie zdążam… – wymruczał Martin. Ciało przeszył dreszcz i Martin zobaczył słońce poprzez chmury.
– Dwie!
Miał wrażenie, że jego ciało wywraca się na drugą stronę – jakby odrzucając nieproszony poczęstunek, protestując, wszystkimi swoimi zwierzęcymi instynktami czepiając się prostoty i beztroski ludzkiego istnienia. Martin skulił się, hamując mdłości.
– Trzy!
Serce głucho stuknęło w piersi i zamarło. Martin leżał, łapczywie wciągając niepotrzebne powietrze.
A na szczycie wzgórza coś znajomo zaszeleściło i mgła nad jego głową zapłonęła.
Najpierw nad Martinem przeszła fala elektromagnetyczna, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy i odchodząc w te części spektrum, których nie powinien widzieć człowiek. Potem przeszedł strumień twardego promieniowania. Martin podniósł rękę i podstawił dłoń pod strumień promieni gamma. Poczuł, jak uderzają o jego skórę niczym krople deszczu.
I dopiero potem powietrze zawrzało i uderzyła plazma.
Martin wstał…
Dotknął ciała Iriny, łącząc rozerwane tkanki, uruchamiając serce, wyciągając z ciała produkty rozpadu. Część neuronów…
Bibliotece i wyjaśnia mu, że rozszyfrowywanie nazwisk w nekropolis jest równie produktywne, co i wróżenie z ptasich kości…
zgniatając miotacz plazmy w kostkę i miażdżąc go…
…przestraszył się…
w duszę” z albumu Ultrazona z 1999 roku, nie wytrzymał i posłuchał piosenki na żywo…
odrzucając to wszystko głupie, destrukcyjne, płonące, co…
Zajrzał do mieszkania wujka – wujek stał przed zasiadającym w fotelu człowiekiem po cywilnemu i mówił w natchnieniu, na podstawie jakich miotało się wokół, topiło kamienie, próbował spalić…
z wyrzutem zaglądając w twarze aranków, lekkimi artykułów konstytucji on nie musi odpowiadać na pytania dotyczące jego ukochanego bratanka…
Dopijając chłodny łyk piwa w „Zdechłym Kucyku”, słuchał, jak wisi w powietrzu akord wirtuozersko zagrany przez Steve’a Vaia w kompozycji „Okno
coraz mocniej, tak, że atomy skrzypnęły niezadowolone…
…przestraszył się…
…już zginęła i on odrobinę odstąpił na osi czasu, kopiując ich strukturę i tworząc je na nowo…
I wreszcie dowiedział się, jakim cudem umieszczają w tubkach trójkolorową pastę do zębów…
…kopniakami nadając im właściwy wektor ruchu – do Stacji kluczników…
Odnalazł na Błękitnych Dalach niemłodą, nieładną i niezbyt mądrą kobietę Galę, która po raz setny próbowała opowiedzieć klucznikom coś sensownego… i cicho, cicho, żeby słyszało…
napisano Trzech muszkieterów o bardzo podobnej fabule…
…przestraszył się…
Przeczytał drugą powieść Tego, Który Doczekał Się Na Przyjaciela – Czterech śledczych i postanowił, że nie będzie martwił Di-Di wiadomością o tym, że dawno temu…
z dziewięćdziesiątego siódmego, którego ciągle nie mógł kupić, bo wiecznie szkoda forsy.
Westchnął, widząc, że mały Gatti stoi naprzeciwko dyrektora Klima w osiedlu Enigma na Spróbował chateau lafitte z dziewięćdziesiątego czwartego i chateau tenar wyłącznie jej serce, opowiedział historię o mężczyźnie, który każdego dnia stoi przed moskiewską Stacją z plakatem
Obejrzał swój organizm, kilka rzeczy mu się nie spodobało, więc wprowadził poprawki…
Wszystko od razu.
Jednocześnie.
I na przemian.
Dlatego, że czas nie miał znaczenia.
A potem Martin zatrzymał się i popatrzył w niebo.
W oczy kluczników.
I usłyszał głosy – chór tysiąca głosów.
„Co teraz zrobisz, Martinie?”
„Nie wiem”.
„Zrozumiałeś, że możesz wszystko. Nawet stworzyć swój własny świat. I wiesz, że to ślepa uliczka. Ale możesz stać się jednym z nas, Martinie”.
„Ale ja nie wiem, kim jesteście”.
„W takim razie zapragnij się dowiedzieć”.
I Martin wiedział, że teraz już zna odpowiedź.
„Zdecydowałeś?”
Martin zapragnął i zrobiło się cicho. Tak cicho, że umilkł nawet trzask promieniowania reliktowego, płynącego w przestrzeni od czasów stworzenia.
I wtedy Martin wytężył słuch.
Na małej planecie Talizman, stworzonej pięćset czterdzieści tysięcy trzysta sześćdziesiąt dwa lata trzy miesiące dwa dni cztery godziny osiem minut pięć sekund i szesnaście niepodzielnych jednostek czasu temu, pośród płonących skał stał były człowiek o imieniu Martin. I czas cierpliwie czekał, aż on dokona wyboru.
Biały
– …A potem człowiek o imieniu Martin pochylił głowę – rzekł Martin. – Skała pod nogami była rozpalona, parzyła nawet przez podeszwy butów. I podszedł do kobiety, którą kochał. A gdy już przy niej stanął, podeszwy jego butów przepaliły się.
– Smutno tu i samotnie – rzekł klucznik. – Słyszałem wiele takich historii, wędrowcze.
– Łuskowata twoja mać! – ryknął Martin, zrywając się z miejsca. – To są kpiny!
Klucznik roześmiał się, pykając fajką. To był rosły, mocny osobnik, z lśniącym, czarnym futrem, skrywającym łuskę i łagodnym, kojącym głosem.
Читать дальше