Philip Pullman - Bursztynowa Luneta

Здесь есть возможность читать онлайн «Philip Pullman - Bursztynowa Luneta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bursztynowa Luneta: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bursztynowa Luneta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bursztynowa Luneta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bursztynowa Luneta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ogromny pień górował nad nimi, wspierany w zagajniku przez rozerwane korzenie, a na trawie przez masę gałęzi. Niektóre gałęzie, połamane i zmiażdżone, dorównywały rozmiarom największym drzewom, jakie Will widział w życiu. Korona, pełna wciąż krzepkich konarów, gęsta od wciąż zielonych liści, wznosiła się wysoko w balsamicznym powietrzu niczym zrujnowany pałac.

Nagle Lyra chwyciła Willa za ramię.

– Ciii – szepnęła. – Nie patrz. One na pewno są tam na górze. Widziałam jakiś ruch i przysięgnę, że to był Pan...

Dłoń miała ciepłą. Bardziej absorbował go ten dotyk niż korona liści i gałęzi nad głową. Udawał, że spogląda bezmyślnie na horyzont, po czym jego spojrzenie zawędrowało w splątaną masę zieleni, brązu i błękitu i tam – Lyra miała rację! – tam odkryło coś, co nie było drzewem. A obok niego drugie coś...

– Chodźmy – mruknął Will zniżonym głosem. – Odejdziemy stąd i zobaczymy, czy pójdą za nami.

– A jeśli nie pójdą... Ale dobrze, zgoda – odszepnęła Lyra.

Udali, że się rozglądają; oparli ręce na najbliższym konarze, jakby zamierzali się wspinać. Udali, że się rozmyślili, pokręcili głowami i odeszli.

– Szkoda, że nie możemy się obejrzeć – powiedziała Lyra, kiedy oddalili się kilkaset metrów.

– Idź dalej. One nas widzą i nie zabłądzą. Przyjdą do nas, kiedy same zechcą.

Zeszli z czarnej drogi w trawę wysoką do kolan, rozgarniali nogami szeleszczące źdźbła, obserwowali owady fruwające, trzepoczące, śmigające, unoszące się w miejscu, słuchali chóralnego ćwierkania i bzyczenia miliona głosów.

– Co teraz zrobisz, Will? – zapytała cicho Lyra po chwili milczenia.

– No, muszę wrócić do domu – odparł.

Pomyślała, że mówił bez przekonania. Miała nadzieję, że mówił bez przekonania.

– Ale oni pewnie jeszcze cię ścigają – ostrzegła. – Tamci ludzie.

– Widzieliśmy przecież gorsze rzeczy.

– Tak, chyba tak... Ale chciałam ci pokazać Kolegium Jordana i Żuławy. Chciałam, żebyśmy...

– Tak – przyznał. – A ja chciałem... Dobrze by było znowu zobaczyć... nawet Cittagazze. To piękne miejsce i jeśli wszystkie upiory odeszły... Ale mam matkę. Muszę wrócić i opiekować się nią. Zostawiłem ją z panią Cooper, to niedobre dla nich obu.

– Ale to niesprawiedliwe dla ciebie, że musisz to robić.

– Nie – odparł – ale to inny rodzaj niesprawiedliwości. Coś jak burza albo trzęsienie ziemi. Może to niesprawiedliwe, jednak to niczyja wina. Lecz gdybym po prostu zostawił matkę ze staruszką, która sama nie za dobrze się trzyma, to byłoby nie w porządku. To byłoby złe. Muszę wracać do domu. Ale pewnie trudno nam będzie wrócić do dawnego życia. Chyba sekret już się wydał. Wątpię, czy pani Cooper dała radę zaopiekować się moją matką, zwłaszcza w tych okresach, kiedy matka miała napady strachu. Więc pewnie musiała poszukać pomocy, a kiedy wrócę, zamkną mnie w jakiejś instytucji.

– Nie! W sierocińcu?

– Pewnie coś w tym rodzaju. Nie wiem dokładnie. Nienawidzę takich miejsc.

– Możesz uciec z pomocą noża, Will! Możesz uciec do mojego świata!

– Moje miejsce jest tam, gdzie mogę być z nią. Kiedy dorosnę, będę mógł opiekować się nią jak należy, w moim własnym domu. Wtedy nikt nie będzie się wtrącał.

– Myślisz, że się ożenisz?

Milczał przez długi czas. Wiedziała, że szukał odpowiedzi.

– Nie wybiegam tak daleko w przyszłość – odparł. – To musiałby być ktoś, kto rozumie... Wątpię, czy jest ktoś taki w moim świecie. A ty wyjdziesz za mąż?

– Ja też chyba nie – wyznała niezbyt pewnym głosem. – Za nikogo z mojego świata.

Powoli szli dalej w stronę horyzontu. Mieli dla siebie cały czas tego świata; cały czas, jaki pozostał temu światu.

Po chwili Lyra odezwała się:

– Zatrzymasz ten nóż, prawda? Żebyś mógł odwiedzić mój świat?

– Oczywiście. Z pewnością nie oddam go nigdy i nikomu.

– Nie patrz – ostrzegła, nie zmieniając kroku. – Znowu tam są. Po lewej.

– Więc idą za nami – ucieszył się Will.

– Cii!

– Tak myślałem, że pójdą. OK, po prostu będziemy udawać, pójdziemy dalej i będziemy ich szukać w różnych głupich miejscach.

To zmieniło się w zabawę. Natrafili na staw i szukali w mule i wśród trzcin, wołając głośno, że dajmony pewnie przybrały postacie żab, nartników albo ślimaków; zerwali korę z dawno przewróconego drzewa na skraju zagajnika drzew sznurkowych, udając, że widzieli dwa dajmony wpełzające tam pod postacią skorków; Lyra narobiła wielkiego zamieszania wokół mrówki, na którą rzekomo nadepnęła. Ubolewała nad jej siniakami, twierdziła, że jej twarz wygląda całkiem jak twarz Pana, pytała z fałszywym smutkiem, dlaczego mrówka nie chce z nią rozmawiać.

Lecz kiedy uznała, że naprawdę nikt ich nie słyszy, nachyliła się do Willa i zapytała szczerze, zniżonym głosem:

– Musieliśmy je zostawić, prawda? Nie mieliśmy wyboru?

– Tak, musieliśmy. Dla ciebie to było gorsze niż dla mnie, ale nie mieliśmy żadnego wyboru. Złożyłaś Rogerowi obietnicę i musiałaś jej dotrzymać.

– A ty musiałeś jeszcze raz porozmawiać z ojcem...

– I musieliśmy wypuścić ich wszystkich.

– Tak, musieliśmy. Tak się cieszę, że ich wypuściliśmy. Pan też się kiedyś ucieszy, kiedy umrę. Nie zostaniemy rozdzieleni. Zrobiliśmy coś dobrego.

Słońce wznosiło się coraz wyżej na niebie i powietrze się ogrzewało, więc zaczęli szukać cienia. Około południa znaleźli się na zboczu wzniesienia i kiedy dotarli do grzbietu, Lyra upadła na trawę i powiedziała:

– No! Jeśli szybko nie znajdziemy cienia...

Po drugiej stronie rozciągała się dolina gęsto porośnięta krzakami, co wskazywało, że płynie tam strumień. Trawersem zeszli po zboczu aż do wylotu doliny i rzeczywiście znaleźli strumyk, bulgoczący na kamieniach wśród paproci i sitowia.

Zanurzyli rozpalone twarze w wodzie i napili się z wdzięcznością, a potem ruszyli wzdłuż strumienia, który tworzył miniaturowe wiry, przelewał się przez niziutkie kamienne progi i przez cały czas zwiększał objętość.

– Jak on to robi? – zdumiała się Lyra. – Przecież nie dopływa tu więcej wody, ale na dole jest głębiej niż na górze.

Will, obserwujący cienie kątem oka, zobaczył, że przemknęły do przodu, przeskoczyły przez paprocie i skryły się w krzakach na dole. W milczeniu wskazał kierunek.

– Po prostu płynie wolniej – wyjaśnił. – Woda ze źródła wypływa szybciej, więc gromadzi się w tych basenach... Tam poszły – szepnął, wskazując grupkę drzew o stóp zbocza.

Serce Lyry biło tak szybko, że czuła pulsowanie w skroniach. Wymienili z Willem spojrzenia, dziwnie poważne i formalne, zanim ruszyli w dół z biegiem strumienia. Podszycie gęstniało w miarę, jak schodzili do doliny; strumień wpływał w zielone tunele i wynurzał się na polankach nakrapianych światłem, żeby przelać się przez kamienny próg i znowu zniknąć w zieleni, gdzie tylko go słyszeli.

U stóp wzgórza wpłynął do niewielkiego zagajnika drzew o srebrzystej korze.

Ojciec Gomez patrzył z grzbietu wzniesienia. Nietrudno było ich śledzić, chociaż Mary ufała bezpieczeństwu otwartej sawanny, bo mnóstwo kryjówek znajdowało się w trawie, kępach węzłodrzew i żywicznych krzaków.

Wcześniej dwoje młodych ciągle się rozglądało, jakby podejrzewali, że ktoś ich śledzi, więc ksiądz musiał trzymać się z daleka; lecz w miarę jak mijał poranek, byli coraz bardziej pochłonięci sobą i zwracali coraz mniej uwagi na otoczenie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bursztynowa Luneta»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bursztynowa Luneta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Bursztynowa Luneta»

Обсуждение, отзывы о книге «Bursztynowa Luneta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x