– Wierzysz – nie wierzysz… – Martin wzruszył ramionami. – Gdyby wiedzieli, jak otrzymać detonator, nic by ich nie powstrzymało przed wypróbowaniem. A czy ci dwaj wyglądają na bogów? Nie przypominają nawet supermanów.
– Dlaczego, Japończyk to przyjemny facet, inteligentny… – Irina ziewnęła. – Wiesz co, chodźmy spać. Zaraz się przewrócę ze zmęczenia…
Martin pokręcił głową.
– Ja się jeszcze napiję kawy. I tak już nie zasnę. A ty idź się położyć.
– Jutro na pewno wymyślę coś sensownego – obiecała sennie Irina. – Na świeży umysł…
I Martin został sam w dużej, pustej sali „Zdechłego Kucyka”, przy zastawionymi pustymi kuflami i filiżankami stole. Był zmęczony, ale naprawdę nie chciało mu się spać. Chciał pomyśleć, wykorzystać tę chwilę złudnej jasności umysłu, jaka zdarza się rankiem po bezsennej nocy. W dzień będzie ziewał, powłóczył nogami i zwlekał z odpowiedziami. A teraz chciał się zastanowić.
Zagadka Talizmanu okazała się tajemnicą poliszynela.
Plotki o ukrytej gdzieś wszechpotędze krążyły od dawna, brakowało tylko dowodów.
Nawet mądrzy arankowie, uzbrojeni we wspaniałą technikę, niczego nie osiągnęli.
To ostatnie z jakiegoś powodu wydało się Martinowi ważne. Arankowie – mądrzy – nie zdołali… Dlatego, że nie mają duszy? Bzdura. Dar Talizmanu przeznaczony jest dla rozumu, a z tym arankowie nie mieli problemów.
Martin pomyślał, że z przyjemnością napiłby się kawy. W duchu obiecał organizmowi, że po powrocie na Ziemię przez tydzień będzie pił ohydną, bezkofeinową lurę i podszedł do baru.
Niestety, ekspres do kawy najwyraźniej nie był przeznaczony dla ludzi bez specjalnego przygotowania. Przycisków i lampek umieszczono na nim więcej niż w dobrym samochodzie.
– Hej, hej! – zawołał półgłosem Martin. Sytuację utrudniał fakt, że nie pamiętał imienia kelnera. – Halo, garçon… – powtórzył Martin trochę ciszej. W końcu nawet w starej, dobrej Francji zwrócenie się do kelnera per „garçon” groziło splunięciem w zupę. Martin zajrzał za drzwi, za którymi skrył się kelner. Za drzwiami ciągnął się długi, ciemny korytarz. Do licha…
Prościej byłoby dać sobie spokój i pójść spać, ale Martin czuł, że teraz już musi napić się kawy. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy przedmiot pożądania jest niemal w zasięgu ręki.
Zrozpaczony Martin wszedł za bar. Znalazł tam całe mnóstwo rzeczy, nieprzeznaczonych dla oczu postronnego obserwatora – właśnie tutaj nocowało wiadro i szmata do podłogi, a pośród czystych kieliszków walała się brudna ścierka o bardzo nieapetycznym wyglądzie.
Ale był również niewielki przycisk, umieszczony tuż pod ręką hipotetycznego barmana. Po zastanowieniu Martin nacisnął go.
Żadnego efektu. Wówczas zdjął z wystawy napoczętą butelkę koniaku i nalał do kieliszka na dwa palce.
– Rzeczywiście kradną… – usłyszał posępny pomruk od strony drzwi, prowadzących na korytarz.
Martin odwrócił się gwałtownie. Czuł się tak, jakby przyłapano go na grabieniu skarbonki kościelnej. W drzwiach stał zaspany właściciel „Zdechłego Kucyka” – w szlafroku i z okazałą strzelbą w ręku.
– Ja… tego… – zająknął się Martin.
– Chciałem się napić koniaku – podpowiedział właściciel.
– Nie, kawy… a tu nikogo nie ma…
– Nic dziwnego, piąta rano… – westchnął Jurij. – Teraz to i ja chcę kawy.
Postawił broń przed barem i pewnym krokiem podszedł do ekspresu. Martin zrozumiał, że nie będą do niego strzelać, przeciwnie, dadzą mu kawy i to go podniosło na duchu.
– Zapłaciłbym – kajał się Martin. – Rano. Przysięgam.
Jurij machnął ręką. Mruczący aparat wypluwał kawę do filiżanek, właściciel nalał sobie koniaku i dolał Martinowi. Powiedział:
– Nie powinno się pić z samego rana. Ale w sumie nie wiadomo, czy to wczesny ranek, czy późny wieczór…
Stuknęli się i Martin doszedł do wniosku, że właściciel tawerny, mimo swojej nieprawdopodobnej historii, jest sympatycznym facetem.
– Wodzowie już poszli? – zapytał kwaśno Jurij.
– Poszukiwacze? Poszli.
– Czemuś od razu nie powiedział, że szukasz wszechpotęgi? – zainteresował się właściciel. – A ja myślałem, że z ciebie zwykły paser, skoro dałeś Irinie taką forsę za starą bateryjkę…
– Więc ty… więc pan wiedział? – Martin był wstrząśnięty.
Jurij skinął głową i wyjaśnił:
– Tutaj bateryjki nie są popularne, z wiadomych względów. Komu one potrzebne, skoro masz prąd pod nogami, wystarczy wywiercić dziurę… Ale kiedyś widziałem takie u aranków.
– I nikomu pan nie powiedział?
– A czemu miałem wystawiać fajną dziewczynę? – zdumiał się Jurij. – Jeśli nawet oszuka jakiegoś handlarza… to facet i tak odbije sobie na poszukiwaczach. A może ona potrzebuje pieniędzy na operację dla babci staruszki? Albo na czesne w akademii sztuki…
Martin pomyślał, że równie niewinne spojrzenie na życie mogą mieć tylko ludzie nietuzinkowi, którzy w każdym katorżniku widzą połączenie Robin Hooda z Jeanem Valjeanem.
– Dobry z pana człowiek – powiedział szczerze. – Nie, Irinka nie miała zamiaru zbić fortuny na fałszywym kluczu. Chciała sprowokować do rozmowy kogoś znającego się na rzeczy…
– Ech młodość, młodość – westchnął Jurij, odrzucając z czoła gęste pukle jasnych włosów. – Nie szuka prostych rozwiązań… – ze smutkiem przejrzał się w lustrzanym szkle baru i mruknął: – Czemu nie poprosiłem kluczników o dodatkowe dwadzieścia centymetrów wzrostu? Odbiłbym ci dziewczynę jak nic… Wybacz, ale bym odbił.
– Nie oddałbym – pokręcił głową Martin.
– No to byśmy się pojedynkowali – zawyrokował Jurij. – Chociaż nie umiem strzelać. No i co, odkryłeś już tajemnicę?
Martin pokręcił głową.
– Chodzimy po elektryczności, a do głównej tajemnicy nikt nie może się dokopać – westchnął Jurij. – Pewnie ci mówili, że ktoś znalazł rozwiązanie, stał się wszechpotężny i wyruszył, by dokonać wielkich czynów? Nie spieram się, różne rzeczy się zdarzają. Ale z tych, którzy teraz są na Talizmanie, nikt ci nie pomoże…
Podniósł kieliszek, dopił koniak i westchnął:
– Skostnieliśmy. Klapki na oczach. Potrzebna jest świeża krew – wtedy Talizman odsłoni swoją tajemnicę.
– Dziękuję – powiedział Martin. Jurij machnął ręką.
– Daj spokój, za co… Jeszcze koniaku?
– Nie dziękowałem za koniak – wyjaśnił Martin. – Tylko za to, że otworzył mi pan oczy, Ale nie odmówię jeszcze łyczka.
Właściciel tawerny dolał mu i pogroził palcem.
– A przycisku więcej nie naciskaj. To sygnalizacja alarmowa! Na wypadek nalotu bandytów.
– Zdarzało się już? – zapytał Martin.
– To spokojne miejsce – Jurij uchylił się od odpowiedzi. – Dobra, pójdę jeszcze pospać. Świta…
Martin spojrzał w okno, ale nie udało mu się dostrzec jakichkolwiek zmian w podświetlonej latarniami białej wacie. Widocznie trzeba tu przeżyć wiele lat, żeby wyczuć świt przez grubą pierzynę mgły.
Jurij odszedł. Filiżanka kawy, której nawet nie dotknął, stygła na barze. Martin wziął ją i wypił letni napój. Powiedział na głos, patrząc w okno:
– Klapki na oczach…
Poczuł dreszcz – ale nie z zimna, bo klimat na Talizmanie był bardzo stabilny – lecz z podniecenia. Gorzkie owoce drzewa poznania leżały pod nogami i nikt ich nie podnosił!
– To nie może być takie proste – powiedział sam do siebie i sam sobie odpowiedział: – Ale inaczej być nie może.
Читать дальше