– I co?
– Gyarskie statki zaczęły lądować na naszej planecie w godzinę po decyzji imperatora. Rezultaty sam widzisz. Niedobitki armii ukrywają się na całej planecie, statki ochrony uciekły albo zginęły w walce. Co się stało z imperatorem, nie wiem. Może nie żyje, a może zdołał się ukryć. Najgorsze, że nie ma powodu do ingerencji sojuszniczych planet. Shorrey Manhem działa w ramach naszych praw. Jest tylko jedna przeszkoda na drodze jego małżeństwa z księżniczką…
Ernado wyjął z pudełka jeszcze jedną kapsułkę. Powietrze nasycił cytrynowy aromat.
– Daj jedną – wyciągnąłem rękę. Wszystko stało się jasne, ułożyło w wyraźny, choć ogólny obraz. Poczułem zawrót głowy, strasznie chciało mi się palić. – Daj.
– Najpierw rozgnieć – poradził Ernado, podając mi kapsułkę.
Cienka powłoczka pękła w palcach. Położyłem kapsułkę na języku i poczułem ostry, gorzko-kwaśny smak. Nagle ciało stało się lekkie, przyjemnie nieposłuszne… Świadomość zatonęła w mgiełce otumanienia. Ernado przyglądał mi się z zainteresowaniem.
– Przeszkodą dzielącą Shorreya Manhema od księżniczki jestem ja, tak? Karykaturalny lord z zacofanej planety. Przypadkowy bohater, którego spotkała księżniczka.
– Tak, Serge. Aż do turnieju byłeś uważany za oficjalnego narzeczonego księżniczki. Jesteś lordem. I nawet fakt, że nie zaproszono cię do uczestnictwa w turnieju, nie likwiduje twojego prawa.
– Jakiego?
– Przez trzy doby od turnieju masz prawo zażądać pojedynku albo po prostu wykraść księżniczkę i poślubić ją.
– I co mi radzisz, Sierżancie?
– Porwanie, Serge. W pojedynku nie będziesz miał żadnych szans. Przy porwaniu też są one bliskie zeru, ale…
– Ale warto umrzeć za księżniczkę – przerwałem mu. Narkotyczny obłęd wirował mi w głowie niczym różnobarwna zamieć. Świadomość uległa przyćmieniu. Możliwe, że mój organizm jest wyjątkowo podatny na te lekkie kapsułki.
– Postaram się dać ci szansę – wzruszył ramionami Ernado. – Wprawdzie jestem tylko sierżantem wojsk desantowych, ale również instruktorem walk na jednoatomikach. Strzelać i bić się pewnie i tak umiesz.
– Umiem. Powiedz, często widywałeś księżniczkę?
Twarz Ernado rozjaśnił krótki uśmiech.
– Tak, Serge. Bywałem w ochronie pałacu. Nawet dawałem jej lekcje walki.
– Ile trzeba czasu, żeby nauczyć się walczyć mieczem?
– Pół roku, rok… My mamy dwa dni, Serge.
Poczułem lęk. Ernado mówił zbyt spokojnie, bym mógł uznać jego słowa za straszenie.
– Nie da rady szybciej? Waszego języka nauczyłem się bez żadnych lekcji.
– Języka nauczyłeś się podczas przejścia przez hipertunel, pod wpływem pierścionka. Ta błyskotka warta jest tyle co średniego rozmiaru statek. A schron to, niestety, nie imperatorskie laboratorium.
Skinąłem głową.
– Dobrze. Zaczniemy od jutra, zgoda, Sierżancie? Strasznie chce mi się spać.
– Jak sobie życzysz, lordzie. – Ernado znowu wskoczył w niewidoczny pancerz etykiety.
– Jak ty sobie życzysz, nauczycielu. Powiedz mi jeszcze jedno: jak księżniczka ma na imię?
Ernado pokręcił głową.
– To pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Księżniczka otrzyma imię w dniu ślubu, od swojego przyszłego męża. To, jak nazywali ją rodzice, jest nieistotne… i dość intymne.
– Rozumiem. – Wyciągnąłem się na materacu, podłożyłem ręce pod głowę. – Dobrze, Ernado. Mam całe dwa dni, zdążę wymyślić imię.
Przez jakąś minutę Ernado milczał. Potem odezwał się z jawnym zachwytem:
– To chyba przyjemne być tak pewnym siebie jak ty.
– Nie wiem – wymamrotałem, zasypiając. – Nie umiem być inny…
Księżniczka potrzebuje imienia. A ja potrzebuję księżniczki. Reszta to drobiazgi, które co najwyżej mogą mnie zabić.
Rzeczywiście, przyjemnie jest być zuchwałym. Przynajmniej pozornie.
Miecz w rękach Ernada zakreślił półkole, nurkując pod moją klingę. Szarpnąłem broń, unikając zetknięcia, i zadałem cios – zgodnie z regułami, w boczną część miecza Ernada.
W ostatnim momencie Ernado zdążył przekręcić miecz. Ostrza zetknęły się tnącymi krawędziami i płynnie przeszły przez siebie. Na ułamek sekundy wydawały się złączone w całość, wtopione w siebie. A potem moja klinga rozpadła się na połówki.
Miecz Ernada ocalał. Mój instruktor wzruszył ramionami i nacisnął przycisk na rękojeści. Po ostrzu przebiegł biały płomień.
– Już lepiej – podsumował pojedynek Ernado. – Ale i tak zostałeś zabity.
Odrzuciłem swój złamany miecz na bok, na stertę podobnych kawałków, z których tylko jeden należał do Ernada.
– Dlaczego tak się stało? – spytałem, łapiąc oddech. – Ostrza zetknęły się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Dlaczego to mój miecz się złamał?
– Zbyt długo go nie ostrzyłeś – wyjaśnił spokojnie Ernado, znowu pstrykając guzikiem. – Ostrze zdążyło się stępić w wyniku tarcia powietrza. Grubość klingi stała się równa dwóm, trzem atomom. W zwykłych warunkach to nic takiego, ale jeśli porywasz się na bezpośrednie zetknięcie kling… Zauważyłeś, jak często ja ostrzę miecz?
Demonstracyjnie nacisnął przycisk. Ostrze otoczył biały płomień.
– Miecz naostrzony…
Ernado zrobił kilka wypadów, zakręcił mieczem nad głową, ze świstem tnąc powietrze.
– Teraz miecz stępił się mniej więcej o jeden atom.
Skinąłem głową. Wziąłem nową broń z leżącego pod najbliższym drzewem arsenału. Obejrzałem ją krytycznie.
– Przycisk umieszczony jest w złym miejscu. Muszę przerwać walkę, żeby go nacisnąć.
– Są również inne modele rękojeści, lordzie. Tam guziki umieszczone są pod palcami. Przynieść taki miecz?
– Chyba tak… Chociaż nie, poczekaj. Zróbmy pół godziny przerwy, zjadłbym coś.
– Jeść będziemy wieczorem, lordzie. Z pełnym żołądkiem to żaden trening. Teraz tylko sok i bulion.
– Przynajmniej sok…
Usiedliśmy przy wejściu do bunkra, pijąc powoli gęsty, słodki sok z wąskich szklanych kielichów. Skończyłem swoją porcję, odrzuciłem kielich. Brzęknął, tocząc się po kamieniach, ale się nie rozbił.
– Ernado, to bez sensu. Nigdy sobie nie poradzę w pojedynku na atomowe miecze. Tym bardziej po dwóch dniach nauki.
Sierżant z powątpiewaniem pokręcił głową. Ostrożnie dobierając słowa, powiedział:
– Nie trzeba wpadać w przygnębienie. Bardzo szybko się uczysz, lordzie. Jestem pewien, że w pojedynczej walce pokonałbyś dowolnego gwardzistę.
– A Shorreya?
– On jest arystokratą… jeśli użyć terminologii waszej planety. Władania jednoatomowym mieczem uczył się od dzieciństwa.
– Wychodzi na to, że nie mam szans?
– Od początku sugerowałem wariant porwania – odpowiedział dyplomatycznie Ernado.
Westchnąłem i ze smutkiem popatrzyłem na kupę złomu – szczątki mieczów zepsutych przeze mnie w ciągu poranka.
– To, czego mogłem się nauczyć w ciągu dwóch dni, już umiem. Dalszy trening nie ma sensu. Powiedz mi lepiej, jaką jeszcze broń mogę wykorzystać w polu neutralizującym.
Ernado skrzywił się, ale posłuchał.
– Po pierwsze, kombinezon. Nie może odbić atomowego miecza, ale zasklepi się błyskawicznie, zamknie przecięcie.
– Jaka z tego korzyść, jeśli ostrze przetnie mnie na połówki razem z kombinezonem?
– Cięcie od dobrze naostrzonego miecza płaszczyznowego jest tak cienkie, że w ciągu dwóch sekund bezruchu komórki ciała mogą się zrosnąć. Kombinezon stwardnieje na trzy sekundy w miejscu, w którym zadano cios, i zapewni tę nieruchomość. Wszyscy gwardziści będą mieli takie same kombinezony, ale Shorrey nie zniży się do jego użycia.
Читать дальше